Morawiecki wytarł sobie mną gębę!
Oczekuję od premiera Mateusza Morawieckiego przeprosin w związku z zelżywymi i kłamliwymi słowami na mój temat, jakie 15 maja tego roku wykrzyczał z trybuny sejmowej.
Były to słowa następujące: „Jakoś nie przypominacie haniebnych słów pana Hartmana. A to właśnie on ze swoimi skrajnie liberalnymi akolitami bronił kazirodztwa, bronił nagannych czynów”.
Proszę wskazać słowa, w których broniłem kazirodztwa, lub jakiekolwiek wypowiedziane przeze mnie lub napisane „słowa haniebne”, a jeśli Pan ich nie znajdzie, tedy proszę uczynić to, do czego zobowiązuje Pana honor – publicznie mnie przeprosić. Proszę też wskazać na moich rzekomych „akolitów”. Gdy byłem przed pięcioma laty przedmiotem bezprzykładnej politycznej nagonki z powodu kłamliwie przypisywanych mi poglądów, podawanych w prasie w formie wyrwanych z kontekstu fragmentów mojego satyrycznego felietonu, odwrócili się ode mnie wszyscy politycy – wedle mojej wiedzy nie miałem wówczas ani akolitów, ani nawet obrońców.
Insynuowanie zaś, że na współczesną Koalicję Europejską spada odpowiedzialność za jakiekolwiek moje wypowiedzi (dawne lub współczesne), jest niegodziwością, niezależnie od tego, że żadnej mojej wypowiedzi ani ja, ani moi sprzymierzeńcy nie muszą się wstydzić. Jestem wolnym człowiekiem i mówię to, co myślę, a czynię to zawsze wyłącznie w swoim własnym imieniu. Pan za to przemawia w Sejmie w imieniu państwa polskiego i jeśli zostałem przez Pana pomówiony i obrażony, to oznacza to, iż pomówiło mnie państwo. Tym bardziej niezbędne jest wycofanie przez Pana swych krzywdzących słów.
Jestem pewien, że nie czytał Pan mojego artykułu z 2014 r., do którego Pańskie słowa zapewne są aluzją. Gdyby Pan go w całości, a nie tylko w wyimkach, czytał, z pewnością nie przyszłoby Panu do głowy, aby zarzucać mi obronę kazirodztwa. Tym bardziej nie uczyniłby Pan tego, gdyby miał świadomość, że stanowisko, którego w kwestii karalności kazirodztwa bronię, jest o wiele bardziej surowe niż bardzo w tej materii liberalne stanowisko Kościoła katolickiego. Akurat tak się bowiem dziwnie składa, że w tym punkcie, gdzie można by się spodziewać, że rozpasani liberałowie posuwają się w swym permisywizmie moralnym poza wszelkie granice przyzwoitości, Kościół będzie stanowczo bronił fundamentalnych pryncypiów etyki seksualnej.
A jednak nie. W Watykanie obowiązuje bardzo liberalne prawo dotyczące incestu. Związki kazirodcze, tak jak we Włoszech, karane są wtedy, gdy towarzyszy im ostentacja. Pełną informację oraz mapkę obrazującą podejście różnych państw i kodeksów karnych do kwestii kazirodztwa można znaleźć pod tym linkiem.
Jak łatwo się przekonać, w bardzo wielu krajach kazirodztwo nie jest karane; mniej więcej połowa ludzkości zamieszkuje kraje, w których dobrowolne relacje seksualne między spokrewnionymi dorosłymi (bo tego tyczy się kwestia) nie podlegają sankcji karnej. I są to państwa tak różne jak Chiny, Rosja, Turcja, Izrael, Indie, Francja, Hiszpania, Argentyna, Brazylia czy Wybrzeże Kości Słoniowej. Jak widać, świat nie dzieli się na zboczeńców, którzy „popierają kazirodztwo”, i „ludzi normalnych”, którzy traktują je jako oczywiste przestępstwo. Sprawa jest kontrowersyjna i dyskusyjna, a skutki dyskusji bywają rozmaite i rozmaite są potem przepisy. Wynika to z różnych przyczyn, a głównie z tej, że w przypadku incestu nie mamy do czynienia z osobami pokrzywdzonymi, co w wielu systemach karnych jest ważną przesłanką eliminującą zagrożenie sankcją karną. Inny powód jest natury kulturowej – jakkolwiek kazirodztwo wszędzie jest piętnowane, to jednak w bardzo różnym stopniu. Na przykład Kościół katolicki okazjonalnie udziela zezwoleń na małżeństwa kuzynów i w wielu krajach takie stadła są tolerowane, a w innych są nie do pomyślenia. Różnice kulturowe i obyczajowe są w tym zakresie znaczne.
