Czym jest krzyż? Władzom Zakopanego dedykowane
Burmistrz Zakopanego wraz ze swymi zastępcami byli łaskawi wystosować do mnie list otwarty, który tu przytaczam. Zainspirował mnie on do szerszej wypowiedzi na temat krzyża, którą, mam nadzieję, władze Zakopanego przeczytają w skupieniu i z otwartą głową. Oto ten list:
List otwarty do prof. Jana Hartmana
W związku z zupełnie niezrozumiałą dla nas reakcją Pana Profesora na niedawną tragedię w Tatrach, którą było twierdzenie, że krzyż zabija i jednoczesne nawoływanie do jego usunięcia ze szczytu Giewontu, pragniemy mocno i zdecydowanie zaprotestować. W imieniu mieszkańców Zakopanego i górali, przywiązanych do swojej tradycji i chrześcijańskiej wiary przekazywanej z pokolenia na pokolenie, nie wyrażamy zgody na takie traktowanie krzyża, który nasi przodkowie z wielkim trudem i poświęceniem ustawili na Giewoncie na przełomie XIX i XX w. Ma on dla nas ogromne znaczenie religijne i symboliczne, stanowi charakterystyczny element roztaczającego się z Zakopanego widoku na panoramę Tatr, jest celem licznych pielgrzymek i wędrówek, a na pamiątkę wizyty św. Jana Pawła II w naszym mieście w 1997 r. wpisany jest także wraz z kluczami papieskimi w herb Zakopanego. „Nie wstydźcie się tego krzyża. Starajcie się na co dzień podejmować krzyż i odpowiadać na miłość Chrystusa. Brońcie krzyża, nie pozwólcie, aby imię Boże było obrażane w waszych sercach, w życiu rodzinnym czy społecznym” – mówił wówczas nasz wielki Rodak i Jego wezwaniu chcemy pozostać wierni.
Wypowiedź Pana Profesora bardzo nas wszystkich dotknęła w momencie, gdy przeżywaliśmy tragedię związaną z burzą w Tatrach, nieśliśmy pomoc i wsparcie poszkodowanym, także poprzez modlitwę. Wszystkie nasze działania skupione były na tym tragicznym wydarzeniu, ale teraz podejmujemy kolejne wyzwanie – obrony krzyża, którego zawsze broniliśmy i bronić nadal będziemy. Interweniowaliśmy, gdy krzyż wymazywany był na fotografiach i obrazach, tym bardziej musimy interweniować, gdy żąda się publicznie jego fizycznego usunięcia.
Trudno nam zgodzić się z argumentacją, nie tylko Pana Profesora, ale także różnych osób i środowisk, dotyczącą realnego zagrożenia jakie stwarza krzyż na Giewoncie. Góry są miejscem pięknym, ale także niebezpiecznym. Wszyscy, którzy przemierzają górskie szlaki, powinni mieć tego świadomość. W codziennym życiu nie da się wyeliminować wszystkich zagrożeń związanych chociażby z ruchem drogowym, tym bardziej nie jest możliwe wyeliminowanie zagrożeń w górach. Usunięcie krzyża z Giewontu nie podniesie bezpieczeństwa w Tatrach, dlatego taka propozycja jest przez nas odbierana jedynie jako ideologiczny atak, któremu musimy się przeciwstawić.
Leszek Dorula, Burmistrz Miasta Zakopane
Agnieszka Nowak-Gąsienica, Zastępca Burmistrza Miasta Zakopane
Tomasz Filar, Zastępca Burmistrza Miasta Zakopane
Niniejszy artykuł, który można potraktować jako odpowiedź na list, jest o tym, że krzyż nie jest własnością katolików ani też chrześcijan w ogólności. I o tym, że jest zbyt ważny, żeby to, co z nim robili przez kilkanaście stuleci, niszczyło jego symboliczny potencjał, który bezprawnie anektują wyłącznie dla siebie i wiążą ze swoimi legendami i ideami teologicznymi.
