Rozdział Kościoła od państwa – jakaś kpina?
Barbara Nowacka i jej Inicjatywa Polska, podobno we współpracy z Nowoczesną, 6 stycznia przedstawi na specjalnej konferencji prasowej swoją inicjatywę ustawodawczą na temat „rozdziału Kościoła od państwa”. Będzie to, jak się domyślamy, projekt ustawy ustanawiającej w naszym kraju realia państwa świeckiego. Należy przypuszczać, że wystąpi w nim zwrot „rozdział Kościoła od państwa” – jeśli nie w samym tekście, to przynajmniej w uzasadnieniu. Katastrofa! Dlaczego nie potrzeba takiej ustawy? No właśnie – dokładnie z tego samego powodu nie potrzeba ustawy, o której mówi w swych zapowiedziach Nowacka.
Kategoria rozdziału Kościoła od państwa miała zastosowanie w epoce walki nowego porządku liberalno-demokratycznego z potęgą feudalną. To był język bonapartyzmu, stosowny w wieku XIX, a dziś kompletnie nie na miejscu. Polski porządek prawny jednoznacznie definiuje Rzeczpospolitą Polską jako państwo neutralne religijnie, czyli świeckie. Kościół katolicki występuje w nim w podwójnej roli – jako jedna z wielu organizacji religijnych oraz jako obce państwo (Stolica Apostolska), z którym RP ma specjalne, anonsowane w konstytucji oraz zdefiniowane przez konstytucyjnie obligatoryjny konkordat stosunki.
Ponadto z mocy ustaw (z czasów PRL i późniejszych) Kościół katolicki (a w bardzo dużym stopniu również inne związki religijne) cieszy się gigantycznymi przywilejami natury prawnej i finansowej w stosunku do wszelkich innych wolnych zrzeszeń obywateli. Połączenie tych przywilejów z gwarancjami międzynarodowymi wynikającymi z konkordatu sprawia, że Kościół rzymskokatolicki jest w Polsce de facto eksterytorialny, a państwo polskie ma wobec niego gigantyczne, stałe zobowiązania finansowe.
Drodzy politycy, zrozumcie, że nasz problem nie polega na tym, żeby ułożyć się jakoś na nowo z Kościołem, ale aby państwo i Kościół zostały rozdzielone! Rozdział oznacza ni mniej, ni więcej ROZDZIAŁ WŁADZ, a tymczasem rzecz w tym, aby Kościół nie miał w naszym kraju ŻADNEJ władzy. Jeśli będziecie bajdurzyć o jakimś „rozdziale”, to tylko wzmocnicie swojego przeciwnika, przyznając, że tak czy inaczej należy mu się jakaś władza. Sami bezwiednie i bezmyślnie poddajecie się atawistycznej logice, nakazującej myśleć o Kościele jako potędze politycznej i prawnej, z którą trzeba się jakoś poukładać, aby sprawowała swoją władzę (duchową?) w sposób nienaruszający suwerenności państwa. Nie ma potrzeby z nikim tu się „układać” – suwerenność Polski jest poza zakresem jakichkolwiek negocjacji!
Niestety, to, co nazywacie „rozdziałem”, a co bardzo ochoczo popiera Kościół – jako znakomicie pasujące do jego postfeudalnej retoryki – jest już dawno potwierdzone konkordatem, gdzie jest o nim mowa wprost („niezależność i autonomia obu stron we właściwych im sferach działania”).
Barbara Nowacka, opowiadając o jakimś „rozdziale”, leje wodę na kościelny młyn, gdy tymczasem chodzi o rzecz zupełnie inną, a mianowicie o zachowanie suwerenności Polski względem Stolicy Apostolskiej i dopełnienie prawnych i praktycznych warunków religijnej neutralności państwa, ustanowionej przez art. 25 konstytucji. Powinniśmy się domagać usunięcia z konstytucji haniebnego nakazu zawarcia konkordatu ze Stolicą Apostolską, wypowiedzenie tegoż konkordatu, zmiany ustaw i rozporządzeń gwarantujących Kościołowi wszelkie przywileje, których nie posiadają organizacje społeczne, a jednocześnie zmiany praktyki rządzenia i rytuału państwowego, tak aby w sferze symbolicznej państwo było jednoznacznie świeckie i neutralne względem przekonań religijnych, a w sferze wykonywania prawa – skuteczne w zwalczaniu nadużyć finansowych i seksualnych, jakich dopuszcza się kler.
