Biedroń już mnie wkurza
Ruszże się, człowieku! Co to ma znaczyć, że mesjasz lewicy przyszedł i nic? To może jednak nie jest żadnym mesjaszem, tylko tak wygląda? Robert Biedroń jest już panem w średnim wieku, a dopiero co był pięknym młodzieńcem. Tyle lat się dobrze, a nawet nadnaturalnie dobrze zapowiadał, a tego, co zapowiedziane, jak nie ma, tak nie ma.
Ciągle tylko słyszymy, że będzie „formacja Biedronia”, że stanie na czele nowej lewicy, a potem jest dementi: „jeszcze nie czas”. A kiedy będzie czas? Na prezydenta Warszawy kandydować nie chce. Partii ani stowarzyszenia nie tworzy, a kilka tysięcy ludzi, którzy tylko czekają, by dla niego z wiarą i oddaniem pracować, jeno „postuje” na Facebooku, bo nie dostaje żadnego zadania do wykonana.
Ma im się znudzić? Jak można marnować taki potencjał!
W 2014 r. proszono Barbarę Nowacką wielkimi słowami, by zechciała kandydować na prezydenta. Ale nie chciała. Nie w smak jej było zebrać te kilkanaście procent za cenę „zbrukania się” współpracą z całą lewicą, z SLD włącznie. Nie chciała zostać „zakładniczką” ani się „wypalić”. I co? Przekombinowała. Mogła dostać kilkanaście procent i na zawsze otrzymać doktorski tytuł w polityce, a tak? Ma parę działaczek do dyspozycji, rozpoznawalność i reputację twardej graczki, której wszyscy nazbyt się boją, żeby z nią blisko współpracować. Ale przynajmniej jest pracowita. Za to Robert Biedroń wyrabia sobie zasłużoną opinię słodkiego lenia. Pięknie mówi, pięknie się uśmiecha i nic nie robi. Siedzi w Słupsku jak na jakiejś ruskiej daczy i niczym jaki książę przyjmuje na audiencji korowody oddanych mu dobrowolnych lenników, każdemu mówiąc to samo: „myślę, myślę, ale jeszcze nie czas”.
Jeśli Robert Biedroń chce zostać nie wirtualnym, lecz realnym przywódcą postępowej Polski, nie może czekać, aż przyjdzie delegacja połączonych lewic i złoży mu na złotej tacy zaproszenie do kandydowania na prezydenta. Bo taka delegacja nie przyjdzie. Jeśli nie będzie miał swoich ludzi i determinacji, aby zagrać o wysoką stawkę, politycy nie pokwapią się dać mu takiego prezentu. Po co SLD miałby rezygnować z wystawienia własnego kandydata i poprzeć Biedronia, jeśli nie będzie się musiał obwiać, że ktoś zorganizuje i sfinansuje Robertowi kampanię wyborczą, radykalnie ścinając potencjalny wynik dowolnego innego popieranego przez Sojusz kandydata? Sam jeden Biedroń nic nie może, bo w polityce nikt nie się nie przebije bez „struktur”. Więc dlaczego ich nie tworzy?
Sądzę, że jest już ostatni dzwonek. Jeśli weźmie się do roboty teraz, to walka o zachowanie stanowiska prezydenta Słupska może być okazją do zorganizowania ludzi w całym kraju i stworzenia zalążka „ruchu Biedronia”. Tylko czy ludzie zechcieliby wybrać Biedronia na prezydenta Słupska po raz drugi, wiedząc, że planuje start w wyborach na stanowisko prezydenta RP? Musiałby im powiedzieć, że startuje w Słupsku tylko na chwilę, a to jest niepoważne. Rzecz jasna nie ma żadnych szans na zwycięstwo w wyborach prezydenta RP, ale tego przecież otwarcie powiedzieć wyborcom nie może. Nie jest to sytuacja komfortowa. Inaczej byłoby, gdyby już dawno się zdeklarował z ambicjami ogólnopolskimi. Słupczanie mieliby czas się przyzwyczaić do myśli, że „hodują” przyszłego prezydenta Polski (a przynajmniej pretendenta do świetnego wyniku) i mogliby to otwarcie poprzeć. Bo w Słupsku cieszą się, że ich miasto stało się dzięki Robertowi znane i ważne. A tak jak jest teraz, to właściwie nie wiadomo, co robić – zostaje ten Biedroń z nami czy nie?
Swoją drogą sprawa kandydowania w wyborach na prezydenta RP jest trochę śliska, bo lewica mogłaby niechcący odebrać sporo głosów Tuskowi (lub innemu kandydatowi centrowej opozycji), torując kandydatowi PiS drogę do urzędu. Lepiej więc by było pomyśleć o wyborach do Sejmu. W takim razie tym bardziej trzeba działać, bo partia licząca na przekroczenie progu 5 proc. nie powstanie w kilka miesięcy.
Sytuacja Biedronia jest niejasna, a takie niejasne sytuacje nie rozjaśniają się łatwo i szybko. Mam obawę, że Robert Biedroń prześpi swój czas, spoczywając na laurach. A mógłby tych laurowych wieńców mieć znacznie więcej. Gdyby mu się tak chciało, jak mu się nie chce. Strasznie byłoby szkoda, gdyby się zmarnował. Bo Robert Biedroń już raz przeorał świadomość Polaków (w kwestii homoseksualizmu) i ma szansę uczynić to samo w kilku innych sprawach. Rzadko kiedy się zdarza, by jeden człowiek, nie posiadając realnej władzy, mógł tak wiele. To przywilej pisarzy i poetów – wśród polityków nader rzadki. Robert, nie zaprzepaść tej szansy!