Zanim przypomnę własne stanowisko w kwestii karalności kazirodztwa (co wydaje się konieczne wobec dotykających mnie pomówień), pozwoli Pan, że poczynię pewną uwagę natury osobistej. Nie znamy się, lecz coś nas jednak wiąże. Jesteśmy rówieśnikami. Wychowaliśmy się w tym samym mieście i w tym samym czasie. Moja matka i Pański ojciec przez wiele lat dzielili ten sam pokój w Instytucie Matematyki Politechniki Wrocławskiej i z pewnością rozmawiali ze sobą także o nas, gdy byliśmy mali. A potem, gdy Pański ojciec się ukrywał przed bezpieką, moją matkę wzywało SB, aby pytać ją, gdzie mógłby się Kornel Morawiecki znajdować.
Oczywiście nie miała pojęcia, ale z powodu tej jednej rozmowy znalazła się później na osławionej „liście Wildsteina”. Wie Pan to wszystko (być może z wyjątkiem ostatniej informacji), a jednak zdecydował się Pan mnie tak brutalnie i podle zaatakować. Zabrakło Panu nawet takiej naturalnej lojalności, która u ludzi rodzi się na tle ziomkostwa. Albo inaczej: Pan został bankierem, milionerem, finansistą, w końcu premierem. Ja filozofem, profesorem, publicystą. Tak to się potoczyło. Czy godzi się, żeby premier rządu publicznie sekował, za pomocą pomówień i kalumnii, profesora publicznego uniwersytetu, a więc osobę pracującą dla państwa, należącą do kadr tego państwa? Jakież to są obyczaje, Panie Premierze, co? W naszych inteligenckich sferach to, co Pan zrobił, nazywa się „wycierać sobie kimś gębę”. Źle Pan wybrał – ja się nie nadaję do tego celu.
A teraz powrócę do sprawy, w której mnie Pan zaczepił. Tak, przed pięcioma blisko laty napisałem utrzymany w tonie frywolnym i satyrycznym tekst, w którym relacjonowałem dyskusję, jaka toczyła się wówczas w Niemczech na temat złagodzenia kar za kazirodztwo. Wystąpiła o to rada etyki przy rządzie niemieckim. Niemieccy etycy przytaczali rozmaite argumenty, które w lekkiej formie przytaczałem. Dodałem, że podobna dyskusja potrzebna jest także w Polsce, tym bardziej że w naszym kraju kary za związki kazirodcze są bez porównania dotkliwsze niż w Niemczech, a także w innych państwach członkowskich Unii Europejskiej.
Podtrzymuję dziś to stanowisko, które w moim przypadku jest umiarkowane i trzyma się środka. Nie byłem i nie jestem za pełną swobodą związków kazirodczych ani za tak liberalnym podejściem, jakie prezentuje w tej materii Kościół katolicki, niemniej nie widzę powodu, aby akurat w naszym kraju prawo było tak surowe i odbiegało od przepisów obowiązujących w innych krajach naszego kręgu kulturowego. Czy to jest haniebne stanowisko? Czy jestem zwyrodnialcem? Czy są nimi niemieccy etycy – doradcy rządu, którzy uznali, że nawet obowiązujące w Niemczech dwa lata więzienia za incest (w Polsce – pięć) to za dużo? Proszę o chwilę refleksji.
Mój artykuł znikł z sieci i mało kto go czytał. Jako że byłem w owym czasie politykiem, wykorzystano go do nagonki, którą teraz Pan kontynuuje. Tygodnik „Wprost” wydał odrażającą okładkę, w której grafice (Jan Hartman z dziewczynką w wieku mojej córki na kolanach) i towarzyszących jej napisach sugeruje się, że jestem nie tylko zwolennikiem kazirodztwa, lecz być może sam się go dopuszczam. Za tę okładkę musiał mnie przeprosić i wypłacić mi zadośćuczynienie oraz dokonać wpłaty na cel społeczny. Musiałem również tłumaczyć się przed rzecznikiem dyscyplinarnym UJ, który nakazał mi udokumentowanie zawartej w moim felietonie tezy, że ok. 10 proc. rodzeństw ma doświadczenia seksualne o charakterze kazirodczym. Uczyniłem to, dostarczając stosowne artykuły naukowe. To tylko dwa przykłady nieprzyjemności, które mnie wówczas spotkały. A było ich wiele. Ich konsekwencje, także ekonomiczne, odczuwam do dziś.