Dlatego proponuję, żebyśmy my, niechrześcijanie, zamiast walczyć z krzyżami katolików, stawiali własne. Krzyż bowiem należy do całej ludzkości – nie tylko do wyznawców Jezusa z Nazaretu. Zaadoptujmy krzyż! I niech zapanuje między nami zgoda.
Krzyż na Giewoncie niechaj będzie – byle nie był tylko „Wasz”, to znaczy katolicki. I byle nie znaczył, że Podhale nie jest już Polską i nie obowiązuje tam polska konstytucja, nakazująca władzom publicznym z równym dystansem traktować wszystkie wyznania i światopoglądy (czego Pan Burmistrz i jego Zastępcy zdają się nie brać sobie do serca, dając w swym liście wyraz niejakiej skłonności ku katolicyzmowi).
Nikt nie usunie krzyża, bo zostałby za to pobity, a już z pewnością wyrzucony z pracy – jeśli byłby to urzędnik wydający pozwolenie bądź zlecenie takiej operacji. Jednak nie tylko groźba przemocy może ten krzyż ochronić – wystarczy, by stał się on krzyżem wszystkich ludzi: wyznawców Jezusa, wyznawców religii Mahometa, wyznawców religii Mojżesza, buddystów, a także ateistów.
Dopóki jednak katolicy będą uważać się za właścicieli tego symbolu, a jego obecność w przestrzeni publicznej będą uważać za uświęcony znak swojej dominacji duchowej i moralnej na danym terenie, zgoda między ludźmi jest niemożliwa. Każdy bowiem, kto uważa, że poprzez swoje wyznanie, przekonania etyczne, tradycje i obyczaje góruje (jak ten krzyż) nad innymi, jest dla tych wszystkich, których ma za gorszych (jeszcze nieoświeconych, jeszcze nienawróconych), po prostu wrogiem.
Katolicy są na Podhalu u siebie. To prawda. Ale u siebie są też wyznawcy islamu i ateiści tacy jak ja. Żyjemy w wolnym kraju, który gwarantuje wszystkim poszanowanie ich równych praw. Nikomu nie wolno mówić: „to jest nasza ziemia i nasze obyczaje – a jak ci się nie podoba, to droga wolna”. Zakopane jest również moje i ja również jestem tam u siebie, choć od przekonań i tradycji katolickich stoję ekstremalnie daleko.
Nie mam jednak najmniejszej skłonności do tego, aby opatrywać przestrzeń Zakopanego ani jakiegokolwiek innego miasta znakiem, z którym się identyfikuję. Nie chciałbym, aby ktokolwiek poczuł się jakoś osaczony, zdominowany przez obce sobie znaki, tak jak czują się dziś przeciwnicy chrześcijaństwa, widząc wszędzie wokół siebie krzyże. Poczujemy się znacznie lepiej, gdy krzyże w swojej własnej świadomości i w świadomości społecznej wyzwolimy spod chrześcijańskiej dominacji, tak aby znów stały się uniwersalnym znakiem kulturowym, jakim były przez tysiące lat, zanim komukolwiek śniło się jeszcze o bogobójcach i bogach zmartwychwstałych, nie mówiąc już o chrześcijaństwie jako jednej z religii opartych na takim schemacie.
Odnosząc się konkretnie do krzyża na Giewoncie, powiem tak. Owszem, krzyż z pewnością przyciąga wielu turystów i pielgrzymów, przez co zwiększa się ryzyko różnego rodzaju wypadków, łącznie z porażeniem piorunem. Z pewnością jego obecność na szczycie w jakimś (może i niewielkim) stopniu zwiększa też ryzyko rażenia piorunem osób, które przebywają tam podczas burzy.
Warto coś z tym zrobić – np. zakazać wejść w dni, w które przewidywane są wyładowania atmosferyczne. A może dałoby się pokryć krzyż jakąś substancją izolującą? A może wywiercić w podłożu głębokie uziemienie, jednocześnie izolując podstawę konstrukcji od otaczającej ją skały?
