Duda znów przyniósł nam wstyd
Tak to jest, gdy człowiek wychowuje się w ultrakonserwatywnym środowisku, a jednocześnie styka się jakoś ze współczesną kulturą umysłową i polityczną. Raz sypnie reakcyjną brednią, innym razem poprawnym banałem. Bo ma w głowie sieczkę – bezładną mieszaninę słomy, pożywnych ziaren i polnych chwastów.
Oni już tacy są – Kaczyński, Morawiecki, Duda, cały dygnitarski PiS… Można się po nich spodziewać dosłownie wszystkiego. Bo nie panują nad tym, co myślą i mówią. Bo myślą i mówią kliszami, których sensu ani źródeł nie rozumieją. Nad niczym się głębiej nie zastanowią, nie przeczytają poważnej książki, bo ostatecznie to wszystko jedno. Nihiliści-oportuniści. Raz odpalą coś z arsenału fanatycznej kontrreformacji, rodem z Piotra Skargi, potem jakiś pseudomodernistyczny endecyzm à la Dmowski, a na wieczór przyłożą jeszcze z liberalnego progresywizmu. Od święta zagrają nawet na nutkę demokratyczną.
Jak Duda, który niedawno w tyleż słusznych, co banalnych słowach potępiał antysemityzm i „prosił o wybaczenie” (podkreślał później, że nie „przepraszał”) za Marzec. W zeszły poniedziałek ten sam Duda uderzył zaś w ton szowinistycznego załgania, oświadczając: „Bardzo często ludzie mówią »Ach, po co nam Polska, Unia Europejska jest najważniejsza«. Przecież wiecie państwo, że bywają takie głosy. Otóż proszę państwa, to niech sobie ci wszyscy przypomną te 123 lata zaborów, jak Polska wtedy pod koniec XVIII wieku swoją niepodległość straciła i zniknęła z mapy. (…) Bo teraz gdzieś daleko, w odległych stolicach, decyduje się o naszych sprawach. To tam zabiera się pieniądze, które my wypracowujemy, i tak naprawdę pracujemy na rachunek innych”.
Warto posłuchać tego bełkotu – jest hitem sieci. Na własne uszy usłyszycie, jak prezydent państwa będącego największym beneficjentem członkostwa w Unii Europejskiej ostrzega swój naród przed obcą władzą i ekonomicznym wyzyskiem, takimi jak za czasów zaborów. Kiedyś o sprawach Polski decydowano w Berlinie, Wiedniu i Moskwie, a jak dalej tak pójdzie z tą Unią, to będą nami rządzić z Brukseli. Więc uważajcie, rodacy, na tę całą Europę. Bo to są „oni”, tacy „oni”, którzy chcą nam odebrać niepodległość. Brakowało jeszcze tylko sloganu z czasów akcesji „Kiedyś Moskwa, dziś Bruksela”. Prezydent państwa członka dobrowolnego i demokratycznego zrzeszenia 28 państw porównuje instytucje oraz system redystrybucyjny Unii, którą współrządzi, do imperialnych zaborów.
Wypowiedź Dudy jest nie tylko piramidalnie głupia. Przede wszystkim jest po prostu podła. Wyziera z niej nie tylko kompletna ignorancja, lecz również najgłębsze zakompleksienie i niewdzięczność. Bo porównanie naszych wspólnych europejskich instytucji z dworem zaborcy jest kretynizmem i nieuctwem, a zestawienie imperialnej polityki wyzysku z gigantyczną pomocą gospodarczą, jaką od tylu już lat otrzymujemy od naszych bogatszych partnerów, to nic innego jak małość człowieka, który nie umiejąc zdobyć się na wdzięczność (wszak wdzięczny jakby się umniejsza), woli szczekać i kąsać rękę, która go karmi.
Po raz kolejny Duda przynosi nam wstyd. Na szczęście i nieszczęście nie jest człowiekiem, którego by ktoś w świecie chciał słuchać. Gdyby podobne słowa padły z ust któregoś z poważnych przywódców europejskich, stałoby się to skandalem i sensacją nie tylko w Europie. A to, co gada prezydent dalekiej i coraz dalej odpływającej od świata i rzeczywistości Polski, nikogo już nie interesuje. Staliśmy się bowiem jednym z wielu egzotycznych krajów, z którymi utrzymuje się stosunki w celach handlowych i wojskowo-strategicznych, lecz nikt nie postrzega ich jako części kulturowej i politycznej wspólnoty Zachodu.
Jeśli jednak rząd Polski naprawdę myśli, że integracja europejska zagraża niepodległości Polski, to ratuj się, kto może! Gdybyśmy nie należeli do Unii Europejskiej, musielibyśmy siłą rzeczy orbitować wokół Moskwy, która wszak umiałaby zadbać o to, by zamknąć nasz kraj w swojej „strefie wpływów”. Czy Duda naprawdę tego nie pojmuje?