Dobry postcyniczny Pan Kaczyński
Nie lubię wrogom kabzy nabijać, ale wywiad z Jarosławem Kaczyńskim w aktualnym wydaniu „Do Rzeczy” każdy, komu Polska miła, przeczytać powinien. Znakomicie obrazuje on bowiem osobowość, mentalność i aktualny stan ducha Prezesa Polski. Pozwala też wyciągnąć pewne wnioski odnośnie do zakresu jego władzy i relacji z podwładnymi. Niechaj każdy przeczyta sobie sam, a ja powiem, co myślę. Najpierw to powiem, a potem przytoczę kilka punktów tego obszernego wywiadu, gwoli uzasadnienia.
W wywiadzie Kaczyński jawi się jako Gospodarz Kraju, który z pewnego dystansu, a za to z wielkim spokojem i pewną ręką kieruje ogółem spraw w państwie. Nie wtrąca się w szczegóły, pozwalając swoim ludziom działać. Pilnuje imponderabiliów, wyznacza kierunki, zatwierdza linię i koryguje błędy. Od roboty są ludzie, tacy jak premier, wicepremier itp. Mimo że ma na wszystko oko, szanuje zakres urzędowych kompetencji poszczególnych funkcjonariuszy państwa, nie stara się ręcznie wszystkim sterować. Ma ludzi, a zresztą nie o taką Polskę mu chodzi, żeby trzeba było w niej jakiegoś dyktatora. Prezes Polski jest Człowiekiem Wolności. Ustawia ten wielki zegar, który nazywa się Polska, a gdy już puści go w ruch, będzie mógł odejść w cień, czyli na zasłużoną emeryturę.
Bez fałszywej skromności, bez sztucznego umniejszania swej roli – odpowiada więc Prezes na pełne krytycznej pasji, odważne pytania „młodej dziennikarki” (Kamili Baranowskiej). Nie ma tematów tabu, bo jest przecież demokracja i są wolne media. Nie to, co za patologii III RP, za Tusko-Wałęsizmu, z wdziękiem nazywanego przez Prezesa „epoką posttotalitarną”. Teraz wreszcie władza jest w rękach ludzi myślących w kategoriach polskiej racji stanu i polskiej tradycji. Z konsekwencją i z powodzeniem nowa ekipa realizuje wielki projekt. Owszem, zdarzają się błędy i wpadki, lecz są korygowane. Partia potrafi przyznać się do błędów, a w razie czego działają przecież mechanizmy demokratyczne – debata polityczna, Trybunał Konstytucyjny itd. Jest dobrze, a będzie coraz lepiej.
Czy Jarosław Kaczyński wierzy w to, co mówi? Czy wierzy w swój własny wizerunek wielkiego państwowca, uważnego, umiarkowanego i rozważnego polityka z ogromnym doświadczeniem i prawym sercem? Sądzę, że tak. Dał sobie taki wizerunek narzucić, a może nawet sam go sobie wymyślił i trzyma się go uparcie. A dlaczego to robi, skoro ma tak mało wspólnego ze sposobem, w jaki naprawdę na co dzień funkcjonuje, i jak jest postrzegany przez partię i całą klasę polityczną?
Moja psychologiczna teza jest następująca. Kaczyński nieustannie sugeruje, że kontroluje kraj zdalnie i jedynie na poziomie strategicznym. Poczytuje to sobie za cnotę. Tymczasem jest to raczej robienie dobrej miny do złej gry, czyli wytłumaczenie ograniczeń swojej władzy. Trudno sobie wyobrazić Kaczyńskiego rezygnującego z jakiegoś jej kawałka. Skoro tak mu zależy, aby uchodzić za kogoś, kto „nie wszystko może”, to najwyraźniej po prostu nie wszystko może. Broni się przez resentyment i racjonalizację, ratując się „ucieczką do góry”, to znaczy na pozycję tak wyżynną, iż po prostu nie wypada, a wręcz nie można zajmować się szczegółami i personaliami, gdy zaszło się aż tak wysoko.
Kaczyński jest w swoim przekonaniu i w propagandzie „ponad to”. Jest raczej ojcem narodu, mentorem niż nadpremierem i nadprezydentem w jednym. W praktyce znaczy to jednak tyle, że Kaczyński może mniej, niż nam się wydaje. Mocni ludzie w PiS „robią go”, jednocześnie unieszkodliwiając w tej jego bliżej nieokreślonej pozycji boga partii i moralnego przywódcy narodu. Niechaj tam siedzi i sobie ględzi, póki może. Niech mu się wydaje, że pociąga za wszystkie sznurki, a my i tak będziemy robić, co chcemy, udając tylko, że się go boimy.
