Krzyż Pański z Tatrami, czyli jak zadbać o bezpieczeństwo
Tragedia na Giewoncie nie była pierwsza, ale była największą tego rodzaju. 22 sierpnia piorun uderzył w krzyż, a wyładowanie poszło po łańcuchach, których trzymała się setka ludzi. Zginęły cztery osoby, bardzo wiele osób zostało rannych. To kiedyś musiało się zdarzyć.
Jeśli stawia się na jakiejś górze wielki krzyż, to wiadomo, że stanie się ona celem tłumnych, nazbyt tłumnych wycieczek, ze wszystkimi tego konsekwencjami. A jeśli ten krzyż jest gigantyczną masą metalu, to znacząco zwiększa prawdopodobieństwo porażenia osób przebywających na szczycie w czasie burzy. Gdyby nie był to krzyż, lecz metalowa wieża, dawno już by ją rozebrano. Ale krzyża nikt nie ruszy, z lęku przed Kościołem i katolikami. Tam, gdzie w grę wchodzi ideologia i władza kulturowa, bezpieczeństwo się nie liczy.
Ale mimo wszystko coś trzeba zrobić. Jakaś dobrze uziemiona instalacja odgromowa? Może pokryć to przezroczystym plastikiem czy innym nieprzewodzącym materiałem? Nie wiem, nie znam się. Ale tak jak jest, być dalej nie może. Krzyż plus deszcz plus łańcuchy to podczas burzy śmiertelne zagrożenie.
Znam dobrze polskie Tatry i wiem również, czym jest burza w górach. Kiedyś byłem taternikiem, a w owych czasach większość sprzętu była zrobiona z żelaza: haki, młotek, czasem nawet karabinki. Podczas burzy ten cały „szpej” elektryzuje się i niemal iskrzy. Odruchowo zrzuca się to z siebie i ucieka kilkanaście metrów w dół grani schować się pod czymś.
Gdy nad Giewont nadchodziła burza, ludzie musieli odczuć silny lęk i pragnienie ucieczki. Nie zdążyli, bo było ich zbyt wielu. Jaki z tego płynie wniosek? Ano taki, że nie można dopuszczać, aby w takich miejscach jak szczyty, granie i ciągi metalowych umocnień w górach tworzyły się korki. Liczba ludzi wychodzących na takie trasy musi być reglamentowana.
Mamy wspaniałą służbę ratowniczą TOPR. Dla taterników „toprowcy” to autorytety, a ci taternicy, którzy służą w TOPR, traktowani są ze szczególną atencją. Mnie też kiedyś (w 1986 r.) zwieźli z południowej ściany Zamarłej Turni i mam wobec nich dług wdzięczności.
Jednak bezpieczeństwo to nie tylko TOPR, ale także przepisy i organizacja ruchu turystycznego. A ta, niestety, jest licha, krótkowzroczna i nastawiona w dużej mierze na interesy materialne TPN oraz miejscowych przedsiębiorców i usługodawców. Czas, by to trochę pozmieniać. Mam swoją koncepcję i może to jest dobry moment, żeby ją wyłuszczyć. Oczywiście, to jest tylko propozycja i może nawet nietrafiona, ale dyskusję czas zacząć.
Organizacja turystyki tatrzańskiej musi uwzględniać cztery elementy: bezpieczeństwo, ochronę przyrody, satysfakcję turystów oraz interesy ekonomiczne gospodarzy miejsca (TPN, gminy, przedsiębiorców). Oczywiście, na pierwszym miejscu jest bezpieczeństwo. Oto co proponuję, mając na uwadze wymienione wartości:
1. Wyższe partie polskich Tatr powinny być zamykane dla turystów na zimę i wczesną wiosnę. Góry są wtedy zbyt niebezpieczne, zaś akcje ratownicze szczególnie trudne. Jak widzę, co wyprawiają niektórzy turyści, czasami ogarnia mnie przerażenie.
2. Na kluczowe szlaki powinny być sprzedawane bilety bądź rozdawane wejściówki, dzięki którym ograniczana będzie liczba osób wchodzących w danym czasie na niebezpieczny teren. Posterunki ze strażą, regulujące wejścia, potrzebne są pod Giewontem (trzy – wiadomo, gdzie), pod wejściem na Rysy (przy Czarnym Stawie) oraz dwa pod wejściami na Kościelec (wiadomo, gdzie).
3. W złą pogodę, a zwłaszcza w dzień burzowy, wejście na szlaki powyżej schronisk powinno być po prostu zabronione. Skoro na plaży wywiesza się czerwoną flagę, to dlaczego nie w górach? Informacje o dostępności gór powinny być przekazywane turystom przez internet, w punktach sprzedaży biletów do TPN oraz na wyświetlaczach przy drogach. Straż powinna karać solidnymi mandatami za łamanie tego zakazu.
