Przepraszam Niemców za PiS!
Kto pamięta PRL, temu w uszach dźwięczą jeszcze brutalne słowa antyniemieckiej propagandy. Gadanie o „rewizjonistach z NRF” wychodziło nam już bokiem, a działacze ziomkostw niemieckich, panowie Czaja i Hubka, znani byli każdemu polskiemu dziecku. I chyba tylko dzieci się tych strasznych Niemców bały. Ale wtedy, w latach 60., nawet jeszcze 70., jakiś sens w tym był. Faktycznie żyli jeszcze w Niemczech ludzie bezpośrednio lub pośrednio winni zbrodniom hitleryzmu, a wielu Niemców miało jeszcze jakąś cichą nadzieję na powrót Wrocławia i Szczecina do Rzeszy. Dlatego na propagandę antyniemiecką reagowało się z pewną wyrozumiałością.
Jednakże to, co wyprawia dziś neoendecki reżim w Warszawie, trudno uznać nawet za powrót do propagandowych tradycji PRL, którym tak wielorako i wielostronnie Kaczyński i jego ludzie są zafascynowani i zainfekowani. To coś więcej niż recydywa języka Gomułki – to dzikie hucpiarstwo, wywracanie kopniakiem dyplomatycznego stolika i całkowita rujnacja stosunków Polski z najpotężniejszym sąsiadem.
Gadzinowa agitka puszczona przez reżimową telewizję, głosząca: „Niemcy! To wy w demokratycznych wyborach wybraliście Hitlera i NSDAP!”, pełne nienawiści do Niemiec wypowiedzi Antoniego Macierewicza oraz jego zastępcy Bartosza Kownackiego (o tym, że potomkowie zwyrodnialców nie mogą pouczać nas o demokracji), a wreszcie zamówienie przez posła PiS Arkadiusza Mularczyka sejmowej ekspertyzy w sprawie możliwych reparacji wojennych ze strony Niemiec – to wszystko są akty w wolnej Polsce bezprecedensowe i pełne zajadłej wrogości. Nie wolno ich traktować wyłącznie w kategoriach operetki politycznej na użytek wyborców – jest to skandal dyplomatyczny o potężnych konsekwencjach dla naszego kraju. Sygnał dla tej kampanii dał, rzecz jasna, Jarosław Kaczyński, znany ze swych antyniemieckich obsesji.
Niemcy utracili znaczne terytorium na rzecz Polski i na tym polegała ich rekompensata za wojnę. Nie była ona zapewne wystarczająca, jednak polskie roszczenia padły ofiarą polityki Rosji, która nie zamierzała dzielić się z Polską tym, co udało im się na Niemcach uzyskać. Nie ma dziś żadnych możliwości prawnych, aby dochodzić reparacji za wojnę zakończoną ponad 70 lat temu, no chyba że za cenę podważenia przynależności do RP Dolnego Śląska i Pomorza Zachodniego. Wiedzą o tym Macierewicz, Kaczyński, Mularczyk i każdy z pisowskich notabli mających choćby maturę. Chodzi wyłącznie o poniżanie i prowokowanie Niemców, granie na niemalże wygasłych już antyniemieckich fobiach w niższych warstwach społeczeństwa polskiego. Są to działania tyleż moralnie odrażające, co politycznie niebezpieczne i skrajnie nieodpowiedzialne.
Niemcy są jedynym realnym rzecznikiem polskiego interesu narodowego i polskiej racji stanu za granicą. Są nim konsekwentnie od 1989 r., mimo wielu trudnych spraw i niełatwych momentów w dziejach wzajemnych stosunków w ciągu minionego prawie już trzydziestolecia. Dzięki lojalności Niemiec, poczuwających się do winy względem Polski z powodu zbrodniczej napaści i okupacji w latach 1939-1945, jesteśmy dziś w Unii Europejskiej, a podatnicy niemieccy, w ramach budżetu UE, którego są płatnikami netto, podarowali nam (tak, to jest dar, a nie inwestycja) kilkanaście miliardów euro. I zapewne zapłacą jeszcze kilka miliardów, jakkolwiek z pewnością mniej, niż moglibyśmy otrzymać, szanując demokrację i powstrzymując się od znieważania naszych przyjaciół.
Rzecz jasna, Niemcy odnoszą korzyści natury geopolitycznej i gospodarczej z przynależności Polski do struktur politycznych i militarnych Zachodu. Nie zmienia to faktu, że to właśnie Niemcy są tą kotwicą, dzięki której wciąż, mimo pisowskiego awanturnictwa, przynależmy do tego świata. I to oni, z powodów historycznych, będą najbardziej cierpliwi w oczekiwaniu na powrót Polski na drogę demokracji i europejskich wartości. I to oni, właśnie dlatego, że muszą być dla nas cierpliwi, mają największe prawo, aby napominać i ostrzegać polski rząd przed konsekwencjami notorycznego łamania standardów, do których przestrzegania zobowiązaliśmy się, podpisując unijne traktaty.
Jeśli zaś chodzi o moralną odpowiedzialność wnuków za czyny swoich dziadków, to jest ona nikła. Współczesna etyczność nader sceptycznie odnosi się do dziedziczenia win i odpowiedzialności moralnej – każdy odpowiada dziś przede wszystkim za swoje własne czyny, a co najwyżej w niewielkim stopniu za czyny swoich najbliższych. Oczekiwanie, że będziemy płacić za winy swoich dziadków, uchodzi za niesprawiedliwe. Wolno nam żądać zwrotu zagrabionych dzieł sztuki, wolno spodziewać się od Niemców owej cierpliwości w relacjach z łamiącą zasady Polską, ale nie możemy spodziewać się, że współcześni Niemcy uznają winy swoich przodków za własne.
Tym bardziej że od dziedzictwa nazizmu odżegnują się w sposób jednoznaczny i konsekwentny. Największą reparacją wojenną Niemiec w stosunku do państw i społeczeństw, które tak potwornie niegdyś skrzywdziły, jest właśnie to, że są dziś najsilniejszą ostoją praworządności, demokracji i pacyfizmu w Europie. Z tego dobrodziejstwa, jakim jest trwałe nawrócenie Niemiec na pokój i demokrację, korzystamy każdego dnia. Nie wolno budzić upiorów przeszłości. Rewanżyzm i poniżanie narodu niemieckiego może się dla nas bardzo źle skończyć. Jeśli chcemy wiecznego pokoju z Niemcami, które są i będą nieporównanie od nas silniejsze pod każdym względem, zachowujmy się przynajmniej spokojnie i przyzwoicie. Wymachiwanie drewnianą szabelką i plucie Niemcom na buty może się skończyć wystawieniem posterunków granicznych wzdłuż Odry, a w przyszłości… wolę nawet nie myśleć, jak.