Duda stary, a jaki postępowy. No, patrzcie, patrzcie
„To lewackie i libertyńskie wstecznictwo niesie tylko rozkład, szczególnie moralny” – orzekł prof. Jan Duda z AGH, ojciec Andrzeja Dudy, w wywiadzie udzielonym wraz z żoną Janiną Milewicz-Dudą Małgorzacie Rutkowskiej i „Naszemu dziennikowi”. Tak, to z pewnością o mnie, więc nie mogę się nie ustosunkować. Jak się mnie zaczepia, to czasami odpowiadam…
A więc wstecznictwo walczy z religią i obecnością Chrystusa w przestrzeni publicznej… Nie wiem, co libertyństwo ma z tym wspólnego, ale chyba też walczy, ręka w rękę z tym całym „lewactwem”. Nie wiem tego za dobrze, bo jakoś nie miałem jeszcze okazji poznać żadnego libertyna, niemniej jednak dufam, że zacny markiz de Sade wielce by się zdziwił, że łączy się go z marksistami itp. No, ale skoro jest wspólna sprawa, to czemu nie?
Wszystko to bardzo zabawne, ale nie do końca. Podobnym językiem przemawia bowiem również Andrzej Duda, który robi u Kaczyńskiego za prezydenta, a gdy już osoba pełniąca choćby tylko ceremonialnie funkcję prezydenta nie potrafi powiedzieć „lewica” i posługuje się publicznie pełnym pogardy i nienawiści zwrotem „lewactwo”, to przestaje być tak śmiesznie (jak z prof. Dudą), a zaczyna być trochę straszno.
Otóż, jak się zdaje, słowo „lewica” w ogóle nie funkcjonuje w języku Panów Dudów. Jest tylko „lewactwo”. I słowo to nie odnosi się w ich przypadku bynajmniej (tak jak czasami, acz oszczędnie, używa się go wśród kulturalnych ludzi) do skrajnych nurtów lewicy, tj. do zwolenników rewolucji, wywłaszczania kapitalistów, dyktatury proletariatu itp., lecz do każdego, kto chciałby, aby, dajmy na to, brano na poważnie konstytucję, mówiącą o neutralności światopoglądowej i religijnej państwa. Pogarda dla wartości konstytucyjnych w ustach prezydenta? Niedobrze.
Domaganie się świeckiego charakteru państwa i niemieszania religii do polityki należy do wzorcowych przykładów postępowości. Nazywanie wartości konstytucyjnych współczesnych demokracji „wstecznictwem”, jak był łaskaw uczynić to prof. Duda, ma walor pospolitej inwektywy, jakkolwiek w ustach kogoś, kto głosi otwarcie poglądy, jakie nawet w Krakowie w świecie profesorskim są niezwykłą rzadkością (choć w czasach Boya były całkiem pospolite), brzmi ona tyleż przewrotnie, co po prostu komicznie. Upolityczniona bigoteria, połączona z pogardą dla postępu, jest bowiem właśnie dokładnie tym, co nazywamy w polityce „wstecznictwem” (termin to zresztą czysto „lewacki” i doprawdy zabawnie jest patrzeć, gdy przedostaje się do arsenału obelg ultrakonserwy), a w poważniejszej politologii „reakcją”, zaś w języku poprawności politycznej (fuj! fuj!) „tradycjonalizmem” bądź (w historycznej retrospektywnie) „ultramontanizmem” (bo papieże są „ultra montes” – za górami).
Trzeba by się, proszę Państwa, zastanowić, czy w końcu ci „postępowcy” naprawdę tacy są szatańscy, czy może jednak chcecie i Wy być „postępowi”, a więc i palcem wskazywać „wsteczników”. Albo wóz, albo przewóz. Bo inaczej wyjdzie, że z natury rzeczy średniowiecze i jego procesje z książętami i świętymi figurami to akurat jest postęp i nowoczesność. Tylko że średniowiecze to właśnie coś, co było kiedyś i jakoś niezręcznie nazywać je tym słowem „nowoczesność”. Słowo to bowiem wymyślono dla następnej epoki. Ja dobrze rozumiem, że chcielibyście być „postępowi” i wcale nie „wsteczni”, ale nie można mieć wszystkiego, zjeść ciastka i mieć ciastko, wszystkich srok za ogony połapać itd.