Nie znam się na tym, ale z pewnością w XXI w. można znaleźć sposób na zwiększenie bezpieczeństwa na Giewoncie. Miasto Zakopane, wespół z TPN, z pewnością poradziłoby sobie z tym problemem. Jednak tak jak jest, być nadal nie powinno. W przestrzeni publicznej obowiązuje zasada, że jeśli istnieje jakieś źródło zagrożenia, nawet niewielkiego, trzeba je usunąć bądź zabezpieczyć. W 1937 r. od pioruna, który uderzył w krzyż na Giewoncie, zginęło pięć osób. Teraz cztery. Porażonych i rannych nikt nie policzył. Tak być – powtarzam – nie powinno.
List władz Zakopanego jest bardzo uprzejmy w tonie. Niestety, w reakcji na głosy mówiące o zagrożeniu, jakie dla turystów stanowi metalowy krzyż na szczycie Giewontu, pojawiły się również zakamuflowane pogróżki ze strony katolików. Słyszeliśmy o gniewie górali, z którym spotka się każdy, kto śmie tknąć święty krzyż.
Co zrobią ci górale, którymi straszy nas np. ks. prof. Bortkiewicz? Z pewnością nie podejmą dyskusji ani nie zorganizują pokojowej demonstracji. Stawiam dolary przeciwko orzechom, że chodzi tu raczej o przemoc fizyczną, i to przemoc, którą katolickie elity, łącznie z ks. Bortkiewiczem, byłyby skłonne zaakceptować.
No właśnie. O to chodzi! Za katolickim krzyżem stoi przemoc albo zagrożenie przemocą. I zawsze tak było, od kiedy chrześcijaństwo stało się religią władzy, uzurpującą sobie prawo własności symbolu krzyża. I spieszę raz jeszcze zapewnić – nikt krzyża z Giewontu nie śmie nawet próbować usuwać. Któż by bowiem chciał oberwać ciupagą?
Zanim wybuchnie przemoc fizyczna, działa przemoc symboliczna i moralna. Tam, gdzie jest krzyż, wokół rozchodzi się aura wartości katolickich, obyczajów katolickich, wrażliwości katolickiej, a przede wszystkim dominacji katolicyzmu. Dominacji, której sprawdzianem jest każda realna lub tylko deliberatywna próba usunięcia krzyża. Raz postawionego krzyża usunąć nie sposób! W każdym przypadku będzie to zamach na Boga, a jeśli nie na Boga, to na wolność religijną.
Religia jest nietykalna, uprzywilejowana, a każde ograniczenie ekspresji religijnej bądź naruszenie komfortu wykonywania praktyk religijnych spotka się ze sprzeciwem, który nie musi trzymać się granic prawa. Bo przecież prawo boskie stoi ponad ludzkimi, a prawa katolików ponad konstytucją. Czyż bowiem ponad ludzką konstytucją nie stoi słowo boże albo przynajmniej boże „prawo naturalne”?
Nie bójcie się, katolicy! Nie będziecie musieli nikogo bić z powodu krzyża na Giewoncie. Nikt nie śmie go ruszyć dopóty, dopóki będziecie stwarzać realne zagrożenie użycia siły fizycznej. Wygrywacie walkowerem. Oświęcimskie żwirowisko i „krzyż smoleński” spod Pałacu Prezydenckiego wystarczająco dały nam w kość – usunięcie krzyża wystawionego w niestosownym miejscu i celu pochłania tyle energii i nerwów, że lepiej odpuścić.
To samo dotyczy zresztą również innych religii i ich symboli. Potencjał agresji zgromadzony w społecznościach religijnych nie ma sobie równych – a zwłaszcza dotyczy tych, którzy najgłośniej krzyczą o miłości bliźniego, jak chrześcijaństwo czy islam. W końcu łatwiej bije się i zabija „dla dobra” ofiary niż dla własnej korzyści.
