Dajcie żyć Tomkowi Kalicie!
Niewiele jest tak wyrazistych przykładów ukrytego okrucieństwa władzy publicznej jak sprawa zakazu stosowania marihuany leczniczej i karania więzieniem za narkotyzowanie się suszem konopi indyjskich.
Dotyczy to nie tylko Polski, jakkolwiek Polska należy do krajów najgorliwiej znęcających się nad osobami palącymi „jointy”. Doprawdy trzeba nie mieć sumienia, aby wsadzać kogoś do więzienia za to, że zapalił sobie trawkę. I trzeba być bodajże ze szczętem owładniętym jakimiś dzikim uprzedzeniem czy podstępną wewnętrzną agresją, by czynić ciężko chorym na padaczkę i inne choroby neurologiczne osobom trudności w dostępie do leków wytworzonych na bazie marihuany, co do których doskonale już wiadomo, że w wielu przypadkach są bardzo pomocne, poprawiając kondycję fizyczną i samopoczucie pacjentów.
Jak to jest w ogóle możliwe, że pozwala się lekarzom dysponować morfiną i innymi ciężkimi lekami narkotycznymi, a nagle – ni z tego, ni z owego – rzuca im się kłody pod nogi w sprawie niewinnej marihuany?
Z dużym przejęciem obejrzałem w telewizji apel chorego na glejaka Tomasza Kality, skierowany do władz, aby wreszcie zalegalizowały dostęp polskich pacjentów do potrzebnych im preparatów, które obecnie muszą sprowadzać z zagranicy, często nielegalnie. Tomasz Kalita, wieloletni rzecznik prasowy SLD, jest doskonale znany w kręgach politycznych i medialnych. Znany nie tylko z powodu swej funkcji, lecz znany przede wszystkim ze swej najbardziej uderzającej cechy, którą jest wyjątkowa uprzejmość. Z właściwą sobie kulturą sformułował swój apel do rządu w słowach uprzejmych, rzeczowych, elegancko tonując silne emocje, które wszak widzieliśmy i które przydawały jego przesłaniu dodatkowej wiarygodności. Sądzę, że apelowi Tomasza Kality trzeba nadać rozgłos, do czego i ja chciałbym się choć w skromnej mierze przyczynić tym wpisem.
Nie żebym miał coś nowego do powiedzenia. Pewne rzeczy trzeba jednak powtarzać do znudzenia. Więc powtarzam. Mówię, co wiem, częściowo nawet z własnego doświadczenia, bo w młodości paliłem marihuanę i to prawdziwą, a nie to sianko dla osiołka, które dziś można kupić w co drugiej knajpie za parę groszy. Nikogo do palenia nie zachęcam, bo marihuana to świństwo trujące mózg. Z pewnością jednak gorszym narkotykiem jest alkohol, dla którego wszystkie bramy są szeroko otwarte i z którego robi się wręcz wartość kulturową. Z pewnością też mniej szkodliwe jest zapalenie sobie trawki raz czy dwa razy w tygodniu niż wypalanie paczki papierosów co dnia. To są rzeczy poza dyskusją i wie o tym każdy, kto w ogóle coś o tych sprawach wie.
Skąd więc ta straszna agresja instytucjonalna akurat w stosunku do tego narkotyku? Skąd ta rażąca niesprawiedliwość i kompletnie nieracjonalna nierówność w traktowaniu osób pijących wódkę i palących marihuanę? Powody są różne.
Po części zadecydował o tym przypadek – gdy zorientowano się (około stu lat temu), że narkotyki są niebezpieczne, a uzależnienia niszczą życie, władze USA i krajów zachodniej Europy zaczęły prowadzić politykę „odpuszczamy tam, gdzie nie mamy szans, za to resztę tępimy bez litości”. Odpuścić trzeba było alkohol i tytoń, ale za to na całej reszcie dragów można było sobie poużywać.
I tak oto biedna marihuana, nie gorsza od tytoniu i alkoholu, znalazła się w jednym worze z morderczą morfiną i niebezpieczną kokainą. Jako że trawka była najbardziej rozpowszechniona, najczęściej zatrzymywano dilerów tego właśnie, stosunkowo niewinnego, narkotyku. Dzięki temu łatwo było poprawiać statystyki zwalczania przestępstw narkotykowych, a przy okazji zapełnić więzienia grzecznymi i niewinnymi „trawkowiczami”, poprawiając bilans ekonomiczny zakładów karnych, żyjących z dotacji „na głowę więźnia”. Tak oto zaczął się brudny państwowy interes narkotykowy, kwitnący nadal w wielu krajach. Przez wiele lat nic z tym nie robiono (wyjątkiem była Holandia). Represje wobec palących marihuanę były straszne, lecz jednocześnie statystycznie bardzo nieskutecznie. Nawet co setny przestępca marihuanowy nie zostaje (na szczęście) złapany, za to nieliczni złapani jak te kozły ofiarne muszą cierpieć z całą resztę. Marihuana palona jest niemal powszechnie, władza się sroży od przypadku do przypadku, a stan hipokryzji i niesprawiedliwości trwa sobie w najlepsze. Jego utrzymywaniu się sprzyja dodatkowo klisza kojarząca marihuanę z jakimiś pogańskimi obrzędami i pseudopogańskimi ruchami w rodzaju hipisów. A skoro coś pachnie pogaństwem i czarną magią, to, z Bożą pomocą, trzeba to tępić. Komentarz zbędny.
Dopiero niedawno przyszło opamiętanie i zmiana polityki w postępowych krajach. Dziś już wiadomo, że legalizacja marihuany, nie tylko leczniczej, pomaga kontrolować jej spożycie i ograniczyć rynek twardych narkotyków i „dopalaczy”, a w dodatku przynosi korzyści ekonomiczne w postaci podatków od produkcji i sprzedaży produktów z konopi indyjskich. Dziś kontrola rynku marihuany (zamiast latania z nożami w zębach i wyłapywania co tysięcznego palącego lub sprzedającego) jest jednym z najmocniejszych filarów polityki antynarkotykowej w państwach, które taką politykę mają.
Kilka miesięcy temu PiS przebąkiwał coś o zarejestrowaniu leków na bazie marihuany i wprowadzeniu ich do normalnego obrotu. Mam nadzieję, że nie porzucił tego zamiaru. Tomasz Kalita jest kolejną osobą, która takich leków potrzebuje i prosi władzę o…, nie bójmy się tego słowa, …o litość. Tak, władzo, po prostu zlituj się nad tymi ludźmi!
Co Wam zrobiły te dzieci z padaczką, te starsze osoby z Parkinsonem albo Kalita z glejakiem? Długo jeszcze będziecie zasłaniać się rzekomym brakiem pewności co do skuteczności tych preparatów? Ile jeszcze trzeba artykułów naukowych i wypowiedzi profesorów, aby zedrzeć do końca ten parawan niby-niepewności? Po prostu odpuśćcie. Co Wam zależy? Oczywiście, nie zrobicie tego bez zgody biskupów. No więc zapytajcie ich! Może dadzą Wam dyspensę na „pogańskie syropki”? W końcu sami też czasami chorują i chcieliby z nich korzystać. A tam u Was, w PiS, nikt nie choruje? Nie wozicie syropków z Czech dla swoich przyjaciół? Czyżbyście mężnie trwali w bezmarihuaniu, gdy jej potrzebujecie? Może jeszcze nasyłacie policję na samych siebie? No, chyba nie. Więc skoro sami żyjecie, to dajcie też pożyć innym.