Sąd Najwyższy tępi sztukę!
Co za żenada! Tak to jest, gdy ludzie nie chodzą do teatru i na koncerty. Izba Pracy Sądu Najwyższego po raz drugi wydała wyrok stwierdzający, że wykonanie utworu muzycznego bądź scenicznego nie jest „dziełem”, lecz usługą, którą należy rozliczać w ramach umowy zlecenia, od której należy odprowadzić składkę ZUS.
Sprawę wniósł właśnie Zakład Ubezpieczeń Społecznych i wygrał. Teraz nędznie opłacani muzycy będą zarabiać jeszcze mniej, bo od ich wręcz śmiesznych czasami wynagrodzeń odprowadzana będzie składka na ZUS. Za chwilę wszyscy muzycy wylądują na ulicy i będą zarabiać ciałem – bo od dzisiaj wykonywanie cudzych utworów to w naszym kraju praca fizyczna. Będziem im do dziurawych kapeluszy wrzucać nieozusowane moniaki.
Rozumiem, że prezes ZUS nie ma pojęcia, czym jest przedstawienie teatralne i koncert, bo przecież taki prezes jest od liczenia kasy, a nie od kultury. Jednak w przypadku sędziów naród ma prawo oczekiwać, że będą to osoby w miarę kulturalne, nie przymierzając – inteligenci. Bo też niewiele trzeba rozeznania w świecie kultury, żeby odróżnić puszczanie płyt albo wyświetlanie filmu w świetlicy od gry na instrumencie albo na scenie teatru.
Nie trzeba też znać się na prawie autorskim, aby wiedzieć, że aktor i muzyk intepretują dzieło, jakim jest dramat lub partytura, a interpretacja taka jest za każdym razem nowym dziełem – interpretacją właśnie. Jest nią każde wykonanie utworu muzycznego i każde przedstawienie w teatrze. Traktowanie wykonań-interpretacji jak powtarzalnych mechanicznych czynności, na podobieństwo machania łopatą, urąga godności artystów. Nie waham się tego powiedzieć: Sąd Najwyższy RP obraził i poniżył polskich artystów! Może sądzenie jest machinalnym stosowaniem przepisu prawa do sytuacji procesowej – jeśli sędziowie tak sobie myślą o swojej robocie, to ich sprawa. Niech się „ozusowują” po trzykroć i założą sobie „Izbę Rzemieślniczą Sędziów”. Ale niech się od… od artystów!
Sąd ów orzekł, iż organistka grająca koncert organowy z orkiestrą wykonywała tylko polecenia dyrygenta, wobec czego jedynie „świadczyła usługę”, a koncert „nie był jej twórczą, kreatywną aranżacją”. No, normalnie ręce opadają. Ja rozumiem, że sędzia nie był nigdy na koncercie i nie ma zielonego pojęcia o pracy muzyków, w tym dyrygenta i instrumentalisty, ale czy nie może kogoś zapytać? Jak bardzo trzeba być głupim, żeby nie wiedzieć, że się jest w danej kwestii zupełnie niekompetentnym?
Nie mogę się pogodzić z tym, że sędziowie najbardziej prestiżowego sądu w moim kraju są tak po prostu i po ludzku głupi. I jeszcze obrażają muzyków i aktorów, stawiając ich poniżej rzemieślników, którzy przecież przynajmniej wytwarzają jakieś dzieła. Dla sędziów Sądu Najwyższego muzyk to jakiś grajek, który bezmyślnie robi, co mu każą – tu przyciśnie, tam smyczkiem pociągnie, byle szybko po wypłatę. Brak słów.
Podobno orzeczenie zaczyna się od słów: „Pojedynczy muzyk orkiestry nie tworzy dzieła”. Tworzy! Tworzy razem z innymi, bo koncert jest dziełem zbiorowym i właśnie dlatego tak się nazywa. Udział w tym tworzeniu jest nierówny, lecz zawsze twórczy. Odegranie kwestii w sztuce teatralnej bądź zagranie swojej partii na instrumencie w ramach koncertu jest osobistym, nie mechanicznym, lecz angażującym głębokie pokłady osobowości wkładem w wydarzenie artystyczne, którym jest za każdym razem nieco inne przedstawienie teatralne bądź wykonanie utworu muzycznego.
Oczywiście, wkład kompozytora jest większy niż kogoś, kto gra kilkanaście taktów w swojej sekcji. Ale nawet jak raz w czasie trwania utworu uderzę w kocioł, to uderzam w niego całym sobą, a nie tylko wykonuję pracę fizyczną walenia pałą. Czy gra na skrzypcach barokowych jest dla imć sędziów pociąganiem końskim włosiem po baranich kiszkach? Tak samo jest w teatrze. Najmniejszy epizod jest grą aktorską, w którą angażuje się człowiek z całą swoją twórczą zdolnością, a nie tyko jakiś wyodrębniony i wyćwiczony organ jego ciała i pojedyncza władza psychiczna.
Obawiam się, że Sąd Najwyższy wykazał się nie tylko ignorancją w zakresie kultury oraz prawa autorskiego, lecz po prostu arogancją i przemądrzałością. Dał się zwieść iluzji, że prawo ma jakąś swoją własną wewnętrzną i ezoteryczną racjonalność, której profani nie mogą pojąć, fałszywie przypisując sędziom niesprawiedliwość tam, gdzie nie mogą zrozumieć nieintuicyjnego wyroku. To jest szczególny rodzaj pychy prawniczej, zwany ekskluzywizmem bądź ezoteryzmem prawniczym.
Drodzy sędziowie prześwietnej Izby Pracy, rumieńcie się, jeśli to czytacie. Wasz wyrok jest popisem ignorancji i sędziowskiej hybris. Lepiej szybko o nim zapomnijcie przy kolejnej okazji. A dyrektorom teatrów i filharmonii radzę się nie przejmować. Dalej podpisujcie umowy o dzieło, a w razie procesu z ZUS tłumaczcie w sądzie prostą rzecz: każda sytuacja artystyczna jest inna, wobec czego Sąd Najwyższy, odnosząc się do pewnych koncertów w Szczecinie, nie wypowiedział się awansem o Waszych imprezach. A jeśli to nie zadziała, to Wasza sprawa trafi w końcu przez Najwyższy Trybunał, który będzie miał świetną sposobność, żeby się zrehabilitować. Odwagi!