Logika i retoryka obrońców Boga wciąż znajdują wystarczająco wielu zwolenników, aby ogół społeczeństwa czuł się całkowicie tym przytłoczony i zdominowany. Dominacja katolicyzmu w przestrzeni publicznej, wyrażająca się wszechobecnością nietykalnych krzyży oraz nazewnictwem miejsc publicznych związanym z Kościołem rzymskokatolickim (samych szkół imienia Jana Pawła II jest ponad 1200!), jest faktem i nieprędko ten gorszący stan rzeczy ulegnie zmianie.
Nawet gdyby raz na zawsze obalono kłamstwo pedofilskie (mówiące, że pedofilia wśród księży nie występuje częściej niż w innych populacjach męskich, a Kościół wcale jej nie osłania), zaś społeczeństwo przyjęło do wiadomości choćby podstawowe fakty o dramatycznych nadużyciach i wyłudzeniach mienia przez instytucje kościelne, i tak pomniki i krzyże pozostaną tam, gdzie stoją. Znikną dopiero kilka dekad później, gdy Kościół będzie znaczył w Polsce tyle co w innych cywilizowanych krajach, a tłumy rzucające na tacę każdej niedzieli będą jedynie bladym wspomnieniem starców.
Na razie biskupi mogą spać spokojnie – nikt z polityków się nie odważy przeciwstawić największemu nawet zgorszeniu. Nie zniknie żadna ulica Jana Pawła II ani żaden krzyż.
Krzyż jest z człowiekiem od zarania dziejów. Znajdowano go nawet na ścianach jaskiń zamieszkałych w epoce kamienia. Występuje w wielu formach, ale najprostsza to T lub +. Gdy przyswoili go sobie chrześcijanie, był znany i popularny na całym Bliskim Wschodzie. W jakimś sensie używanie krzyża jako narzędzia wykonywania kary śmierci przez Rzymian było profanacją.
Chrześcijanie, czyniąc z rzymskiego narzędzia tortury swój najważniejszy znak, sprofanowali go w dwójnasób. Nie dlatego, żeby nadali mu jakiś niegodny sens, lecz dlatego, że popełniali w imię krzyża niebywałe zbrodnie. Nikt nie może zaprzeczyć, że pod znakiem krzyża i w imię krzyża w ciągu minionych dwóch tysiącleci wymordowano miliony ludzi. Ludobójstwa popełniane przez osobników uważających się za pobożnych krzewicieli ewangelii były w dziejach Kościoła rzymskokatolickiego na porządku dziennym, jakkolwiek zdecydowana większość wyznawców (i księży) nie ma o tym pojęcia i wyobraża sobie, że może chodzi tu o jakieś marginalne wypadki i „patologie”.
Bynajmniej – przemoc była zawsze w głównym nurcie chrześcijaństwa. Uprawiali ją czasami bezpośrednio duchowni (jak nasi Krzyżacy), lecz znacznie częściej inspirowani i sterowani przez Kościół świeccy mordercy (krucjaty, konkwista), którym towarzyszyli duchowni nadzorcy. Wszystkie metody i wzorce sprawowania kontroli nad społeczeństwem, jakie stosowały w XX w. państwa totalitarne, znane już były w średniowieczu, a na średniowieczu innowacyjność Kościoła w tym zakresie bynajmniej się nie skończyła – dość wspomnieć papieskie getta dla Żydów i piętnujące ich oznaczenia na ubraniu.
