Nie głaskać Kaczyńskiego!
Czy jest coś gorszego od symetryzmu, mówiącego, że owszem, PiS nieestetyczny, ale czy Tusk ładniejszy? Gorszy jest kryptopisizm, polegający na pozornej krytyce reżimu Kaczyńskiego, prowadzącej wszelako do konkluzji, że nie taki diabeł straszny, jak go malują, a tak w ogóle, to proszę nie histeryzować, bo świat się nie wali i nieprędko się zawali.
Przodownikami kryptopisizmu są centroprawicowi (republikańscy i chadeccy) politolodzy i komentatorzy, którzy jako miłośnicy „polityki realnej” i historyczni erudyci w głębi duszy sympatyzują z każdym politykiem wbijającym chorągiewki w wielkie mapy sztabowe i czytającym biografie Napoleonów i Piłsudskich.
Znam to, znam. Kiedyś też miałem takie poglądy. Aczkolwiek było to tak dawno, że ledwie pamiętam. Pamiętam wszelako swoją jedyną w życiu rozmowę z Jarosławem Kaczyńskim – na przyjęciu w Europejskim, wydanym z okazji ukazania się pierwszego numeru arcyliberalnego kwartalnika „Transit. Przegląd Europejski”, którego byłem naczelnym. Takie to były czasy, że wszyscy jeszcze pili z tej samej butelki. Kaczyński mówił mi wtedy z wielką emfazą o oburzających praktykach rządzącego SLD – o czystkach, nepotyzmie, zawłaszczaniu państwa przez postkomunistów, zwanych wówczas „różowym”.
Słuchałem z uznaniem i przez wiele kolejnych lat miałem braci Kaczyńskich za porządnych ludzi i patriotów, z którymi się nie zgadzam (bo zbyt prawicowi), lecz mogę ich szanować. Oczywiście potem mi przeszło. Niektórym nigdy nie przeszło. A jest wśród nich Robert Krasowski, znany dziennikarz i pisarz polityczny, który w ostatniej „Polityce” zamieścił artykuł „Zemsta na salonie”, będący wzorcem kryptopisowskiego dyskursu.
Teza Krasowskiego jest taka jak w tytule: Kaczyński nie chce wywracać stolika, czyli zmieniać ustroju demokratycznego w autorytarny, czyli w dyktaturę ze sobą w roli dyktatora, lecz pragnie za wszelką cenę zemścić się na elitach liberalnych, a zwłaszcza na prawnikach, i faktycznie nie przebiera w środkach, aby do pożądanych zmian personalnych doprowadzić. Owszem, brutalnie łamie prawo, podporządkowując sobie Trybunał Konstytucyjny, Sąd Najwyższy, KRS. Ale wszystko to służy wymianie personelu, a nie zaprowadzaniu dyktatury.
W swoim pojęciu on się tylko broni przed potęgą liberalnych elit, które w imię wartości demokratycznych przez lata odpychały prawicę od udziału we władzy, a swój radykalizm polityczny sprzedawały jako niepodważalną aksjologię. Poza tym chcąc utrzymać kontrolę nad partią i państwem, musi wciągać takich ludzi jak Duda i Morawicki w sytuacje, w których staną się na zawsze zakładnikami – aby uniemożliwić ich przejście do wrogiego obozu.
Tymczasem teraz liberałowie, którzy stracili władzę, biją na alarm coraz bardziej zdziwieni, że na ich histeryczne krzyki nie ma odzewu. Społeczeństwo widzi bowiem, że nic wielkiego się nie dzieje – nie ma procesów pokazowych, wsadzania opozycji do więzień, a z Unii też nas jakoś nie wyrzucają. Kaczyński „uderza w system, ale nie niszczy sytemu. Obala sędziów, ale nie robi drugiego kroku – nie dyktuje im wyroków”. W sumie nic wielkiego – business as usual; taka jest polityka.
