Jak pokonać Dudę? Mam pomysł

Powoli nachodzi nas panika związana ze zbliżającymi się wyborami prezydenckimi. Czym więcej błazeństw i żenady wszelkiego rodzaju dokłada Andrzej Duda do swego złowrogiego serwilizmu i nieprawdopodobnej pogardy dla prawa – z konstytucyjnym na czele – tym bardziej kłują nas w oczy niezmiennie bardzo dobre dla prezydenta statystyki zaufania i poparcia.

Nie łudźmy się – ponad połowie narodu infantylizm, serwilizm, bigoteria czy tym bardziej łamanie konstytucji najzwyczajniej nie przeszkadza, jeśli w ogóle jest zauważalne. Nie ma szans na przechwycenie tego elektoratu. Ośmieszony i zdegradowany urząd prezydenta może uratować, a wraz z tym hucpiarstwo PiS i Kaczyńskiego poskromić jedynie ktoś, kto w drugiej turze zmobilizuje demokratyczną i światłą mniejszość do gremialnego głosowania.

To potwornie frustrujące, ale prawdziwe. Kandydatka lub kandydat na urząd prezydenta musi się zmierzyć z masą stanowiącą dolną, liczniejszą połowę piramidy społecznej. W demokracji mniejszości wiatr w oczy, nawet jeśli jest to ogromnie liczna mniejszość. Przeciwwagą dla większości może być tylko zaangażowanie i waleczność mniejszości. Może ona liczyć tylko na siebie – dla większości autorytetami są Rydzyk i Kaczyński. I to się nieprędko zmieni.

Niestety, ugrupowania demokratyczne mają zwykle skrupuły moralne i estetyczne. Wzbraniają się przed radykalizmem i ostrymi słowami. Jednak w tej decydującej batalii, jaką musimy stoczyć, aby powstrzymać dyktaturę, nie wolno nam ulec przemocy chamstwa, wulgarnych manipulacji, oszczerstw i szyderstw, stanowiących stałe instrumentarium aparatu propagandy reżimu.

Nie wolno nam dać się zastraszyć i zbrzydzić. Trzeba odpłacać pięknym za nadobne – tyle że w słusznej sprawie. Musimy do znudzenia pokazywać w kampanii Dudę łamiącego prawo, wygadującego żałosne i żenujące bzdury, kompromitującego siebie i Polskę na arenie międzynarodowej. Dudę podpisującego haniebne ustawy, płaszczącego się przed klerem w gestach najokropniejszej klerykalnej minoderii, wygadującego androny i opowiadającego jakieś głodne kawałki i prostackie dowcipasy.

Nasz kandydat musi być na tle Dudy absolutnie jednoznaczny: kulturalny, mądry, wykształcony, oddany wartościom konstytucyjnym. Ten kandydat (kandydatka) musi wzbudzać szacunek i dawać nadzieję. I umieć opowiedzieć, jakim będzie prezydentem, jak będzie sprawować swój urząd. A przede wszystkim w jaki sposób będzie pomagać w ratowaniu demokracji i praworządności, w jaki sposób będzie się starał ograniczyć bądź naprawić dewastujące dla państwa skutki antykonstytucyjnego pożaru, jaki w substancji państwa polskiego rozniecił Kaczyński z Ziobrą, Macierewiczem, Piotrowiczem, Dudą i innymi.

Są dwie możliwości: albo KO, PSL i Lewica wysuną każdy swojego kandydata, albo wysuną wspólnego. W pierwszym przypadku w drugiej turze spotka się kandydat(ka) KO z Dudą. W drugim przypadku spotka się z nim wspólny kandydat(ka) całej opozycji.

Co przemawia za pierwszym wariantem? Ano tylko to, że dwoje polityków i dwie partie będą mogły się trochę polansować do czasu pierwszej tury. Czy pomoże to jednak kandydatowi głównemu, wystawionemu przez KO? Nie widzę, w jaki niby sposób start Biedronia albo Kosiniaka-Kamysza miałby pomóc osobie mającej stanąć w szranki z Kaczyńskim/Dudą.

Dlatego postuluję, a właściwe przemawiam do rozumu narcystycznych polityków: powściągnijcie swoje głupie ambicje, przez które po raz drugi Kaczyński sięgnął po władzę. Tylko ogłoszony jak najszybciej wspólny kandydat opozycji może wygrać z masą i jej prezydentem – Andrzejem Dudą.

Wybory prezydenckie po pierwszej kadencji nie są równe – urzędujący prezydent, otoczony królewskim nimbem swego urzędu, ma łatwiej. A gdy za prezydentem stoi cały aparat państwa, zawłaszczony przez rządzącą partię, przewaga tytularnej głowy państwa jest przytłaczająca.

Trzeba wielkiej mobilizacji i skoordynowanej akcji z użyciem wszelkich dostępnych środków, aby tej machinie się przeciwstawić. Tylko połączenie sił całej opozycji – parlamentarnej i pozaparlamentarnej – i ciężka praca na rzecz wspólnego kandydata może przynieść efekt.

Kto to mógłby być? Małgorzata Kidawa-Błońska? Ze swoim flegmatycznym temperamentem i chwiejnością nie ma szans. A może Barbara Nowacka? Zbyt kontrowersyjna, za mało wiarogodna zarówno dla lewicy, jak i centroprawicowego, chadeckiego mieszczaństwa. No to może któryś z polityków PO? Trzaskowski? No, to już lepiej, ale PiS ma cały basen z błotem do obrzucania Trzaskowskiego, przez co jego szanse byłyby niewielkie.

Już znacznie większe szanse miałby Tusk, ale czy zaryzykuje porażkę? Kampania nienawiści, jaką rozpętałby PiS, mogłaby okazać się skuteczna. Tusk to jednak za duże ryzyko.

No to może szukać poza polityką? Owszem, mamy autorytety – wybitnych profesorów prawa, sędziów, tylko czy profesorska głowa jest w stanie oddziałać na wyobraźnię milionów? Wątpliwe.

No więc kto? Kto ma potencjał polityczny, bo od lat się o polityce wypowiada, lecz nigdy formalnie w polityce nie był lub nie była? Kto ma ogromny prestiż społeczny i wielką rozpoznawalność? Kogo cenią i lubią miliony bardziej wykształconych Polaków?

Jest tylko jedna taka osoba. Nazywa się Olga Tokarczuk. Dziś to właśnie ona może pokonać Dudę i Kaczyńskiego. I powinna to uczynić. Olgo, myśl i nie daj się zwieść gadaniem o apolityczności pisarza. Ojczyzna Cię potrzebuje!