Jeśli zaś chodzi o stosunki z Kościołem, który sam siebie zdefiniował jako podmiot państwowy, Rzeczpospolita Polska powinna traktować ten właśnie związek wyznaniowy ze szczególną ostrożnością i rezerwą – tak jak każde obce państwo, zwłaszcza spoza sfery demokratycznego Zachodu – dbając w szczególności o zachowanie protokołu dyplomatycznego, tak aby nie dochodziło do aktów samouniżenia władz polskich względem partnerów watykańskich oraz prowadzenia negocjacji na niewłaściwym pod względem rangi przedstawicieli partnera szczeblu.
Z lękiem czekam na bubel, jakim zapewne będzie propozycja Inicjatywy Polskiej. Cokolwiek to będzie, a nie będzie tam stanowczej obrony suwerenności Polski i odrzucenia upokarzającego konkordatu – będzie jedynie kolejnym hołdem i ustępstwem. Tymczasem w sprawie niepodległości kraju oraz podstawowych zasad przyzwoitości nie ma miejsca na ustępstwa. Kościół nie może być traktowany inaczej niż inne organizacje poświęcające się propagowaniu takiego czy innego światopoglądu albo stylu życia, a jeśli występuje jako państwo – inaczej niż inne monarchie absolutne.
Zamianie kwestii niepodległości państwa i honoru Polaków na jakieś utarczki o finansowanie lekcji religii czy inne podłączenie parafiom darmowego prądu oznacza redukowanie fundamentalnego problemu politycznego i moralnego do rangi sporu o marchewkę. Nie wolno nam stawiać sprawy wolności Polski w ten sposób – tu nie chodzi o to, kto za co zapłaci (i dlaczego akurat Polska), lecz o to, by w ogóle nie mogło dochodzić do takiej sytuacji, w której pojawia się ze strony agend obcego państwa żądanie, aby RP łożyła na realizację celów tegoż państwa.
Niebezpiecznie się bawią ci, którzy igrają z imponderabiliami, czyniąc z nich przedmiot negocjacji i handlu. Obowiązkiem Polski jako państwa demokratycznego jest zatkać nos na smród pedofilii, złodziejstwa, pychy, zabobonu i grubiaństwa i w imię honoru oraz zasad fundamentalnych zapewnić Kościołowi katolickiemu równe traktowanie ze wszystkimi innymi organizacjami – mimo że sam Kościół nigdy równego traktowania się nie domagał, zabijając (do XVIII w.) bądź w inny sposób prześladując wszystkich, którzy mieli czelność przeciwstawić się jego władzy bądź doktrynie. Pozostawiając kwestię szacunku dla milionów ofiar trwającego przez wieki kościelnego totalitaryzmu sumieniom osób składających datki na rzecz tej organizacji, honor demokratycznego państwa wymaga trzymania się względem każdej legalnie działającej organizacji zasady równego traktowania: żadnej dyskryminacji, ale też żadnych przywilejów!
Każdy inny ton, jaki mogą przybrać rzekomo racjonalni i umiarkowani politycy, to kapitulacja – bo oznacza zgodę na uprzywilejowanie tej organizacji. To zaś jest rzeczą niemoralną nie tylko z powodu jej straszliwej przeszłości i obecnych zwyrodnień, lecz po prostu z powodu naszych naczelnych wartości etycznych i politycznych, wśród których poczesne miejsce zajmuje równość wszystkich analogicznych podmiotów względem państwa i praw.
Naszym umiarem jest równość, a naszym patriotyzmem – obrona suwerenności Polski. Kto by chciał okroić przywileje Kościoła, sankcjonując pozostałe, zgrzeszy niesprawiedliwością i radykalizmem, a kto odmówi stawiania sprawy relacji państwo–Kościół na innej niż niepodległościowa płaszczyźnie, ten dowiedzie, że od myślenie niewolniczego jeszcze się nie uwolnił, a jego „patria” z pewnością nie w Warszawie ma stolicę.