Na Zachodzie (kiedyś) bywali jeszcze gorsi od Kaczyńskiego prawicowi radykałowie (de Gaulle, Adenauer) i demokracji krzywda od tego się nie stała. Liberalne elity okazały się głupie, bo zamiast pomagać opozycji, tylko ją pognębiały, pogarszają jej wizerunek w oczach społeczeństwa. Inteligenckie protesty były i są niezrozumiałe dla ogółu, podobnie jak bezkrytyczny stosunek do UE. Tymczasem PiS to tacy sami mali ludzie z małymi interesami jak kiedyś SLD. Nie ma co się tak denerwować.
Szkoda tylko, że „prawicowe elity” (ki diabeł? – JH), niby takie idealistyczne, widząc dziś brutalne nadużycia PiS, nie potrafią zdobyć się na reakcję. Nabrały wody w usta. W zasadzie się skompromitowały. I żeby nie było już za dużo tego walenia w PiS, puenta artykułu Krasowskiego głosi, że jak „ciastka wjadą na stół”, to zaraz liberałom frustracje i złości przejdą.
Jak można się domyślić, trzeba, żeby „prawicowe elity” powstały wreszcie z upadku i przemówiły do rozumu i sumienia Kaczyńskiego. Cóż za piękna wizja pana redaktora! No, już widzę kolejkę kolaborantów, sprzedawczyków, zakompleksionych frustratów i miernot niosących na Nowogrodzką mirrę i kadzidło krytyki. A przygrywać im będzie Pietrzak na gitarze. A opiewać ich będzie trzynastozgłoskowcem Wolski. A pani Basia chlebem i solą powita. A Pan Prezes w pierś się uderzy, że aż w Brukseli usłyszą!
Oto sobie Robert Krasowski umniejsza, relatywizuje, a przez to de facto usprawiedliwia Kaczyńskiego i jego reżim. Uspokaja, okazuje zrozumienie, a więc – w ostatecznym rozrachunku – wspiera i kolaboruje. No zupełnie jak za Jaruzelskiego, kiedy mówiło się, że ten cały stan wojenny to w sumie bułka z masłem, a kto wie, czy Ruski by jednak nie wszedł, gdyby nie to; czerwony jest ohydny, ale bywają w świecie gorsze potwory itp.
Takie gadanie jak Krasowskiego nie może pozostać bez odpowiedzi. Nie wolno głaskać Kaczyńskiego, jak gdyby był jakimś kocurem, co to myszy łowi, ale przecież jest tylko zwykłym małym zwierzątkiem. To kłamstwo. Kaczyński nie jest niegrzecznym kocurem – jest złym i niebezpiecznym człowiekiem. I nie ma tu w ogóle pola do żartów.
Nie jest prawdą, że „PiS włamał się do banku, ale ukradł tylko żarówki”, jak był łaskaw wyrazić się Robert Krasowski. Że oni dopuścili się tylko politycznego chuligaństwa, a nie zbrodni politycznej, za którą Trybunał Stanu mógłby ich ukarać. I nie jest prawdą, że PiS robi to co inni, tylko może trochę bardziej. Różnica nie jest ilościowa. To różnica zasadnicza i jak najbardziej jakościowa.
A właściwie trzy różnice: ciągła rewolta antykonstytucyjna i trwałe odejście od zasady praworządności, zdrada interesu narodowego oraz przejęcie państwa przez gangstersko-partyjną, przestępczą sitwę, z udziałem regularnych faszystów, również na stanowiskach rządowych. Niczego podobnego w dziejach III RP nie było. Kaczyński nie kantuje w pokera przy stoliku. Stolik dawno leży połamany w kącie, a kleptokraci liczą kasę. Tyle, jeśli chodzi o piękną metaforykę proponowaną przez pana redaktora.
