PiS sączy faszyzm
Na Jasnej Górze odbywają się faszystowskie spędy. Ulicami Gdańska przechodzą faszystowskie marsze. To niemalże codzienność Polski XXI wieku. Właśnie przekroczona została kolejna granica.
Solidarność, prawna spadkobierczyni wielkiego ruchu wolnościowego, będącego dumą i chlubą Polski na całym świecie, zdradziła swoje dziedzictwo, wpuszczając do historycznej Sali BHP Stoczni Gdańskiej ONR. To policzek wymierzony nam wszystkim, którzy budowaliśmy wolną demokratyczną Polskę na fundamencie Solidarności i porozumień sierpniowych. Kto go wymierzył? Związek zawodowy posługujący się nazwą Solidarność, partia wycierająca sobie gębę prawem i sprawiedliwością, Kościół pogardy i wykluczenia, warzący jad nienawiści ze słów o miłości bliźniego – ten konglomerat władzy, spleciony więzami pychy, chciwości, cynizmu i klerykalno-nacjonalistycznej ideologii, którą jawnie bądź skrycie wyznają rzesze ich członków.
Kto toruje drogę faszystom, ten bierze na siebie odpowiedzialność za faszyzm i zasługuje na to samo miano. A torują im drogę biskupi, partyjni dygnitarze, działacze związkowi, a nawet prokuratorzy i sędziowie, odmawiający ścigania i karania winnych rasistowskich ekscesów. Rasiści i nienawistnicy, zaczadzeni własnym szowinizmem i plemiennym poczuciem mocy, ogarnięci pseudoreligijną afektacją cieszą się jawnym poparciem najwyższych czynników władzy – prawie tak jak w latach 30. Idziemy w stronę już nie tylko gomułkowskiego PRL, lecz Polski sanacyjnej. Utraciliśmy już w sferze symbolicznej wszystko, co było do utracenia. Nie ma już Solidarności, nie ma już Wałęsy, nie ma podziwu i uznania ze strony społeczeństw Zachodu. Rozwiało się jak poranna mgiełka. Zostaliśmy sami – z PiS, z ONR, z Kościołem. Sami z demonami nacjonalizmu, ksenofobii, kołtuństwa i faszyzmu.
A faszyzm to nie tylko marsze z racami i wulgarne okrzyki podnieconych własną agresją wygolonych młokosów. To również realne przekonania i realna polityka. W centrum faszyzmu stoją autorytaryzm, szowinizm, militaryzm, ksenofobia i populizm. Jednak tym, co spina je wszystkie i stanowi o specyfice tej formacji politycznej i kulturowej, jest pragnienie sprawowania kontroli oraz manipulowania ludzkimi ciałami – poszczególnymi, grupowo, masowo. Praktyki władzy służące kontrolowaniu cielesności i płodności zbiorczo nazywają się biopolityką. Faszyzm jest ekstremizmem biopolitycznym w samej swej istocie.
Oczywiście nie każdy przejaw biopolityki jest niegodziwy i nie każdy przekracza granicę między usprawiedliwioną polityką społeczną a faszystowską manipulacją i przemocą. Nie jest faszyzmem obowiązkowe szczepienie dzieci ani materialne zachęty do posiadania dzieci. Jednakże granica między tym, co mieści się w granicach demokratycznej i opartej na szacunku dla wolności i równości polityki społecznej, a manipulacją i socjotechniką służącą kontroli społeczeństwa jako „masy biologicznej” jest ukryta i łatwo ją przekroczyć. PiS nie wie nawet o istnieniu takiej granicy i właśnie ją przekracza. Jego świadomość moralna i kultura polityczna są tak niskie, że bezwiednie dopuszczają się i będą dopuszczać działań, które swą naturą wpisują się w spektrum faszyzmu. W połączeniu z poparciem dla jawnie faszystowskich organizacji daje to ponury obraz rządu i formacji politycznej w najlepszym razie całkowicie nieodpornych na grozę faszyzmu, a w najgorszym faszystowskich po prostu.
