Pielęgniarki, do boju!
Kolejny protest pielęgniarek może wkrótce się zakończyć, bo jakiś pan „da” dwieście złotych podwyżki. A potem będzie następny protest i znowu to samo.
Panowie lekarze kontrolują „panie pielęgniarki” za pomocą stówek. Tak nie może być w nieskończoność! Pielęgniarki dały się podporządkować logice negocjacji płacowych, chociaż istota ich protestu jest inna. Tu tak naprawdę nie chodzi o pieniądze i liczbę zatrudnionych pielęgniarek, lecz o godność i pozycję zawodu. To właśnie dlatego, że pielęgniarki, pomimo wszystkich pięknych słówek, wciąż są służącymi panów lekarzy, ich pozycja ekonomiczna jest tak marna. Droga do jej poprawy prowadzi nie przez kieszeń ministra, lecz przez głowy lekarzy. To oni muszą wreszcie zrozumieć, że grupa zawodowa, z którą muszą się dzielić pieniędzmi przeznaczonymi na pensje dla personelu ochrony zdrowia, nie pozwoli się traktować protekcjonalnie i nie zadowoli się jałmużną. Ale najpierw to pielęgniarki muszą jałmużnę odrzucić.
Konflikt ma naturę kulturową, a nie ekonomiczną. I jest konfliktem dwóch grup zawodowych: pielęgniarek i lekarzy. To od lekarzy pielęgniarki są zależne i to lekarze wypłacają im pensje. Bo lekarze są ministrami, dyrektorami szpitali, decydentami. W przeważającej mierze, dodajmy, lekarze mężczyźni, którzy niepodzielnie rządzą lekarską korporacją, mimo że tak wiele kobiet wykonuję tę profesję. Dopóki nie powiemy sobie otwarcie, że korporacja lekarska ma sprzeczne interesy z korporacją pielęgniarską i jest z nią w konflikcie, dopóty pielęgniarki będą przez lekarzy dyskryminowane. Zakaz artykułowania tego zasadniczego konfliktu i osłanianie go obłudną retoryką jest najsilniejszą bronią, jaką establishment dysponuje w stosunku do pielęgniarek. Mówi im się, jak bardzo są ważne i jak odpowiedzialna jest ich praca, zagłaskuje się je i uwodzi, a potem wyzyskuje.
Te wszystkie piękne słówka nic nie znaczą – liczą się fakty. A fakty są takie, że lekarz zarabia i nie chce się dzielić z pielęgniarkami. I zarabia ponad dwa razy tyle co one – także od tych, które dorównują mu wykształceniem. Tytuł lekarza jest odpowiednikiem tytułu magistra. Czy lekarz pójdzie pracować za 15 zł na godzinę? Magister pielęgniarstwa po pięciu latach studiów jak najbardziej. Lekarze zaharowują się na dwóch etatach, żeby kupić mieszkania, a pielęgniarki robią to samo, ale po to, żeby mieć co do garnka włożyć. Bo, owszem, jak popracuje 12 godzin na dobę, to zarobi – średnią krajową.
Proporcje zarobków lekarzy i pielęgniarek są niesprawiedliwe i odzwierciedlają patriarchat wciąż panujący w polskiej medycynie. Wciąż „panie pielęgniarki” traktowane są jak personel pomocniczy, wciąż kojarzą się bardziej z „klasą robotniczą” niż „specjalistami”, wciąż znajdują się w świadomości społecznej poza „klasą średnią”, nawet tą niższą, do której mają prawo aspirować z racji wysokiego wykształcenia i odpowiedzialnej pracy.
Wobec pielęgniarek stosuje się nieustający szantaż moralny. Tylko dlatego, że kiedyś były służkami lekarzy bądź zakonnicami, pracującymi na chwałę bożą, w pokorze i w milczeniu, można im dziś mydlić oczy jakowąś rzekomą misją, której duchowy i moralny sens pięknie komponuje się z ubóstwem i wyklucza nieestetyczną i trywialną walkę o wyższe zarobki. A już „odejście od łóżka chorego” to wprost skandal! A czy lekarz, któremu zaproponowano by stawkę 15 zł za godzinę, w ogóle do łóżka chorego by podszedł? Po prostu by nie pracował. A pielęgniarka musi. Ot i cała tajemnica. Zamiast pieniędzy piękne słówka, a zamiast godności – opłatek z księdzem.
Gdy wszystkie słodkie słówka już padną, zgodnie z ustalonym rytuałem, gdy już ksiądz weźmie swoje i sobie pójdzie, wtedy zaczyna się proza życia. Codzienna cicha wojna lekarzy z pielęgniarkami. Wojna o to, by pielęgniarka wzięła na siebie jak najwięcej obowiązków i zadowoliła się jak najniższą pensją. W końcu ma męża, który pracuje, prawda?
Pielęgniarki nigdy niczego nie dostają. Zawsze muszą walczyć. Lekarze i politycy nie dają po dobroci. Wszystko jest zawsze wymuszone. I to właśnie jest prawdziwą miarą stosunku klasy politycznej i establishmentu medycznego do tej wielkiej grupy zawodowej. Nie to, co mówią, lecz właśnie ta upokarzająca szarpanina o dwieście złotych, do której panowie lekarze ostatecznie sprowadzają istotę sporu. Każda kolejna wywalczona podwyżka o 200 zł, po której pielęgniarki wracają do pracy, jest ich porażką.
Bo w tej sprawie nie chodzi o 200 zł, lecz o to, że pielęgniarka nie godzi się już na to, żeby odgrywać w swym życiu zawodowym rolę robotnicy, kobiety-służącej ani siostry miłosierdzia. W końcu jednak się na to znowu godzi… Ale do czasu. Pielęgniarki, nie odpuszczajcie! Walczcie o swoją godność, a za godnością przyjdą też godne zarobki!