Najpodlejszym elementem kampanii nienawiści, która mnie dotknęła jesienią 2014 r., a w którą wpisał się Pan swoją obraźliwą wypowiedzią na mój temat, było cyniczne wykorzystywanie machinalnego, bezrefleksyjnego skojarzenia z pedofilią, jakie kazirodztwo budzi w umysłach wielu ludzi. Słysząc „kazirodztwo”, myślą oni bowiem o pijanym ojcu lub wujku gwałcącym dziecko.
Sprawa, o której pisałem, nie ma z zagadnieniem pedofilii nic wspólnego – dotyczy wyłącznie dobrowolnego współżycia dorosłych. Z pewnością Pan o tym wie i całkiem świadomie, w złej wierze „wrabia” mnie Pan w popieranie pedofilii. A jeśli już o pedofilii mowa, to widzę, że Pan, jak i całe środowisko władzy, robi wszystko, aby chronić Kościół katolicki i upowszechniać kłamstwo pedofilskie, mówiące, że wśród duchowieństwa katolickiego pedofilów jest procentowo nie więcej niż w całej populacji.
Otóż, jak Pan wie, jest wielokrotnie więcej. Według oświadczenia papieża aż 2 proc. księży jest pedofilami, a według raportów rządowych wielu krajów – co najmniej 4 proc. To są straszne, przerażające wartości. Zaś Pan w swym sejmowym przemówieniu nawet o księżach pedofilach nie wspomniał, choć to właśnie Kościoła i księży dotyczy obecny kryzys. Starał się Pan za to odwrócić uwagę opinii publicznej od meritum i skierować ją w stronę rzekomo zdemoralizowanej opozycji. Ja posłużyłem tu za przykład!
Nie księży pedofilów, nie kryjących ich od lat biskupów Pan piętnował, lecz mnie. Jakież to podłe i niskie. Trudno mi uwierzyć, że mógł Pan zniżyć się do takiego poziomu. W pewnym sensie wpisuje się Pan w działalność polegającą na kryciu i chronieniu księży pedofilów. Ta działalność, którą od wielu dziesięcioleci w sposób zorganizowany i systematyczny prowadził Kościół katolicki na całym świecie i na wszystkich szczeblach, jest czymś równie bulwersującym i odrażającym jak sama pedofilia duchownych katolickich.
Jestem zdruzgotany, że polski rząd i Pan osobiście nadal bronicie Kościoła katolickiego i umniejszacie jego winy. Nie wiem już sam, co jest gorsze – „krycie” Kościoła czy też rozpętywanie populistycznej nagonki na pedofilów, podsycanie szczególnej nienawiści do tej grupy przestępców, piętnowanie ich nieporównanie bardziej niż bandytów i morderców, grożenie karami większymi niż za zabójstwo. Jest czymś wyjątkowo niegodnym granie na emocjach, jątrzenie i polityczne wykorzystywanie społecznego lęku przed przestępcami. I to jeszcze w jakże przewrotnym celu – aby kierując oburzenie społeczne na pedofilów „w ogóle”, odciągnąć uwagę opinii publicznej od tych osób, których potępianie jest rządowi nie w smak, czyli na księży katolickich dopuszczających się przestępstw seksualnych na dzieciach. Żeby chronić księży i biskupów, krzyczycie: „patrz tam – pedofil! I tam – drugi! I żaden z nich nie jest księdzem…”. Musi mieć Pan (i Pańscy niemądrzy doradcy PR) bardzo złe zdanie o Polakach, jeśli myślicie, że dadzą się nabrać na takie prymitywne sztuczki.
To nie moje słowa, lecz Pański aktywny udział w kampanii wybielania Kościoła i odwracania uwagi społeczeństwa od bezkarnych księży pedofilów, będącej jednocześnie kampanią na rzecz budowania atmosfery linczu wokół pedofilów, jest czymś, co zasługuje na epitet „haniebny”. Jeśli zaś nie doczekam się od Pana przeprosin, będzie to znaczyło tylko jedno – że jest Pan człowiekiem bez honoru i tchórzem. Nie ma Pan wyjścia. Czekam.