Śpiewak, Gdula i inni „wrogowie publiczni”
Od kilku dni nasza strona internetu aż kipi od hejtu. Może opanujmy się troszkę, dobrze? Co to jest, że spokojni na co dzień ludzie słownie linczują posłów opozycji nieobecnych podczas głosowania nad porządkiem obrad obejmującym czytanie projektu ustawy przeciw niezawisłości i nieusuwalności sędziów oraz sekują Jana Śpiewaka, który oburzony wyrokiem skazującym go za zniesławienie pojawił się u Andrzeja Dudy i w TVP? Co to za jakaś jatka?
Rozumiem irytację, zawód i rozczarowanie. Jednak i w słusznej krytyce trzeba znaleźć umiar. W przeciwnym razie skrzywdzimy kilka zacnych osób i osłabimy nasze skromne opozycyjne zasoby. Nie usprawiedliwiam posłów, którzy nie przyszli rano do Sejmu. Warto jednak ich winę zważyć, a usprawiedliwienia przeczytać z dobrą wiarą. Maciej Gdula powiedział, że zajmował się dzieckiem. Sądził, że takie dobre genderowe (i w dodatku zapewne prawdziwe) usprawiedliwienie znakomicie zadziała. Przeliczył się – spotkało go szyderstwo, że robi z siebie niańkę, podczas gdy jest posłem. Muszę powiedzieć, że nieco się zdumiałem. Akurat w tym przypadku jako człowiek lewicy wołałbym się zamknąć. Poszło w świat, że poseł się spóźnił do pracy z powodu obowiązków rodzicielskich – to raczej nie najgorsze. Kac-gigant w każdym razie byłby słabszy.
Posłowie KO i Lewicy nawalili, bo nikt im nie powiedział, że może akurat tego ranka będzie słaba frekwencja posłów PiS i uda się ich przegłosować. Brakiem czujności wykazali się raczej szefowie klubów, nie rozsyłając stosownych próśb o punktualne stawienie się w Sejmie. Bo też nie jest tak, że obecność posła na posiedzeniu traktowana jest tak samo jak przyjście do pracy w biurze. Owszem, poseł powinien być, ale ten obowiązek jest nieco bardziej elastyczny niż w przypadku typowych pracowników. Poseł wykonuje bowiem mandat samodzielnie i podporządkowuje się kierownictwu klubu parlamentarnego całkowicie dobrowolnie.
Cóż, stało się. Jesteśmy źli, zwłaszcza że tak licznie demonstrujemy i krzyczymy pod sądami i pod Sejmem. Ale PiS tak czy inaczej by to przeprowadził. Zrobiłby to w styczniu. Nie wydarzyło się więc nic dramatycznego. Dramatem jest sama ustawa, a nie przyjęcie jej kila tygodni wcześniej z powodu absencji kilkunastu procent posłów opozycji. Dajmy już temu pokój.
Równolegle toczy się w sieci wielki łomot na grzbiecie Jana Śpiewaka. Nieważne, że od lat z narażeniem zdrowia i majątku walczy z patologiczną prywatyzacją w Warszawie – wystarczy, że raz zachował się inaczej, niż moglibyśmy się spodziewać, i już wszyscy mu wskakują na plecy. Nie wiem, czy wyrok za zniesławienie był sprawiedliwy – podejrzewam, że bezdusznie formalistyczny i nieuwzględniający kontekstu. Za mało znam sprawę, żeby wychodzić poza ogólne impresje.
Mniejsza o to. Powszechne zgorszenie wywołała nie tyle radykalna krytyka wyroku ze strony Śpiewaka, ile to, że złożył wizytę Dudzie i telewizji reżimowej, pozwalając na to, aby użyto go i jego sprawy w propagandzie osłaniającej akcję ubezwłasnowolniania sędziów pod pozorami reformy sądownictwa. Co gorsza, Śpiewak zamierza wystąpić do Dudy o ułaskawienie. Mam nadzieję, że tego w końcu nie zrobi.
Ja też nie mogę pojąć, dlaczego polazł do Dudy. Może w tle są jakieś względy i sprawy, o których nie wiemy? Jednak skoro mamy do czynienia z wybitnym i zasłużonym działaczem, to chyba lepiej przez szacunek dla tego, co robi, powstrzymać się od tak daleko idących ocen, jakie dominują dziś w mediach? A jeśli Śpiewak ma swój plan? Albo swoje powody? Miejmy odrobinę zaufania do kogoś, kto robi coś za nas i dla nas. Nie on pierwszy przyjmuje strategię rozmawiania z władzą. Ja jej nie pochwalam, lecz czyż z autorytarną władzą nie rozmawiał Wałęsa, Michnik i inni?
Namawiając wszystkich do powściągliwości, chciałbym jednocześnie ostrzec lewicę przed pokusą taktycznego układania się z reżimem w sprawach socjalnych. Nie można oddzielać ich od całokształtu haniebnej działalności tej władzy. Kolaboracja z takim reżimem, nawet w imię dobra słabszych i pokrzywdzonych, na dłuższą metę jest szkodliwa. Relatywizuje to całe draństwo, którego się reżim dopuszcza, a nawet w jakimś stopniu legitymizuje go mimo notorycznego łamania prawa przez rządzących.
Obawiam się, że Jan Śpiewak nie jest jedyny, który ulega pokusie myślenia wedle maksymy „cel uświęca środki”. To bardzo niebezpieczne. Sądzę, że Janek wyciągnie naukę ze swego małego flirtu z Dudą i PiS, dzięki czemu będzie jeszcze lepszym działaczem społecznym. Pozwólmy ludziom uczyć się na błędach – a skoro tak, to pogódźmy się z tym, że czasami muszą je popełniać.
Po tych wpadkach i Gdula, i Śpiewak, i inni będą lepszymi niż dotąd politykami. I tyle dobrego. A my zachowamy więcej umiaru i zdobądźmy się na więcej wyrozumiałości. W końcu to nie my nadstawiamy karku.