Co Mateusz Morawiecki miał na myśli
Radzieccy towarzysze, z pomocą poputczików z PiS, nie przestają raczyć nas podsłuchami z knajpianych ględ w czepkach urodzonych naszych większych i mniejszych lokalnych oligarchów.
Ostatnio odpalili nową i pełniejszą wersję podsłuchanych pogaduszek ówczesnego szefa banku WBK, a obecnego premiera Mateusza Morawieckiego, który, trochę już podpity, rzewnie i dosadnie dzielił się swoją mądrością z takimi samymi jak on, bogatymi półinteligentami. Może to i cenny przyczynek do jakichś badań nad świadomością tej grupy społecznej, ale, umówmy się, nie ma tam niczego odstającego od normy tego środowiska – raczej już obrazek rodzajowy, socjologiczny jeleń na rykowisku. Zgodnie z oczekiwaniami, podniósł się raban, a drobne cytaciki z nieco bełkotliwego słowotoku Morawieckiego – o misce ryżu, Żydach i strzelaniu do uchodźców – stały się amunicją w ideologicznie słusznym, jak najbardziej, polowaniu na tę sprzedajną, banksterską czarownicę.
Ale my tutaj nie lubimy polowań, nawet tych słusznych. Bo że Morawiecki karierowiczem jest, gotowym pleść dowolne głupstwa i kłamstwa, by tylko swoje załatwić, to rzecz wiadoma i ponad wszelką wątpliwość udowodniona. Wychowany w PRL i pływający od lat w brudnych wodach biznesu i polityki, stał się takim samym dobrotliwym cwaniaczkiem, sprytnym niedoukiem, jak tysiące innych w tych nie grzeszących szczególną kulturą ani szczególną mądrością środowiskach. Cóż, tak to już jest, że świat należy do niegrzecznych Mateuszków. Nie ich wina – kto chętny i potrafi, niech im ten świat z rąk wyszarpie.
Gadki z kategorii „mordo ty moja” są czymś najbardziej naturalnym i zgodnym z obyczajem wszelkich „grup trzymających władzę” – nie ma co się zbytnio zżymać i oburzać. Święty gniew byłby tu na nie na miejscu. Co nie znaczy, że mamy zaraz tych spoconych od myślenia parweniuszy do serca tulić. Są, jacy są, i można się cieszyć, że nie są gorsi. W końcu w wielu krajach władza należy do regularnych gangsterów i prostaków. Polska – do bólu przeciętna – również pod tym względem utrzymuje się w przeciętnej: nie rządzą ludzie kulturalni i subtelni, lecz i nie przestępcy. Ot, taka wschodnioeuropejska, prowincjonalna szarówka.
Zadałem sobie trud wysłuchania inkryminowanych nagrań Mateusza Morawickiego, mojego wrocławskiego krajana i rówieśnika, do którego z tego powodu odczuwam pewną na solidarności pokoleniowej i topograficznej opartą sympatię. Miałem nadzieję, że nie były one aż takie straszne i że będę mógł to napisać. No i nie przeliczyłem się w swych nadziejach. Jeśli oczyścimy te wypowiedzi z bełkotliwych szumów i wulgaryzmów, typowych dla średnich lotów biesiadowania nie najwybitniejszych pań i panów, to otrzymamy czysty przekaz, w którym nie ma nic szczególnie mądrego ani głupiego – ot, niezbyt głębokie może, ale dość typowe opinie i diagnozy człowieka o przeciętnych, mieszczańskich poglądach i horyzontach ani za wąskich, ani za szerokich. Myślę, że taka metoda rekonstrukcji intelektualnej zawartości niechlujnego przekazu, polegająca na jego translacji na język zborny i formalny, jest uprawniona. Zresztą każdy może ocenić to sam, bo nagrania są dostępne w sieci.