Dzieje Kościoła to dzieje sztuki, przytułków i uniwersytetów, lecz przede wszystkim dzieje totalitarnej władzy i zbrodni, które stanowią w nich zdecydowaną dominantę. Jeśli więc dla katolików krzyż jest symbolem męki Pańskiej i nadziei zmartwychwstania, a nie tych wszystkich okropieństw, które w tylu krajach pod znakiem krzyża dokonano, to dlatego, że na cierpienie milionów pomordowanych „pogan” czy „heretyków” nie są specjalnie wrażliwi, a w każdym razie dramatycznie mniej ich te ofiary obchodzą niż męczennicy Kościoła, zabijani za to, że nie chcieli służyć pogańskim bóstwom, albo za to, że próbowali nawracać wierzących inaczej niż oni.
Ciekawa jest ta asymetria, bo w świecie, gdzie rządził Kościół, raczej nie można było ujść z życiem, zaprzeczając katolickim „prawdom wiary” i odżegnując się od okazywania czci klerowi katolickiemu.
Tak czy inaczej katolicy, niezbyt przejęci ofiarami niezliczonych rzezi dokonywanych na kilku kontynentach, mają z krzyżem dobre skojarzenia. Nie mogą jednak zabronić innym, a więc większości ziemian, którzy ani katolikami, ani w ogóle chrześcijanami nie są, aby mieli skojarzenia inne.
Mówię to z przykrością, ale dla większości krzyż to faktycznie symbol rozmaitych wyznań chrześcijańskich, spośród których zwłaszcza to „rzymskie” było niesłychanie zaborcze i agresywne. Niestety (mówię to z ubolewaniem i nie za siebie) dla niewierzących w odkupienie grzechów przez Jezusa na krzyżu krzyż to najczęściej symbol niebezpiecznej potęgi, przypominający o tym, co w imię swych dogmatów uczyniła już w przeszłości ta religia i co może jeszcze uczynić, jeśli jej się na to pozwoli.
Niechrześcijanie po prostu boją się krzyża i zaklętego w nim wyrzutu oraz moralnego czy emocjonalnego szantażu, który sobą wyraża: zobaczcie, co uczyniliście naszemu Panu! Nie wolno wam odrzucać jego ofiary! Nawróćcie się! Pan was kocha, a wy śmiecie się jeszcze wahać? Piekło wam niestraszne?
Taki jest ukryty przekaz krzyża z rozpiętymi na nim zwłokami – wystawionego przed oczy wyznawcy innej religii bądź niewierzącego. Bardzo wielu spośród tych ludzi, spośród niechrześcijan, a są ich przecież miliardy, krzyż po prostu przeraża. I nic nie pomoże zapewnianie, że jest symbolem miłości. Dla niechrześcijan najczęściej jest symbolem opresji oraz presji, jaką się na nich wywiera, aby porzucili swoją wiarę czy swój niechrześcijański światopogląd, przyjęli „dobrą nowinę” i się „nawrócili”.
I choć była to czasem tylko presja perswazji, to prawie zawsze za tą perswazją stała siła, i to siła w wielu przypadkach ludobójcza. Tak było też w Polsce. Katolicyzm jest zrośnięty z polskością i polską państwowością jak garb z garbusem – należy do polskiej tożsamości, tak jak garb do tożsamości garbusa. Haracz trzeba było płacić Kościołowi od samego początku i z pewnością nie ostałoby się państwo polskie, gdyby jego elity odmówiły chrztu i odmówiły chrystianizacji ludu, czyli wytrzebienia jego tradycji kulturowych, do dziś z pogardą i nienawiścią nazywanych przez katolików (dumnych z wykorzeniania miejscowych kultur) pogaństwem.
Jednak tak jak garbus chciałby swoją tożsamość i osobę uwolnić od garbu i garbatości, również polskość można (i trzeba) uwolnić od tego, co faktycznie jeszcze do jej tożsamości przynależy. Nie znaczy to jednak, że trzeba zabierać polskości krzyż. Raczej trzeba go oczyścić z okropnych skojarzeń, jakie siłą rzeczy budzi, i przywrócić mu jego pierwotny sens, zamazany przez tradycje chrześcijańskie.
