A Rodowiczka tańczy… czyli upadek gwiazdy
To tu. Tylko u Jana Hartmana! Tylko tu znajdziesz etyczno-estetyczną analizę gorącego, ewaporującego seksem hiszpańskiego dansu Maryli Rodowicz na sławetnym festiwalu Opole 2017, z niezłomnym w przyzwoitości Jackiem Kurskim i wielką polityką w tle.
Jaki taniec, taka analiza – ultrapopowa, żenująco słaba, po prostu bez sensu. Lecz skoro błaznować może Rodowiczka, do kimże jestem ja, by nie błaznować jej do wtóru? Jakże byłoby nieskromnie odmówić gwieździe swego współbłazeństwa! Tyle mogę i powinienem zrobić dla swej idolki z czasów nauczana początkowego. Tarczą swego słodkiego okrucieństwa obronię ją przed pikami mydłków i gołowąsów, pragnących wylansować się na kopaniu leżącej Maryli. Po mnie już nikt niczego nie napisze na ten temat! Milcz, hołoto, włos siwy, malowany uszanuj!
No właśnie. Te oczy, te blond włosy, ten biust… Kto się nie kochał w latach 70. w Maryli Rodowicz, ręka do góry albo ręce do góry! A tu taki wstyd – w wieku 71 lat, w kwiecie szóstej młodości, nasza idolka odpaliła jakąś totalną żenadę, foczkowato podrygując w różowej mini do pseudohiszpańskiego bełkotu wokalno-instrumentalnego, w testosteronowym towarzystwie gogusiowatego, wybrylantowanego pakera, szczęściem dość świeżej jeszcze daty, niejakiego Jana Klimenta – fordansera i samca alfa, pobudzającego wstydliwą strunkę w najzacieklejszym heteryku.
Mmmm wrrrrr… Rzeczony ognistym ruchem torrrreadorrra zdarł ze starszej pani ognistą suknię – ole! – ukazując to, o czym nie śmieliśmy marzyć z obawy przez zmazą, a następnie bardzo się zapalał, jak to mężczyzna w ognistym tańcu z gibką a zalotną kobietą, podczas gdy nam z bolesnej zazdrości gul skakał i dzięcielina pałała, ogniście oczywiście. Film z tego zapierającego dech w piersiach i krew w ciałach jamistych występu ogląda na wyprzódki cała Polska, mimo panicznych starań usunięcia go z sieci. Nie, tego się już nie wymaże z narodowej pamięci! Co najmniej przez tydzień.
A tydzień to w życiu jętki-Polki cała epoka. Nogi, a nawet pośladki Maryli Rodowicz, wypatrywane tęsknie przez pół wieku, właśnie stały się własnością publiczną. I to w aureoli sztywnej koronkowej minispódniczki, jakiej próżno by szukać nawet w okolicach placu znanego z apetycznych kasztanów. Niech się schowają kankany, mulę-róże! Ja już jedno mam w sercu odnóże!
Żenada ścisnęła nasze gardła, szok i niedowierzanie trzymały nas przez dobre pięć minut, a śmiechom nie było końca przez kwadrans. Tak się kończy wielka kariera, każda wielka kariera – upadkiem. Zwykle jest to upadek w zapomnienie, czasami w śmieszność – w sumie na jedno wychodzi. Na szczęście nawet upadki są dziś na niby, bo poważne jest już tylko leczenie się na raka, a i to nie zawsze. Niechaj minispódniczka zdezorientowanej kulturowo i zmanipulowanej przez wyprażonych na koksie „aranżerów” i macherów od oglądalności/klikalności będzie symbolem naszych niepoważnych czasów. Symbolem trwałym, z tygodniową datą przydatności do symbolizowania.
Wydarzenie ma z punktu widzenia socjokulturowego znaczenie niebagatelne. Z jednej strony mamy tu do czynienia z ostateczną kontestacją obyczajów, w których dopatrywać by się można pruderii, seksizmu i dyskryminacji kobiet oraz osób starszych. Akt wyzwoleńczy, emancypacyjny, bezkompromisowy.
Z drugiej strony doświadczamy opresji ze strony kultury liberalnej, wytwarzającej właściwe sobie zakazy i opresje. Oto stara baba robi z siebie pośmiewisko, a poprawność polityczna nakazuje o tym milczeć i robić dobrą minę do złej gry. Taniec 71-latki w minispódniczce jest nietykalny, natomiast nazwanie jej za karę „starą babą” i w ogóle krytyka zaczepiająca o wiek i wygląd – obarczone są bardzo silną społeczną dezaprobatą. Choć nie ma takiego, kto uważałby, że stare baby powinny fikać w różowych miniówach, to jednocześnie nie brak takich, którzy uważają wyrażanie tej mało kontrowersji budzącej myśli za nad wyraz niezręczne, a nawet dyskryminujące.
W imię niedyskryminowania związuje się nam języki i lasuje mózgi. Może to i dobrze, bo jakąś cenę za społeczną reedukację liberalną tak czy inaczej trzeba zapłacić. Tyle że w danym wypadku mamy do czynienia z obłudą tak spiętrzoną, że wołającą o pomstę, a co najmniej zdemaskowanie. Wszak cały ten proceder koncesjonowania rewolucji obyczajowej i nakładania na nasze niewyparzone pyski wędzidła nowego tabu znalazł się w rękach cynicznych specjalistów od manipulacji emocjami tłumu, zatrudnianych przez niby to konserwatywnych oligarchów, na co dzień odcinających kupony od klęczników, choć jak widać od czasu do czasu niepogardzających „walką z przesądami” i metkami od minispódniczek. Oto i wrogie dyskursu przejęcie, co się zowie.
Nieszczęsny casus Rodowicz mówi o nas bardzo wiele. O skali naszej dezorientacji obyczajowej, zakłamania i ogłupienia. Coś, co jeszcze kilka dekad temu byłby niemożliwe, dwie dekady temu byłoby skandalem – dziś jest po prostu niczym. Ot, bagatelką. I nic, absolutnie nic nie możemy z tym zrobić. No, chyba że obejrzeć filmik o kotkach.