Dlaczego Polacy są tacy beznadziejni?
Klęska na mundialu była do przewidzenia. Tak samo jak wiele innych, ważniejszych klęsk w przeszłości. Infantylne i buńczuczne zachowanie mas polskich kibiców, nachalność i hałaśliwość ich bezmyślnego, naiwnego entuzjazmu doskonale konweniują z masami podpitych polskich turystów, wydzierającymi się w nadmorskich kurortach Grecji czy Hiszpanii, z polskimi pijaczkami zataczającymi się po rzymskich placach i polegującymi na wiedeńskich czy paryskich stacjach metra.
Te głupie budyniowe uśmiechy, te koszulki, te spodenki, ta nieśmiałość w dziwnym połączeniu z hałaśliwością, piciem i brudzeniem, ta dziwaczna kosmopolityczna swojskość, która pod każdą palmą jest u siebie… Jak to rozumieć? Polacy są wszędzie i wszędzie robią to samo, na ogół odstręczające wrażenie. Nikt nie zachowuje się tak jak „nasi”. Można ich rozpoznać na kilometr. Czują się wszędzie i zachowują jak w domu, a jednocześnie poruszają się niepewnie i nieledwie przepraszająco.
Wielce paradoksalna i szczególna nacja. Świat należy do nich, nic ich nie zatrzyma i ostatecznie nie onieśmieli, lecz całe to wszędobylstwo i prostactwo podszyte jest jakąś dziwną łagodnością i życzliwością. Dziwni i trudni wydajemy się cudzoziemcom. Bezceremonialni, nieprzystosowani, często uciążliwi, lecz na swój sposób mili i „nieszkodliwi”. Budzimy trochę sympatii, ale więcej zakłopotania i lęku. Ciekawości i szacunku – nie za bardzo. W końcu jesteśmy egzotyczni jedynie „wewnętrznie” – taką nieciekawą egzotyką. Wszędy dzwony biją, wszędy wódka się leje… Stereotypy niezbyt odległe od rzeczywistości. Ot, tak tylko dla porządku upraszczające. Właściwie taka jest cała wschodnia Europa, ale po nas to najbardziej widać – gdy tymczasem pretendujemy do tego, żeby wcale „Wschodem” nie być. Tylko czym niby?
Jeżdżące po Europie pisowskie autobusy z napisem „szanujcie nas!” doskonale oddają to absurdalne nieprzystawanie samoobrazu Polski swojskiej do rzeczywistości kulturowej Zachodu i rzeczywistości w ogóle. Jakże trzeba być naiwnym, sądząc, że nasze mity i kompleksy kogokolwiek interesują, że można wymusić posłuch i poszanowanie dla polskich nacjonalistycznych klisz i bohaterów narodowych. Biedni Polacy muszą co rusz zderzać się z potworną prawdą, że jesteśmy w oczach Zachodu krajem marginalnym, krajem, jakich wiele, a nasza rzekoma wielkość i wyjątkowość nie różnią się niczym od wielkości i wyjątkowości (a raczej poczucia wielkości i wyjątkowości) dziesiątek innych krajów średniej wielkości. Szkoda atramentu, aby nad tym się dalej rozwodzić i pastwić. Dość już go wylano.
Ale ten medal ma też drugą stronę. Wierzę, że Polacy mają w sobie coś, co ich wyróżnia i czyni narodem mimo wszystko ciekawym i dla Europy cennym. Mimo całego zacofania kulturowego, naiwności, pyszałkowatości i – nierzadko – śmieszności. Otóż Polacy są przy całym swym wszędobylstwie i wścibstwie – i może właśnie dzięki nim – narodem niesłychanie wprost aktywnym i żywotnym. Spryt, pracowitość i ogromne pragnienie awansu popychają miliony Polaków do merkantylnych i gospodarskich działań, które w niebywałym tempie zmieniły kraj i w jakiś sposób oddziałują też na inne społeczeństwa.
