Macierewicz musi odejść!
„Gazeta Wyborcza” przynosi sensację: „Minister obrony zasiada w radzie fundacji Głos, gdzie prezesem zarządu jest Robert Jerzy Luśnia – wieloletni współpracownik Antoniego Macierewicza i peerelowskiej bezpieki. Luśnia był też wiceprezesem spółki Herbapol Lublin, której pieniędzmi samowolnie płacił firmie Macierewicza”.
Artykuł Tomasz Piątka z 17 czerwca szczegółowo opisuje zawartość biznesowego szamba, w którym pływają Luśnia – bezsprzeczny płatny konfident bezpieki – oraz Macierewicz, pierwszy lustrator RP i pogromca tajnych współpracowników SB. Trudno przeczytać artykuł Piątka, tak odpychająca moralnie jest jego treść. Ale ta treść to twarde fakty. Jest afera. I ta afera z pewnością będzie miała ciąg dalszy. Kaczyński nie będzie mógł jej zignorować. Musi sobie odpowiedzieć na pytanie, czy jego ekscentryczny wojownik, niszczący kontrwywiad wojskowy, napadający nocą na biuro NATO, opowiadający banialuki o Smoleńsku i czyniący dwudziestoletniego studenta swoim doradcą, a obecnie zapowiadający wydanie karabinów narodowcom, jest dla niego samego bezpieczny. Czy może miarka się przebrała?
Że Macierewicz był w młodości komunistą i miłośnikiem Che Guevary, a w lewicowym KOR tulił się do lewej ściany, to wiadomo. Kilkanaście lat później gryzł już prawą ścianę. Cóż, poglądy, poglądy. Gdy jednak dowiadujemy się, że ten nieprzejednany antykomunista i pogromca wszelkiej maści agentów od wielu lat aktywnie współpracuje i kręci biznesy z ubeckim donosicielem, to sprawa Macierewicza staje w nowym świetle. Koniec już z wszelkim „ale”: szalony, radykalny, ekscentryczny, ale za to prawdziwy antykomunista. Ten dualistyczny wizerunek legł w gruzach. Został demoniczny cynik, który dla nakarmienia swych urojeń i megalomanii gotów jest na wszystko i wszystko potrafi sobie wytłumaczyć. Bo nie wątpię, że usłyszymy, iż pan Luśnia w istocie był Konradem Wallenrodem, wielce zasłużonym w niszczeniu komuny od środka.
Istnieje kilka hipotez tłumaczących, dlaczego Kaczyński trzyma Macierewicza. Pierwsza powiada, że Macierewicz coś na niego ma. Nie wierzę. Machinacje z przejęciem „Tygodnika Solidarność” i spółką „Telegraf”, jak również folwark PiS ze spółką „Srebrna” w roli głównej, to odgrzewane kotlety. Gdyby zaś było coś z innej beczki, to od dawna byłyby przynajmniej plotki na ten temat. Zresztą dla wyznawców Kaczyńskiego nic się nie liczy. Skoro nie przeszkadza im otaczanie się przez Kaczyńskiego aktywnymi działaczami peerelowskiego reżimu, zasłużonymi w zwalczaniu opozycji (jak Piotrowicz czy Kryże), skoro nie przeszkadza im groteskowy nepotyzm (posady dla kuzynów, kierowców, a nawet ojca makijażystki), to cóż jeszcze mogłoby im przeszkodzić?
Druga hipoteza głosi, że Kaczyński straszy Macierewiczem Polaków i sam PiS: jeśli mnie obalicie, to władzę przejmie Antek i wtedy jeszcze do mnie zatęsknicie. Może coś w tym jest…
Trzecia hipoteza mówi, że Kaczyński potrzebuje Macierewicza na wypadek, gdyby trzeba było wyprowadzić wojsko i bojówki na ulice. Znów nie wierzę. To nie są metody prezesa ani jego kota.
Czwarte wyjaśnienie jest takie, że Macierewicz jest terapeutą Kaczyńskiego, pomagającym mu wypierać ze świadomości oczywistą prawdę, że w Smoleńsku nie było żadnego zamachu, a katastrofa jest znakomicie wyjaśniona i udokumentowana, z żałosnymi wnioskami. Nieprzyjmowanie do wiadomości najbardziej oczywistych faktów przez Kaczyńskiego może przerażać, ale czy od razu z tego powodu Macierewicz musi być ministrem obrony?
Sądzę, że sprawa jest banalna. Macierewicz jest po prostu tak silny w PiS, że mu się należy. Zwykła feudalna praktyka – musiał dostać, to dostał. A do tego Antek da się lubić – z tą fajeczką, uśmiechem od ucha do ucha. Zresztą kogo ma Kaczyński do lubienia, jak nie Macierewicza? Może Ziobrę?
Nie możemy tej sprawy odpuścić. Dziennikarstwo śledcze w Polsce rozkwita – niczego już nie da się na dłuższą metę ukryć. Ani biznesików pana Szydły, ani konszachtów pana Macierewicza. Będą krzyczały okładki i strony tytułowe gazet. Będzie huczał internet. Ale pokusa, żeby przeczekać, aż sprawa przyschnie, nadal będzie silna.
Dlatego musimy pokazać Kaczyńskiemu, że uparte osłanianie Macierewicza będzie jak trzymanie trupa w szafie. Wstrętne konszachty PiS z aparatem represji PRL niszczą tę partię od środka, czyniąc z niej coraz bardziej klub sierot po upadłej komunie, tęskniących za komunistycznymi porządkami – z przewodnią siłą narodu i jej pierwszym sekretarzem. To się Kaczyńskiemu w żaden sposób nie opłaca. Czu chce zostać zapamiętany przez historię wyłącznie jako peerelowska kontrrewolucja?
Czas zawołać gromko: „Macierewicz musi odejść!”. Niech ten głos usłyszy ulica, a może wtedy, wzmocniony przez tysiące gardeł, dotrze na Nowogrodzką. A tam zostanie poddany zimnej kalkulacji. Oby z dobrym skutkiem. Prezesie, tak niewiele już możemy żądać w kraju, w którym jawny gwałt na konstytucji szyderczo usprawiedliwia się pokazywaniem przypadkowo wybranego jej artykułu, w kraju, w którym media publiczne są z mocy prawa tubą partyjnej propagandy, w którym minister sprawiedliwości może degradować prokuratorów i straszyć sędziów. Niewiele od Pana oczekujemy.
Ale skoro podaje się pan za wroga komuny, to niechże pan nie upokarza nas wszystkich i nie poniża samego siebie tolerowaniem w swoim otoczeniu konfidentów bezpieki. Są jakieś granice, nawet w endeckiej egzaltacji. W pewnym momencie traci się twarz – nawet tę, którą ogląda się w lustrze.