Katolicy muszą sobie uświadomić, że wraz z nastaniem liberalnej demokracji skończyły się czasy ich uprzywilejowanej pozycji w sferze symbolicznej oraz w życiu społecznym. Nie będą ponad prawem i nie będą poza zasięgiem krytyki, w tym krytyki ironicznej i – podkreślam to podwójnie – cytującej w kontekście krytycznym, np. satyrycznym, jej symbolikę. Jedyna podstawa, na jaką katolicy mogą się powołać, żądając, aby okazywano im szczególne względy i nie krytykowano ich doktryn i przekonań religijnych bądź etycznych, to przemoc, której mogą się dopuścić.
Bo na prawdziwość swej wiary i gniew boży powoływać się już – w świeckiej przestrzeni publicznej – nie mogą, nie narażając się na śmieszność. Lepiej zresztą, żeby z gniewem bożym byli ostrożni, bo Bóg może nie lubić, gdy ktoś okazuje cześć boską człowiekowi. Ale to już inna historia. W każdym razie nie chciałabym być w skórze chrześcijan, gdyby naprawdę istniał Najwyższy Duch, który stworzył świat i będzie sądził ludzi po śmierci.
Chrześcijanie muszą nareszcie zrozumieć, że nie mają monopolu na znak krzyża. Sami są podzieleni i mordowali się bez litości i przytomności – każda sekta z krzyżem w ręku i w przekonaniu, że to ona ma do niego prawo i to za nią stoi Bóg. Wewnątrzchrześcijańskie rzezie były tyleż przerażające, co spektakularne – ileż to nienawiści można przez stulecia wyciskać z miłości!
Jednakże brak monopolu na krzyż nie tylko na tym polega, że są całe tysiące chrześcijańskich związków religijnych, najczęściej mocno ze sobą skłóconych bądź nawet pogardzających sobą nawzajem. Przede wszystkim każdy katolik, patrząc na krzyż, musi sobie uświadamiać, że kulturowe znaczenie tego symbolu dalece wykracza poza imaginarium chrześcijańskie, bo symbol ten jest tysiące lat starszy niż chrześcijaństwo. Jest to symbol wielki i dostojny właśnie dlatego, że przez tysiące lat służył ludom całego świata do wyrażania ich doświadczenia religijnego.
Zawłaszczanie go przez katolików (a szerzej – chrześcijan), którym się wydaje, że jest bardziej „ich”, to połączenie żenującej ignorancji i odstręczającej pychy. Wyznawcy różnych „religii objawionych” mają skłonność do przypisywania sobie wyjątkowych cnót, a swoim wyznaniom wyjątkowych walorów duchowych, których inne wyznania, zwłaszcza te starsze, są rzekomo pozbawione. Ale spuśćmy zasłonę miłosierdzia na tę głupotę.
Sam odnoszę się do krzyża z metafizycznym nabożeństwem. Bo zanim stał się narzędziem tortur, przeistoczonym w symbol bogobójstwa (mniejsza już o to, kto i gdzie wpadł na ten pomysł jako pierwszy), w wielu miejscach na świecie był już znany.
Co oznacza ów uniwersalny krzyż? Otóż symbol krzyża ma jakby dwie nakładające się na siebie warstwy – horyzontalną i wertykalną. W wymiarze „poziomym” jest oznaczeniem miejsca świętego – środka osady plemienia, a tym samym środka świata. Dwie przecinające się kreski – krzyżyk mówiący „to tu”. A w wymiarze „pionowym” jest symbolicznym świętym drzewem – najwyższym ziemskim obiektem, przez który ziemia łączy się z niebem. Symbol środka świata i „drabiny”, po której człowiek wspina się ku bóstwom i po której mogą one schodzić do niego, to najpierw pal czy obelisk, a potem właśnie krzyż – zwłaszcza wśród ludów obcujących z drzewami posiadającymi gałęzie (ramiona krzyża to właśnie gałęzie drzewa).