Oj, Polak potrafi! Potrafi oszukać, naśmiecić, drzew powycinać, ale też firmę założyć, dom zbudować, robotę za granicą znaleźć. Jesteśmy aktywni i ruchliwi prawie jak Żydzi. Wigoru można nam pozazdrościć. Mamy poza tym – i to jest chyba najważniejsze – swoją rolę kulturową i polityczną do odegrania. Owszem, rozpięci między Wschodem i Zachodem, jesteśmy kulturowo nijacy i homogeniczni. Kraj nasz piękny, lecz nieco nudny. Nic charakterystycznego, niewiele regionalizmów i ciekawych mniejszości. Żadnych światowych skojarzeń w rodzaju wina, czekolady, globalnej marki itp. Ot, taka gmina… Ale właśnie dlatego, że jesteśmy krajem przejściowym między Europą Zachodnią a Ukrainą i Rosją, zapewniamy kulturową komunikację i zrozumienie między tymi niezbyt do siebie przystającymi światami.
Polacy są trochę „jak Ruscy”, wódczani i rozwlekli (wszak właśnie śpiewali na placu Czerwonym: „Gramy u siebie!”), ale są też trochę „jak Niemcy”, kapuściano-piwni i drobnomieszczańscy. Gdzieś tam w lubuskim są jak ci z „NRD”, a tam znowu, w takim Lubelskiem, bardziej jak Ukraińcy z lwowskiego. Tak to jakoś gładko i niezauważenie przechodzi jedno w drugie. I w tym sensie, być może wyłącznie w tym sensie, Polska jest ważnym krajem. Jest jak żyzna delta, w której mieszają się słodkie i słone wody, jak rozległa przełęcz, przez którą przechodzi się z jednej wielkiej doliny do drugiej. Zmieszały się w nas etniczne żywioły i zmieszały się geny. I to dobrze się zmieszały. Krzepcy i piękni są Polacy. Przerzuceni ze Wschodu na środek Europy chwalebnie trzymają straż środka.
Ta nasza centralna nijakość i wyobcowanie są naszą siłą. Siłą może nieefektowną i niewzbudzającą podziwu u innych, lecz całkiem realną. Nasze wady i śmieszności mają swój sens – są bowiem następstwem, lecz i warunkiem pełnienia przez nas tej osobliwej, może niewdzięcznej, niedocenianej, lecz na pewno ważnej roli kulturowej i politycznej na styku dwóch światów. Dlatego pokój i dobrobyt w Polsce są znakiem, że w Europie jest dobrze, a i w Rosji nieźle.
Pamiętajmy o tym, gdy już nam ręce opadają. Dłużej klasztora niźli przeora. Dłużej Polski niźli Kaczyńskiego. Możemy się nieraz wstydzić za polskie państwo, za część narodu, którego dziś jest ono ekspozyturą, ale mamy też prawo do dumy – innej niż ta szowinistyczna duma nacjonalistycznych troglodytów i mitomanów, ale dumy. Bo Polakiem jest być trudno, bo polskość jest nieoczywista, a Polska zawsze osobna. I trwanie w tym, dawanie sobie rady – jako społeczeństwo i państwo – ma w sobie coś heroicznego. Gdy zasłaniamy oczy, wstydząc się nieraz za swoich rodaków, pamiętajmy, że prostactwo to cena za nasze wyobcowanie, a wyobcowanie narodu jest ciężkim losem, który zasługuje na szacunek. Jesteśmy prowincją, lecz prowincją centralną. Nie żadną tam malowniczą, daleką, lecz tak wewnętrzną i oczywistą, że nikt nie ma serca, żeby nas kochać.
Polacy nie są beznadziejni. Polacy są niekochani i – jak wszystkie niekochane istoty – cokolwiek uczynią, kiedyś będzie zwrócone przeciwko nim. I tu ludowa intuicja, nagłaśniana przez rząd, jest w zasadzie słuszna. Żałosne popiskiwanie głupiego rządu „respect us!” i to śmieszne potupywanie nóżką na salonach jest tak naprawdę płaczem niekochanego dziecka Europy. Trochę ociężałego, trochę zaniedbanego dziecka, które dostaje jeść, ale którego nikt nie ma ochoty przytulić. I dlatego tym bardziej chcę być Polakiem.