Weźmy chwalony przez niemal wszystkich program 500 plus. Przecież jego niemalże jawnym celem jest nakłanianie ludzi mających jedno dziecko, aby spłodzili kolejne. Kosztem dyskryminacji jedynaków i ich rodziców. W sposób oczywisty te dzieci są pominięte i dyskryminowane, i to bez względu na swoją sytuację materialną. To jawny gwałt na konstytucji i zasadzie równego traktowania. Gdyby program 500 plus nie służył rozpłodowemu przekupstwu i nie był w swej istocie biopolityczny, wsparcie materialne zaoferowano by wszystkim rodzinom i wszystkim dzieciom. Byłoby nie 500 plus, lecz pewnie 200 plus. Ale 200 plus dla wszystkich dzieci nie dałoby efektu politycznego ani nie dostarczyłoby tej iluzji demiurgicznej mocy, którą rozkoszuje się rząd, pragnący wpływać na „dzietność” podległych sobie kobiet.
Jednak 500 plus to nic w porównaniu do zapowiedzianego przez Kaczyńskiego programu Mama Plus, który ma zachętami materialnymi skłaniać kobiety do szybkiego (sic!) rodzenia drugiego dziecka. To coś niebywałego w swym wulgarnym patriarchalizmie i biopolitycznym bezwstydzie. Rodzić mi tu, ale szybko! Bo jak nie, to… Tak to wygląda. A PiS, z Kaczyńskim na czele, nawet tego chamstwa nie widzi. Są na to zbyt mało kulturalni i cywilizowani. Nie przychodzi im nawet do głowy, że dla niezamożnej pary zastanawianie się nad urodzeniem drugiego dziecka pod presją czasu, wywieraną przez wizję utraty jakichś zasiłków w razie zwłoki, to czyste upokorzenie. Nic ich nie obchodzi, że ich przekupstwo staje się w istocie bioszantażem.
Kolejny przykład radosnej biopolityczności dostarczył nam Jarosław Gowin, który zaproponował zmianę w konstytucji dającą rodzicom prawo do oddawania głosu w imieniu swoich małoletnich dzieci. Zapewne kalkuluje, że wielodzietni są mniej wykształceni, a tym samym częściej głosują na prawicowy populizm i klerykalizm. To istne horrendum, pokutujące od lat w kręgach prawicowego ekstremizmu, zwłaszcza w USA. Cały sens nowoczesnej demokracji skupia się w zasadzie jeden obywatel – jeden głos. Nic tak bardzo nie wyraża równości jako podstawy demokracji jak ta właśnie zasada. Masz jeden głos, niezależnie od tego, ile masz pieniędzy, skąd pochodzisz, jakie jest twoje wykształcenie, ile masz dzieci itd. Nic się nie liczy i nikt niczego nie bada – jesteś obywatelem i masz równe prawa ze wszystkimi innymi obywatelami. Żadnych tam bonusów za wykształcenie, pochodzenie, wiek, zasługi czy liczbę dzieci. Żadnych. Bo każdy taki przywilej dla jednych byłby dyskryminujący dla pozostałych.
Ale to nie wszystko. Rodzice dysponujący głosem oddawanym w imieniu swoich dzieci stają się reprezentantami pewnej siły biologicznej, którą mogą legalnie przetworzyć w siłę polityczną. Dziecko zostaje w takim akcie całkowicie uprzedmiotowione i ubezwłasnowolnione. Nie liczy się w żaden sposób ich przyszła wola polityczna ani wstyd, jaki ewentualnie mogłyby odczuwać z powodu wyborów, jakie w ich imieniu dokonali za nich rodzice. Akt demokratyczny staje się w takim wypadku aktem politycznej przemocy i lekceważenia. Ogarnia mnie przerażenie na myśl, że takie horrendum może głosić w XXI wieku wicepremier niby to demokratycznego europejskiego państwa.
Biopolityka polskiej ekstremalnej prawicy zaciska wokół nas stalowe wnyki. Państwowo-kościelny nakaz rodzenia umierających dzieci jest najbardziej przejmującym jej wyrazem. Realizuje się ona jednakże również na innych polach, zwłaszcza na polu polityki socjalnej. Brakuje nam wrażliwości i czujności w tej sferze. Nie tylko kościelna kontrola kobiecego ciała i płodności ogranicza naszą wolność. Również na pozór niewinne rozwiązania socjalne mają biologistyczny podkład. Nie dajmy się podejść! Między Mama Plus a dzikimi rykami „nacjonalistów” pod gdańską stocznią zachodzi jak najściślejszy związek.