A dalsze rewelacje prof. Dudy zupełnie jak z magla. Aż łezka się w oku kręci. Że też jeszcze w XXI wieku, zupełnie czasami jak w PRL i dawniej. Tradycja, panie, tradycja. Owóż rzecze profesor, iż twierdzenie o braku różnic między płciami poza różnicami kulturowymi jest „ewidentnym wciskaniem ciemnoty”. A celem tego ma być „depopulacja Europejczyków”. Nikt nie twierdzi, że poza sferą kulturową nie ma żadnych innych (np. biologicznych) różnic między płciami. Każdy wie, jak wygląda chłopiec, a jak dziewczynka. Trzeba być kompletnie zaślepionym nienawiścią, żeby powtarzać bzdury, jakoby istniał jakiś nurt negacji istnienia kutasików i cipek. No i trzeba być naprawdę głupim, żeby powtarzać androny rodem z najciemniejszej kruchty, że pewne koła (wiemy, jakie) spiskują, jak by to zaszczepić białym chrześcijańskim Europejczykom ideologię odwodzącą ich od posiadania dzieci (bo jak będzie ich mniej, to się tę Europę zaludni plemieniem, no, nie powiem już, jakim). To jest tak głupie i w swej głupocie tak ohydne i ciemne, że kto powtarza te brednie, okrywa wstydem siebie i swoje środowisko – tym bardziej gdy jest to środowisko akademickie. Z takiej bredni, z takiej paranoi rodzi się brudna przemoc – proszę o tym pamiętać.
Na okoliczność (nie powiem czyjego – kto słucha Rydzyka, ten wie) spisku depopulacyjnego dostało się w wywodzie prof. Dudy nawet pewnemu wielkiemu filozofowi. Czytam oto, że „Pan Lukas (ideolog nowej lewicy) wymyślił, że wystarczy obrzydzić kobiecie mężczyznę, a mężczyźnie kobietę i jeszcze cały czas mówić, jakie to są problemy z dziećmi, że rodzina to przemoc, patologia. Bzdury, kompletne bzdury. To są ewidentnie przemyślane sposoby niszczenia rodziny i depopulacji. I o to właśnie im chodzi”. Domyślam się, że mowa o György Lukácsu – wybitnym węgierskim marksiście, badaczu Hegla i literaturoznawcy węgierskim, zmarłym blisko pół wieku temu. Trzeba być naprawdę pozbawionym wstydu, żeby opowiadać takie absurdalne banialuki o człowieku, który w każdym, kto poświęci kwadrans na kontakt z jego pismami, budzi podziw dla swego subtelnego intelektu. Jeśli prof. Dudzie chodziło naprawdę o Lukácsa (kiedyś rzeczywiście ideologa młodej wolnościowej lewicy, ale raczej w czasach, gdy prof. Duda chodził do szkoły), to doprawdy ośmiesza się swoją ignorancją i arogancją. Jeszcze raz mówię: wstyd.
Zachłystywanie się własną pogardą dla wyimaginowanych „libertynów” i „lewaków” nie zastąpi rozumu ani wykształcenia. Nie wyleczy też z kompleksów. Ciskanie inwektyw, oszczerstw i butne panoszenie się ze swymi nienawistnymi przesądami budzi tylko lęk i zażenowanie u ludzi kulturalnych. Żeby w XXI wieku być pruderyjnym bigotem o reakcyjnych, klerykalnych poglądach, a jednocześnie się nie ośmieszyć w tym naszym wolnym, otwartym i pluralistycznym świecie, trzeba mieć mnóstwo wdzięku i klasy. I ani trochę pogardy. Spełnienie tych wszystkich warunków to wielka i rzadka sztuka. Posiadł ją Wojtyła, posiadł Tischner. Z całą pewnością nie jest ona znana rodzinie Dudów. Jej rodzinny dyskurs łączy magiel z prowincjonalną zakrystią. A inteligencji tylko oczy zasłaniać i głowy spuszczać.