Ludzie GMO, czyli GMH
Rozpoczęła się epoka transhumanizmu. Dzięki uzyskanemu przez Francis Crick Institute w Londynie (zobacz) zezwoleniu ze strony brytyjskiej rządowej agencji na prowadzenie projektu badawczego obejmującego modyfikowanie genotypu ludzkich zarodków, Zachód oficjalnie wchodzi na drogę inżynierii genetycznej człowieka.
Już w kwietniu zeszłego roku Chińczycy dokonali udokumentowanej i ogłoszonej w czasopiśmie naukowym zmiany w ludzkim genomie. Za rok czy dwa naukowcy nauczą się naprawiać uszkodzony ludzki genom, wymieniając (za pomocą metody o tajemniczej nazwie CRISPR/Cas9) uszkodzone geny na prawidłowe, pobrane, jeśli to możliwe, od rodziców. Rodzice obciążeni ryzykiem chorób genetycznych u swojego potomstwa uzyskają szansę na bezpieczną prokreację. Sprawa ma jednak – w dłuższej perspektywie – wymiar przełomu kulturowego.
Droga, na którą wchodzimy, prowadzi do nabycia przez ludzkość – zapewne w ciągu niewielu dekad – zdolności kontrolowania genomu ludzkiego, ekspresji wybranych genów i związanych z tym cech fenotypowych. W literaturze bioetycznej od dawna dyskutuje się o konsekwencjach i przyszłym regulowaniu takich praktyk – teraz trzeba będzie zająć się tym na poziomie instytucjonalnym.
Za kilka lat przyjdą na świat dzieci z wszczepionymi prawidłowymi allelami w miejsce uszkodzonych. Będą to formalnie rzecz biorąc GMO – genetically modified organisms. Jednakże jakiś czas później będą przychodzić na świat dzieci o zaplanowanych cechach – w większości związanych ze zdrowiem, lecz również z ogólną sprawnością psychofizyczną, a w dalszej przyszłości być może z pożądanymi cechami umysłu i charakteru.
Rozpoczyna się dziś proces, który może doprowadzić do tego, że będą rodzić się dzieci zdrowsze, piękniejsze, silniejsze i inteligentniejsze, a także – być może – bardziej empatyczne i wrażliwe niż prawe wszyscy bądź wszyscy ludzie zrodzeni w sposób naturalny.
Podejmujemy wielkie ryzyko moralne, ale jeszcze bardziej ryzykowne byłoby nie robić nic. Bez wątpienia bowiem analogiczne eksperymenty będą nadal prowadzone w Azji. Nie byłoby dobrze, gdyby awangardą inżynierii genetycznej człowieka były kraje mające mało skrupułów wobec ewentualnych ofiar tych praktyk.
Ofiary będą na pewno. Nie chodzi mi o kilkudniowe zarodki, które nic nie czują. Chodzi o te dzieci, które przyjdą na świat za kilkanaście i kilkadziesiąt lat, z piętnem „cyborgów”, wytykane palcami i dotknięte swą innością na całe życie. Jeszcze bardziej chodzi mi zaś o dzieci, które urodzą się z wadami, w wyniku nieudanych eksperymentów. To się będzie zdarzać.
Wszystkie technologie medyczne mają takie ofiary. Tak było ze szczepieniami, transplantacjami, różnymi interwencjami chirurgicznymi. Medycyna nie jest bezpieczna. To, co wyróżnia praktyki transhumanistyczne, to rodzaj skutków społecznych, do jakich mogą prowadzić. Zaczyna się od konfuzji moralnej, wyrażającej się w rozterce: czy osoby, które stać na kontrolowanie cech swojego potomstwa, mają moralne prawo poniechać tego, zdając się w tym względzie na los? Nie wątpię, że łatwo to prawo sobie przyznają, powołując się na wiarę religijną, wykluczającą coś takiego jak przypadek.
Jednakże pojawienie się znacznej liczby ludzi GMO (a właściwie GMH – genetically modified humans), idącej powiedzmy w miliony, musi doprowadzić do konfliktu społecznego. GMH będą zapewne elitą, z racji swych przewag psychofizycznych, a jednocześnie będą pariasami z racji swego społecznego wykluczenia przez „naturalną” większość. Być może czeka nas zupełnie nowy rodzaj dyskryminacji i zupełnie nowy typ arystokratyzmu. Tak, tak – nad transhumanizmem wisi odium rasizmu, bo do konfliktów na tle rasowym z wielkim prawdopodobieństwem prowadzi. Będą ludzie-kundle i ludzie-rasowcy. Ludzie z przypadku i ludzie z próbówki. Ludzie byle jacy i ludzie doskonalsi. I nie będzie się dało tego konfliktu zażegnać w trybie zwalczania rasowych przesądów i uprzedzeń – bo przecież ludzie GMO, czyli GMH, będą naprawdę doskonalsi…
Nie zazdroszczę naszym potomnym, że będą musieli mierzyć się z takimi problemami, jakby nie dość było kłopotów z globalnym ociepleniem i przeludnieniem planety. Tak czy inaczej, czy się to komu podoba czy nie, świat wolnej i losowej prokreacji powoli się kończy, a wraz z nim kończy się naturalna ewolucja człowieka. Już dzisiaj nie jest ona całkiem naturalna… Wszystko wskazuje na to, że gatunkowi ludzkiemu nie będzie dane ani wymrzeć, ani normalnie wyewoluować w nowy gatunek. Sam się zmieni w postczłowieka. Stanie się to za tysiące lat, ale nasze stulecie zostanie zapamiętane jako symboliczny początek tego procesu.