W mitologii wielu ludów, np. żydowskiej, przejętej w pewnej mierze przez chrześcijaństwo, występuje drzewo życia – symbol nieśmiertelności i odradzania się przyrody z każdą wiosną. Wiosną też wstają ze swoich grobów uśmierceni wcześniej bogowie.
Znakiem drzewa życia również jest krzyż, tak jak jest on znakiem świętego miejsca – środka czy pępka świata. Jako miejsce wyjątkowe, w którym świat niebiański spotyka się z ziemskim, wieczność napotyka czas, a niematerialny duch nawiedza i zapładnia materialną przyrodę, środek świata nie może być dostępny dla każdego. To miejsce wyłączone z codzienności, święte. Jako takie jest nieprzystępne, jest tabu.
Dlatego święte drzewo jest nietykalne, a mity mówiące o cudach z nim związanych ostrzegają również przed profanacją i uzurpacją. W mitologii żydowskiej i chrześcijańskiej takim mitem jest opowieść o drzewie wiadomości i praludziach, którzy spożyli jego zakazany owoc. Dowiedzieli się, czym jest seks, przez co musieli opuścić raj dzieciństwa, zająć się pracą i wychowaniem potomstwa. To też jest opowieść o krzyżu i jego profanacji…
Mitologia krzyża jest bardzo bogata, ale generalnie osnuta jest wokół relacji ludzi z bogami czy też jedynym Bogiem. W tych relacjach pojawia się zwykle motyw ludzkiego nieposłuszeństwa, winy i kary, odzwierciedlający stosunki władzy, ale także i może przede wszystkim relacje między dziećmi i rodzicami. Pale, krzyże, drabiny – wszystko, co łączy niebo i ziemię, ma dla wyobraźni religijnej i duchowości znaczenie zupełnie podstawowe, a właściwie – dosłownie i w przenośni – centralne.
Jak widzimy, nietykalność należy do istoty krzyża. Nie można usuwać krzyży, nie naruszając tabu. A tabu jest w nas, niezależnie od tego, jakiego jesteśmy wyznania i czy w ogóle jesteśmy religijni. Krzyż powinien być świętością dla każdego – nawet dla zagorzałego przeciwnika chrześcijaństwa i osobistego nieprzyjaciela Jezusa.
Powinniśmy uświadomić chrześcijanom, że nie mają żadnych specjalnych praw do tego znaku. Krzyż to nie jest znak towarowy zastrzeżony! To dobro ludzkości nieskończenie przerastające swoją głębią i rozległością partykularyzm którejkolwiek z legend i teologii poszczególnego wyznania. Powinniśmy nosić i eksponować krzyże wszędzie tam, gdzie chodzi o wartości fundamentalne, których bronimy – wolności, równości, szacunku dla każdego człowieka i zwierzęcia, miłości, piękna i prawdy, także tej niewygodnej.
Krzyż jest również nasz – ludzi wolności, ludzi niewierzących, demokratów, obrońców praw mniejszości, obrońców zwierząt, ludzi sztuki i nauki, po prostu wszystkich ludzi dobrej woli. Zaadoptujmy go. Niechaj nareszcie przestanie kojarzyć się z ideologicznymi uzurpacjami i moralnym szantażem Kościoła katolickiego.
Na koniec chciałbym jeszcze powrócić do listu, jaki zechcieli wystosować do mnie Pan Burmistrz i jego Zastępcy. Cieszę się, że moja wypowiedź pobudziła Państwa emocje i uczucia moralne. Nie chciałbym się z Państwem gniewać. Kocham Zakopane, w którym byłem po raz pierwszy na dwa tygodnie przed urodzeniem i nigdy się z nim już nie rozstałem.
Proszę pamiętać, że to wspaniałe i jedyne takie na świecie miasto ma w swej chlubnej historii kulturowej wątki i postacie nie tylko chrześcijańskie, lecz również antychrześcijańskie i antykatolickie. Na chrześcijaństwie ani świat, ani Zakopane się nie kończą.