Kaczyński zmuszony jest oszukiwać samego siebie. Gdyby było inaczej, jego wypowiedzi w wywiadzie trzeba było odczytywać jako dowód skrajnego cynizmu. Tymczasem brzmią szczerze. Naprawdę wygląda na to, że Kaczyński jest odklejony. A to jest bardzo dobra wiadomość. Bo jeśli Kaczyński nie jest taki mocny, na jakiego wygląda, to i całe PiS nie jest takie mocne. Bo poza Kaczyńskim nie ma tam ani jednej osoby mającej jakiś format polityczny, osobowościowy czy intelektualny. Są szaleńcy, są ludzie pozbawieni wszelkich skrupułów, są sprzedawczycy, są mali i więksi karierowicze, ale nie ma nikogo, kto mógłby być jakąkolwiek postacią, Kimś. Kimś jest tylko Jarosław Kaczyński. A wygląda na to, że jest bardzo samotnym i jednak izolowanym Kimś. Miernota przykryła go już poduszką i poddusza. I dobrze mu tak!
A teraz kilka konkretów z wywiadu.
W sprawie rozszerzenia Warszawy twierdzi Kaczyński, że „korzyści są oczywiste”. Nie wymienia żadnej. Uspokaja jednocześnie, że nie będzie jednomandatowych okręgów w gminach, gdyż doprowadziłoby to do „ogromnej dysproporcji w reprezentacji”. Jak widać, Prezes nasz czuwa nad demokracją i sprawiedliwością, ucierając nosa w gorącej wodzie kąpanym Sasinom. Czym bardziej absurdalnie niekonstytucyjny projekt zgłasza PiS, tym większa chwała Prezesa, który mądrością swą zatrzyma go w pół drogi. A mądrość Prezesa to przecież mądrość Partii. Wychodzi na to, że czym głupsza jest partia, tym mądrzejsza. Bardzo dobra strategia.
Na zarzut, że zmiana geografii Warszawy służy zwiększeniu szans wyborczych PiS, który przegrywa w Warszawie, a wygrywa w gminach ościennych, Kaczyński umie odpowiedzieć tylko jedno: jest śmieszny. Nie jest nieprawdziwy, nie. Jest śmieszny. „Czy mamy zaprzestać realizacji pomysłów, które uznajemy za konieczne […]?” – pyta w tym kontekście Prezes. Musimy się pogodzić z tym, że PiS naprawdę stara się przejąć całą władzę, bo przecież inaczej nie zrobi tego, co zamierza. Trudno czynić mu z tego zarzuty. Zdaje się, że Kaczyński naprawdę myśli, że manipulacje okręgami wyborczymi w celu zwiększenia swoich szans wyborczych przez partię rządzącą są czymś normalnym i akceptowalnym. Ciarki po plecach idą – on nie mówi tego cynicznie. On naprawdę tak myśli. Możemy to sobie modnie nazwać „postcynizmem”. A swoją drogą, PiS rakiem wycofuje się ze swego skoku na Warszawę. Prezes jednak cokolwiek strachliwy jest. Bo bez wielkiej awantury by to nie przeszło. A awantur już nie brakuje.
W sprawie dwukadencyjności stanowisk wójtów, burmistrzów i prezydentów miast z uwzględnieniem aktualnej kadencji Kaczyński z całym spokojem powiada, że „będzie to oceniał Trybunał Konstytucyjny”. Czy to czysty cynizm? Czy Kaczyński rechocze nam w nos? Otóż nie. To jest właśnie postcynizm. On niby to wie, że podporządkował sobie TK bez reszty, ale wydaje mu się, że to podporządkowanie oznacza właśnie, że będzie robił to, co należy. A to, co należy, jest kwestią właściwego odczuwania woli i interesu narodu. Tylko instytucja w pełni podporządkowana PiS może być narodowa, demokratyczna i w ogóle mieć należyte polityczne zalety, bo tylko PiS jest partią wartości, reprezentującą naród w jego duchu. Kaczyński naprawdę w to wierzy – jak wszyscy pseudodemokratyczni dyktatorzy XX wieku. Bardzo to smutne.
Dokładnie tę samą logikę stosuje Kaczyński wobec Krajowej Rady Sądownictwa, którą chce upartyjnić, podporządkowując jej skład Sejmowi. Musimy to zrobić, bo inaczej nie zlikwidujemy patologii sądownictwa. Dlaczego niby podporządkowanie KRS i sądów partii miałoby pomóc zwalczać jakieś patologie? Zapewne dlatego, że kadry pisowskie są samym zdrowiem i gwarancją uzdrowienia wszystkiego, czego się tkną.