Cóż takiego powiedział Mateusz Morawiecki przed pięcioma laty w słynnej „Sowie i Przyjaciołach”? Mniej więcej to:
„Doceniam odpowiedzialną postawę współczesnych przywódców politycznych, jak Merkel, Sarkozy czy Hollande, którzy mierzą się z rozbudzonymi aspiracjami materialnymi społeczeństw Zachodu, nawykłych do nieustającego wzrostu poziomu życia i jakości usług publicznych. Angela Merkel umiejętnie sobie z tym radzi. W okresie powojennym szybki wzrost był możliwy dzięki bardzo ograniczonym potrzebom i oczekiwaniom ludności, która gotowa była ciężko pracować za bardzo niskie wynagrodzenie. Niestety, później, a zwłaszcza przez ostatnie 25, społeczeństwa Zachodu żyły już i wciąż żyją na kredyt, [gdyż konsumpcja nie ma już pełnego pokrycia w wartości produkcji]. Wedle dostępnych mi danych, dług publiczny Wielkiej Brytanii wynosi 400 proc. PKB, podobnie jest w Japonii, a w przypadku Irlandii wskaźnik ten wynosił 800 proc. Taka sytuacja musi kiedyś doprowadzić do poważnego kryzysu. Jedynym rozwiązaniem, które mogłoby zapobiec temu kryzysowi, jest ograniczenie oczekiwań konsumpcyjnych ludności – w Niemczech, Hiszpanii, Francji…, czyli konsensus społeczny, opary na zrozumieniu przez te społeczeństwa, że długu nie można powiększać w nieskończoność, a za to konieczna jest ciężka praca. Gospodarka światowa może zostać uzdrowiona, jeśli ludzie pogodzą się ze skromniejszym stylem życia. Mamy na zawarcie tej nowej umowy społecznej jakieś dziesięć, może dwadzieścia lat, a jeśli to nie się nie uda, to wtenczas grozi nam nawet wojna. Dlatego podziwiam to, co robi Merkel albo Obama. Nie chcemy wojny, lecz ona nam grozi, bo w sytuacji wielkiego kryzysu gospodarczego, to właśnie wojna najbardziej efektywnie wymusza zmiany w gospodarce, a zwłaszcza ograniczenie konsumpcji. […] Moje doświadczenia wynikające z kontaktów, jakie mam kręgach wielkich prywatnych instytucji finansowych na Zachodzie nie napawają optymizmem. Kierują nimi bogaci ludzie różnych narodowości, chciwi i zepsuci przez nadmiar kapitałów i władzy, jaką w związku z tym posiadają, niezdolni w swej krótkowzroczności myśleć o niczym innym, niż o własnym zysku. Przyjmują wąską perspektywę liberalną i nie dostrzegają szerszego kontekstu społecznego i etycznego gospodarki, o którym mówią socjaldemokraci. Nie rozumieją, że oprócz zysku w gospodarce ważna jest również redystrybucja. I jeśli nadal nie będą tego rozumieć, to ściągną na nas katastrofę. Jej bezpośrednim źródłem będzie przeludnienie w Azji, np. w Pakistanie, bezrobocie młodzieży, jak w Nigerii. Z przeludnienia i braku pracy w Azji i Afryce, zwłaszcza w obliczu rozbudzonych w skali globalnej wysokich aspiracji materialnych współczesnych pokoleń, biorą się wielkie, nie dające się kontrolować ruchy migracyjne i rodząca się na ich tle przemoc. Są to bardzo niebezpieczne procesy. Gwałtowny przypływ imigrantów, idący w miliony, wywoła panikę w Europie i zapewne doprowadzi do zmasowanej przemoc wobec nich”. Cóż, uwagi jak uwagi.
Dalej Morawiecki dowiaduje się od kolegów-bankowców, że PO myśli o nim jako o kandydacie na ministra skarbu. Dla dyrektora banku to kłopotliwa propozycja, bo wiadomo, ile zarabia minister, a ile dyrektor… Później jest coś o SKOK-ach, ale Morawiecki się nie wypowiada, poza tym, że o ile wie, to układ w SKOK-ach opiera się na środowisku wojskowym (swoją drogą, całkiem to ciekawe). Do tego dochodzą jeszcze gadki-szmatki o załatwianiu intratnych posad dla Aleksandra Grada i Przemysława Czarneckiego, syna Ryszarda. Objawiona przez Morawieckiego chęć finansowego wsparcia Grada pokazuje, jak w środowiskach establishmentu naturalna i oczywista jest solidarność ponad aktualnymi podziałami (bo nie wiadomo, kto na jakim stanowisku może się jeszcze w przyszłości znaleźć), niemniej jednak odzywa się niecne podejrzenie, że kwota do stu tysięcy, którą Morawicki miały dać Gradowi, tytułem jałmużny na rodzinę, nie pochodziłaby z jego prywatnych środków. Za rękę jednak go nie złapaliśmy. A co do młodego Czarneckiego, to wyszło w końcu na to, że jest za cienki i zbyt kapryśny, żeby mu załatwiać dobrze płatną pracę.
Ostatecznie wychodzi Morawiecki z afery taśmowej obronną ręką. Na tle jego rozlicznych głupich i kłamliwych wypowiedzi oraz gestów, jak złożenie kwiatów na grobach faszystów z Brygady Świętokrzyskiej NSZ, pogaduszki z „Sowy i Przyjaciół” to małe piwo. Mateuszek jest bardzo niegrzeczny, ale jak na siebie, wtedy, w knajpie, nie rozrabiał jakoś szczególnie. Poza tym to prywatne rozmowy, nagrane przez wrogów, z zamiarem manipulowania polską sceną polityczną i szantażowania ludzi, więc rozdymanie tego i używanie w walce politycznej byłoby moralnie wątpliwe. Mateusz Morawicki dostarcza wiele znaczenie lepszej jakości kompromatów na swój temat – i to wcale nie z podsłuchów pochodzących. Skupiajmy się lepiej na tym, co mówi i robi dziś, jako premier. A mówi i robi takie rzeczy, że można mieć wątpliwości, czy przestał być wrocławskim nastolatkiem z epoki Jaruzelskiego i naprawdę wydoroślał. Nie jest może tak żenująco infantylny, jak kręcący główką i głupkowato szczerzący się Duda, ale do swych lat z pewnością nie dorasta. I jeśli to ma być nasz nowy Gierek, który osłodzi nam życie po odejściu Gomułki, to ja już bym wolał prawdziwego Gierka. Tamten, choć nie za mądry, to przynajmniej był autentyczny – za to Morawiecki wręcz przeciwnie. Obaj wszak należą do szeroko w polityce reprezentowanej kategorii „wicie, rozumicie”. Ale to już innym temat, na inną okazję.