Bezwstyd i komizm
Afrykańskich standardów ciąg dalszy. Naczelnik państwa ostrzega przez imigrantami, roznosicielami chorób. Żadnych konsekwencji. Rodzina i kierowcy naczelnika dostają synekury. Bezwstydne wzruszenie ramion. Nie ma takiego brudu, który nie spłynąłby z naczelnika jak stary tłuszcz z teflonu.
On i jego partia istnieją poza sferą moralną – w świecie, w którym nie istnieją kategorie podłości i skandalu. Nie istnieją, więc ich nie ma. Skandal to może Tusk – my jesteśmy prawdziwi Polacy i nam wszystko wolno. Honor? My mamy większość w Sejmie, a honor to załatwią nam „żołnierze wyklęci”. Mąż premierki ma biznes oparty na dotacjach z Unii Europejskiej – żadnych konsekwencji. W świecie PiS nie istnieje pojęcie konfliktu interesów. Są tylko interesy. Minister spraw wewnętrznych ośmiela się pouczać w knajackiej, idiotycznej połajance kraj wstrząsany zamachami terrorystycznymi, mający za sobą 40 lat doświadczeń w ich zwalczaniu. Żadnych konsekwencji.
Już nikt na świecie nie przejmuje się poszczekiwaniami z Warszawy. Czasy Geremka i Skubiszewskiego, kiedy Polska pokazywała kulturę i klasę, to prehistoria, którą pamiętają już tylko emerytowani dyplomaci i politycy. Sierakowski podsumował epokę Podłej Zmiany celnie i dosadnie: „K…, jaki wstyd!”.
Bezwstyd jest typową cechą reżimów autorytarnych. Ludzie kulturalni są wobec nich zupełnie bezbronni. Nie ma wszak odpowiedzi na bezwstyd. Mówimy „nie wstyd wam?”, a oni tylko będą śmiać się nam w nos. Wstydzić musimy się za nich sami. No to się wstydzimy. Takie czasy.
Populistyczne reżimy są nie tylko bezwstydne, lecz zawsze są trochę przynajmniej śmieszne. Tylko trzeba ten komizm umieć dostrzec. Dziwię się, że media nie zauważyły śmieszności ogłoszonego właśnie zamiaru wypłacania żonie prezydenta sutej pensji. No dobra, skoro się nie śmiejecie, to może wyjaśnijmy sobie na poważnie, dlaczego to jest śmieszne. Nie będziemy się już śmiać, trudno, ale może coś zrozumiemy.
Otóż wynalazek „urzędu prezydenta” jest sposobem, jaki znalazły nowoczesne społeczeństwa dla załagodzenia konfliktów wynikających z przejścia z systemu monarchicznego do demokratycznej republiki. Prezydent zachowuje w sferze obyczaju politycznego i protokołu pewne cechy majestatu królewskiego. Z tego powodu również jego małżonka (lub małżonek) staje się trochę „królową-małżonką”. Wszystko to jest nawet miłe, jeśli utrzymuje się w ramach celebry, której sentymentalny sens rozumieją wszystkie strony. Faktycznie jednak prezydent jest urzędnikiem państwowym, mającym wprawdzie bardzo duże możliwości podejmowania dyskrecjonalnych decyzji, niemniej jednak urzędnikiem.
W demokratycznym państwie prawnym każdy, kto pracuje w sferze instytucji publicznych, łącznie z prezydentem, wykonuje swoje obowiązki, określone w stosownych ustawach i przepisach. Każdy, bez wyjątku. Jeśli jest pensja, to znaczy, że jest zatrudnienie. Jeśli jest zatrudnienie, to są obowiązki. Jeśli są obowiązki, to są przepisy, z których one wynikają. Złamanie tych zasad oznacza albo ignorancję, albo arogancję, albo infantylizm.
Pomysł pensji dla „Pierwszej Damy” łamie wszystkie te zasady naraz i zapewne wynika z połączenia wszystkich trzech przyczyn. PiS nie wie, co to jest państwo prawne, nie wie, że funkcjonariusz publiczny musi działać w ramach prawa i mieć wyraźnie określony zakres obowiązków. A gdyby nawet wiedział, to miałby to w nosie, bo nie zwykł przejmować się standardami. Standardy są dla mięczaków, którzy nie umieli wygrać wyborów. Dla nas jest „hulaj dusza, piekła nie ma”.
Jeśli pani Agata Duda będzie dostawać pensję, nie mając żadnych związanych z tym obowiązków i rygorów, to ja bardzo proszę, żeby wszystkie inne panie, które muszą pełnić pewne funkcje kurtuazyjne przy mężu, oraz panowie, którzy muszą pełnić takie funkcje przy żonach, również je otrzymali. Pani profesorowa, pani ambasadorowa, mąż pani premier itp. I tylko proszę niczego za te pieniądze nie wymagać, bo małżonkowie wszak nie są merytorycznie przygotowani do pełnienia funkcji reprezentacyjnych. Po prostu im się przydarzyło. Pani Agacie Dudzie, nauczycielce niemieckiego, przydarzyło się zostać Pierwszą Damą. Nieźle. Skoro jednak do kompletu ma się jej przydarzyć kilkanaście tysięcy zł miesięcznie, to dla Pana Szydły (w końcu premier ma większą władzę) proponuję z dziesięć kawałków. A dla kota prezesa karton konserw rybnych.
Pani Duda postąpiłaby mądrze, ucinając tę kwestię prostym oświadczeniem, że żadnych pieniędzy od państwa za stanie u boku czcigodnego małżonka brać nie zamierza. Z drugiej strony ogłoszona w tym samym czasie co absurdalny pomysł pensji dla Pierwszej Damy decyzja o podwyżkach dla rządu i posłów jest pierwszą decyzją PiS, którą w pełni popieram. Wprawdzie pobudką nie jest tu bynajmniej siła moralna, przezwyciężająca lęk populistów przed gniewem ludu wobec „polityków złodziei”, niemniej jednak jest to decyzja w pełni słuszna co do swej treści. Państwo, które boi się płacić pensje swoim funkcjonariuszom, tylko pogłębia swój rozbrat z ludem, który widząc tę słabość rządu, tym bardziej nim pogardza. A my się dopiero uczymy, że mamy własne państwo, które trzeba szanować. PiS nam tego nie ułatwia, ale w tym jednym punkcie interes władzy spotkał się interesem publicznym.