I to właśnie jest chyba w dyskursie Kaczyńskiego najbardziej uderzające. Ta wiara, że jego ludzie, choć niewolni od wad (bo któż ich nie ma?), to jednak jest jakaś esencja narodu w jego najzdrowszym, autentycznym rdzeniu. Zdumiewające, że tego rodzaju arogancka dmowszczyzna – połączenie mitomanii narodowej z amoralną fascynacją socjotechniką – może jeszcze pokutować w głowach polityków. A jednak.
Wiara w „ukryte zdrowie” swoich ludzi wychodzi z Kaczyńskiego najbardziej w tym miejscu, gdzie odpowiada na pytanie o Misiewicza. Wiadomo, że Misiewicz jest poza zasięgiem Kaczyńskiego. Ale ten udaje – przed nami, lecz chyba też przed samym sobą – że problemu właściwie nie zna. Ogranicza się do protekcjonalnych uwag, że to „sympatyczny, uprzejmy, sprawny w tym, czym się zajmuje” młody człowiek. A że się napił piwa… No cóż. Nie jest to żadna zbrodnia. Jakkolwiek nie można się zgodzić, by tytułowano go ministrem czy składano mu meldunki. Co to, to nie. Czy Kaczyński nie zna nawet połowy litanii skandali związanych z Misiewiczem? Pewnie jednak zna. Jest po prostu bezsilny i dlatego „rżnie głupa”.
Między bezsilnością a bezczelnością granica jest jednak płynna. Można rozkładać ręce w taki sposób, jak pokazuje się wała. I to jest właśnie styl Prezesa. Pytany o ponad tysiąc partyjniaków i znajomków, którzy załapali się na miejsca w spółkach skarbu państwa, odpowiada ni mniej, ni więcej: „Skąd mamy brać ludzi? Z zasobów personalnych Platformy?”. Są wpadki i potknięcia, ale to się naprawia. Jednak co do zasady, że spółki obstawia się „swoimi”, tak jak TK, KRS i wszystko inne, to w ogóle nie ma w tym nic dziwnego. Taka jest przecież natura polityki – kto bierze władzę, bierze też stanowiska. Inaczej przecież nie da się rządzić, prawda?
Trudno mi uwierzyć, że Kaczyński naprawdę tak myśli. Już gdzieś o tym pisałem, ale nie od rzeczy będzie, gdy raz jeszcze podzielę się wspomnieniem mojej jedynej rozmowy z Prezesem, z roku 1995, kiedy to ze wzburzeniem mówił mi o zawłaszczaniu wszystkich możliwych stanowisk przez SLD. Za PO mówił zaś publicznie, że dzieje się to na skalę wcześniej niespotykaną. Otóż i dziś dzieje się na skalę wcześniej niespotykaną. Takich czystek i takiej bezładnej pazerności na stanowiska nie znało ani SLD, ani PO. A już na pewno nie próbowano wówczas wmawiać opinii publicznej, że to jest naturalne i słuszne.
Jednak Kaczyński, PiS i ich wyborcy nie są cyniczni. Są albo precyniczni, albo postcyniczni. Wyborcy PiS najczęściej wyobrażają sobie, że władza z natury bierze, co może, i wszystko obstawia swoimi ludźmi, a potem rządzi, czyli wydaje polecenia. Każda władza tak czyni, bo na tym właśnie władza polega. To, co dla nas jest pazernością, bezczelnością albo złodziejstwem po prostu, dla nich jest normą. W ich świecie takie są zasady. Nie wierzą, że możliwy jest jakiś inny świat – nie dlatego, że są cyniczni, lecz dlatego, że po prostu niczego innego w życiu nie wiedzieli. W tym sensie są precyniczni.
Kaczyński zaś jest postcyniczny, bo wprawdzie wie, że jest jakiś wyższy świat szlachetnych i prawych ludzi, lecz jednocześnie jest głęboko przekonany, że ten świat jest słaby i stając po jego stronie, niczego się nie wygra. Nie bez kozery mówi, że jak do spółek skarbu państwa posyła się bezpartyjnych fachowców, to „natychmiast są porywani przez zastaną tam sieć powiązań”.
Tragizm postaci Kaczyńskiego polega na tym, że uwierzył, iż jego wyobcowanie i brak kontroli jest jakąś jej „wyższą formą”, a jego zgoda na sknajaczenie jego środowiska to nie żadna kapitulacja moralna, lecz mądrość „wyższej konieczności”. Taki biedny postcyniczny, trochę śmieszny, a trochę straszny starszy pan. A my z nim jeszcze biedniejsi.