4. Konieczne jest udoskonalenie umocnień w kilku miejscach. Dawno nie byłem na Orlej Perci, lecz to, co widziałem ostatnio na Kościelcu, było dla mnie niezrozumiałe. Przynajmniej w dwóch miejscach (płyta i kominek) po prostu brakuje łańcucha. Gdy jest mokro, wejście na Kościelec jest bardzo niebezpieczne dla turysty. Nie może tak być! Ponadto w kilku dobrze wyeksponowanych punktach, takich jak Zawrat, powinny być dostępne zestawy ratunkowe w czerwonych skrzynkach.
5. Celem rozładowania ruchu, skoncentrowanego na Giewoncie i Rysach, a także po prostu dla dobra turystów trzeba lepiej wypromować niektóre szlaki, a także otworzyć kilka od dawna zamkniętych. Sądzę, że warto za pomocą tablic i innych środków reklamy zachęcać turystów do wybierania Kościelca i Czerwonych Wierchów. Zwłaszcza Kościelec ma szansę nieco „zluzować” Giewont.
Turystów czekających w kolejce po bilety na Kasprowy Wierch warto namawiać na wejście piesze – ten szlak jest zdecydowanie „niedociążony”. Na dole bardzo warto by lepiej oznakować i rozreklamować przejścia z centrum Zakopanego do Drogi pod reglami oraz do dolinek. Podobnie na Gubałówce brakuje zachęty, by przejść się w stronę Butorowego Wierchu.
Te tłumy ludzi, którzy chodzą tam i z powrotem po Krupówkach, można zaktywizować, np. posyłając je pod regle, tylko trzeba dać im informację i „push”. Tymczasem Zakopane wydaje się w ogóle niezainteresowane potencjałem turystycznych tras w okolicach miasta. Jeśli chodzi o nowe szlaki, to sądzę, że bez żadnego uszczerbku dla przyrody można wytyczyć jakieś fragmenty graniowe – w końcu nie ma tam na górze ani zwierząt, ani rzadkich roślin. Niewielkim kosztem dałoby się np. utworzyć szlak przez Wołoszyn, a także granią Liptowskich Murów.
6. Trzeba uporządkować biznes „Morskie Oko”. Końskie wózki powinny być zlikwidowane ze względów humanitarnych. Autobusy powinny powrócić na Włosienicę. Nie ma żadnego powodu, żeby przeganiać ludzi 9 km szosą do Morskiego Oka. A właściwie jest powód: napędzać klientów do tych nieszczęsnych wózków.
Autobusy niskoemisyjne jeżdżące na Włosienicę (ok. 2 km od Moka) skasowałyby przejazdy smrodliwych busów do Palenicy i mimo wjazdu głębiej w park dałyby korzyść ekologiczną. A bilety na te autobusy mogłyby być jednocześnie biletami wstępu na teren Morskiego Oka. Osoby przychodzące tam pieszo byłyby wpuszczane zależnie od wolnych miejsc, dzięki czemu uniknęlibyśmy tych potwornych tłumów wokół jeziora.
Warto przy tym zauważyć, że dzięki reglamentacji wielu ludzi zacznie wybierać się w góry wcześnie rano, dzięki czemu strumień turystów rozłoży się w czasie i ograniczenia nie będą bardzo dotkliwe.
7. Istnieje zdumiewająca dysproporcja między stopniem wykorzystania turystycznego Tatr polskich i słowackich. Nasi turyści powinni być intensywnie informowani i zachęcani do przejazdów na stronę słowacką – zwłaszcza przez Łysą Polanę. Busy dowożące z Zakopanego od Szczyrbskiego Plesa, do Tatr Bielskich czy Smokowca powinny odjeżdżać co parę minut.
Jaki mamy w tym interes? Odciążamy Zakopane i Tatry w ciągu dnia o kilka tysięcy osób, a jednocześnie przyzwyczajamy Słowaków i Czechów do odwiedzania Zakopanego i zostawiania tam pieniędzy – pod warunkiem że będzie można wrócić do Łomnicy i Smokowca jeszcze późnym wieczorem. Nie jest prawdą, że czym więcej ludzi na Krupówkach, tym lepszy biznes dla górali. Liczy się też ogólna atrakcyjność pobytu, decydująca o dobrej sławie miejscowości wśród zagranicznej klienteli. „Dzikie tłumy” odstraszają od Zakopanego wielu ludzi, którzy mogliby zostawić tam wielokrotnie większe kwoty niż przeciętny taternik z „grani Krupówek”.
Gdyby to wszystko uskutecznić w Tatrach, byłoby bezpieczniej, ciekawiej, bardziej różnorodnie. A gdyby do tego jakaś piękna sala koncertowa, mała elitarna uczelnia, jakaś kolonia artystów… Pomarzyć. Tak czy inaczej – love Zakopane.