Ol…li Kaczyńskiego? No to „umarł król”
Ojoj, no biedny Pan Prezes, nasz kochany. Najbliżsi go zdradzili! Brutusy w łydkę skrobane. Wszystko mu zawdzięczają niczym ojcu rodzonemu, a gdy on raz jeden poprosił ich grzecznie, by się podzielili z najuboższymi, to się tak ociągają, że chyba się do końca już ociągną.
Wygląda na to, że ministrowie doposażeni przez Beatę Szydło za pomocą hojnych nagród i wezwani przez prezesa do ich zwrócenia w formie darowizny na Caritas nie uczynią tego ani w terminie, ani w całości. Dla Kaczyńskiego to prestiżowa porażka i pierwszy test władzy nad swoją partią i jej rządem, którego nie zdał. Widać na pochyłe drzewo kozy skaczą. Wystarczyło potwierdzenie, że jest naprawdę chory, by przestano się go bać. A gdy już raz – i to gremialnie – aparatczycy przestali się go bać, to już się nie przestraszą. I to jest właśnie koniec Kaczyńskiego. Wywrócił się, gdy uderzył w najbardziej osobiste, bo finansowe interesy swoich ludzi. Nie po to szli do partii, żeby im zabierano. Kto daje i odbiera, ten się w piekle poniewiera. Czyżby Kaczyński nie znał tego powiedzenia i nie rozumiał jego psychologicznej prawdy?
PiS rozwinął nepotyzm i kolesiostwo do rozmiarów nieznanych od czasów II RP. Bez żadnego udawania wstydu (bo o wstydzie nie ma co marzyć) naczalstwo rozdało tysiące synekur ludziom, którzy nawet nie mogą udawać, że udają, iż ich jedynymi kompetencjami są takie cnoty, jak bycie krewnym Jarosława Kaczyńskiego czy kolegą z młodości Beaty Szydło. Jesteśmy do tego tak bardzo już przyzwyczajeni, że nie potrafimy już się tym ekscytować. Nie ma skandalu – musiałby być codziennie nowy i codziennie na nowo zderzalibyśmy się z tą samą bezczelną gębą i jej szyderczym „a co nam zrobicie?”. Więc podkuliliśmy ogony. A naród? A naród, który w jednej piątej niemalże stawił się zagłosować na PiS, w zasadzie jest zadowolony – przecież każda władza kradnie, dlaczego by „nasza” miała być gorsza?
A jednak są i tacy, którzy niezależnie od tego, co ten rząd robi i jaki jest, będą się gotować z zawiści na wieść, że „oni” coś tam sobie wypłacili. W Polsce można zrobić aferę z każdej nagrody. I słusznie postąpiła PO, że aferę zrobiła. Natomiast reakcja Kaczyńskiego była zdumiewająca. Zamiast powiedzieć, że „to się już więcej nie powtórzy”, nakazał zwrot nagród (które się należały, jak orzekła, zapewne nie bez konsultacji z prezesem, Beata Szydło) oraz obniżenie uposażeń poselskich i senatorskich o 20 proc. Te zadziwiające posunięcia wiele mówią o tym człowieku i warto powiedzieć głośno, co mianowicie.
Po pierwsze mówią, że Kaczyński tak bardzo pogardza Polakami, że wyobraża ich sobie jak stado baranów, które wezmą za dobrą monetę takie zagranie i uwierzą, iż pazerność jest w obozie władzy stanowczo tępionym i karanym wyjątkiem. Kaczyński najwyraźniej nie pojmuje, że nawet mało rozgarnięty/a obywatel/ka zna pojęcie populizmu i nie chce samego czy samej siebie zaliczać do manipulowanego tanimi chwytami populus. Za takie kpiny z ludzi przyjdzie PiS zapłacić.
Po drugie, Kaczyński wykazał się brawurą graniczącą z głupotą, zakładając, że partia bez szemrania przyjmie cios w finanse działaczy. To niby po co mieliby oni służyć Kaczyńskiemu i ryzykować te wszystkie kłopoty, jakie spadną na nich po utracie władzy przez PiS? Dla pięknych oczu prezesa?
Po trzecie, Kaczyński ukarał finansowo nie tylko swoich, ale wszystkich (posłów, senatorów, a w niedalekiej przyszłości zapewne i samorządowców), czyli zastosował „odpowiedzialność zbiorową rozszerzoną” – zapłacą nie tylko swoi, dzielący jakoś pospólnie los całego plemienia, ale i zupełnie niewinni członkowie innych politycznych plemion. To brutalne naruszenie niepisanych reguł gry. Za coś takiego nie ma przebacz. Jak PiS straci władzę, będą trzepać po kieszeniach aż miło. A na pierwszy ogień pójdą te wszystkie Srebrne, Złote i jak tam jeszcze zwą się przypisowskie biznesy. O „Kaczyński Tower” prezes może teraz zapomnieć. Bardzo mi przykro, naprawdę.
A tak na marginesie: to bynajmniej zarobki ministrów i posłów nie są w Polsce za wysokie. Są wręcz za niskie. Bojąc się je podnosić (aby nie drażnić ludu, nauczonego pogardy dla państwa, jakoż czci dla Kościoła), rekompensuje się relatywnie (tj. w porównaniu do innych krajów) niskie uposażenia polityków jakimiś fikcyjnymi nagrodami.
I można by było na to machnąć ręką, gdyby był to jakiś średni rząd. Ale to nie jest żaden średni rząd. To jest rząd z premedytacją niszczący polską demokrację i porządek konstytucyjny. I wobec tego faktu nie ma żadnego znaczenia, ile zarabiają ministrowie. Ich w ogóle nie powinno być i nie powinni nic zarabiać.
Problemem jest istnienie tego rządu, a nie jego zarobki. Co do posłów zaś – to ustrój demokratyczny sam z siebie przesądza o tym, że większość posłów będzie wybrana przez ludzi niemających wiedzy ani kompetencji do oceniania polityków. Dlatego w demokracji większość posłów nie zasługuje na to, by w ogóle pełnić tę funkcję. I to jest najzupełniej normalne i wpisane w naturę tego ustroju. A tym samym nie ma żadnej dobrze wyważonej pensji posła – większości posłów żadna pensja się nie należy, bo nie nadają się wcale do tej pracy i nie umieją jej wykonywać. Jeśli dostają pieniądze, to nie dlatego, że dobrze służą krajowi, lecz dlatego, że stanowisko posła jest wysoką godnością państwową. Ich pensja jest więc pochodną majestatu państwa i chwały demokracji jako jedynego sprawiedliwego ustroju.
Obniżanie pensji posłom jest zaś niczym innym niż samoponiżeniem tego majestatu i wyszydzaniem demokracji. Ale nie wiem, czy Jarosław Kaczyński czai takie detale. Na tresowaniu ludzi zna się jak mało kto, ale na polityce w wyższym sensie tego słowa? Jakoś nie zauważyłem.