Krasowski mija się z prawdą, mówiąc, że reżim nie dyktuje wyroków. Owszem, dyktuje. Steruje ściąganiem przestępstw na poziomie prokuratury i sądów. Żaden prokurator ani sędzia nie ma wątpliwości, jak ma się zachować, aby nie narazić się na szykany ze strony władzy. Wszystkie przestępstwa popełniane przez ludzi władzy i Kościoła są tuszowane, opozycyjni demonstranci są nękani przesłuchaniami i wyrokami za wykroczenia, faszystowska chuliganeria jest w pełni chroniona i nietykalna, a ich sprawy są umarzane.
Wymiar sprawiedliwości został kompletnie zdewastowany, a prokuratorzy i sędziowie są zastraszani; są też masowo represjonowani poprzez degradacje i złośliwe delegacje do innych miejsc wykonywania pracy, a wszystkie stanowiska kierownicze obsadzane są przez ludzi posłusznych władzy, w tym szumowiny, imające się dla kariery najbardziej ohydnej działalności, jak wulgarne szkalowanie sędziów. Tyle, jeśli chodzi o tezę Krasowskiego „nic wielkiego się nie dzieje”.
A że Kaczyński chciałby się widzieć jako demokratę miłującego wolność, to święta prawda – każdy chciałby się takim widzieć. I pięknym, i młodym również. Tylko co to ma do rzeczy?
Opinia publiczna dostała na tacy dowody zebrane przez dzielnych dziennikarzy. Wszyscy widzieliśmy Kaczyńskiego w roli cwaniaka szydzącego ze swojego biznesowego kontrahenta i odsyłającego go „do sądu”. Widzieliśmy, jak żąda pieniędzy w celu przekupienia pewnego księdza. Poznaliśmy sieć nielegalnych powiązań partyjno-biznesowych, gwarantujących finansowanie partii pod pretekstem działalności światopoglądowej itp.
Wiemy, jak powstało i jak działa finansowe imperium wokół PC, a potem PiS. Poznaliśmy kulisy afery taśmowej, w której czynne były służby rosyjskie i ludzie PiS. Wedle wszelkiej dostępnej wiedzy człowiekiem kontrolowanym przez Rosjan był też Antoni Macierewicz. Kaczyński musiał być tego świadom. Godząc się na udział służb rosyjskich w swoich gierkach, dopuścił się moralnej zdrady państwa. Zdrada idzie też w drugą stronę – w stronę Kościoła. Nigdy w dziejach III RP rząd nie wypłacał takich haraczy Watykanowi i nie oddawał władzy kościelnej tak wielkiego zakresu spraw. Nigdy też nie chronił w takim stopniu kościelnej przestępczości, której niewiarygodna skala – swoją drogą – dopiero za tych rządów wyszła na jaw.
Trzecim aspektem zdrady moralnej wobec Polski jest trwałe i konsekwentne działanie PiS na rzecz dewastacji stosunków naszego kraju z Unią Europejską. To są fakty, o których red. Krasowski jako zawodowy komentator (ja jednak zajmuję się głównie filozofią) wie lepiej ode mnie.
Lepiej ode mnie zna też sprawy kryminalne, za które nikt nie odpowie. Nie tylko sprawę Srebrnej i budowy wież Kaczyńskiego, ale brudną sprawę KNF, za którą wedle wszelkiej wiedzy stoi nietykalny prezes Glapiński, sprawy SKOK-ów i GetBacku czy Banasia, który nadal jest szefem NIK. Skala tych afer jest nieporównywalna z niczym, co wcześniej miało miejsce w Polsce powojennej, a przestępcy są całkowicie bezkarni, śmieją się nam w nos. Między państwem a przestępcami nie ma żadnego kordonu – państwo zostało przejęte.
Deliktów w normalnych warunkach prowadzących do upadku rządu było już co najmniej kilkanaście. Pogarda dla prawa i bezkarność gangsterów uwłaczają godności narodu i nie mają żadnego precedensu. Porównania z SLD czy PO – mającymi bardzo wiele na sumieniu – są nieuczciwe i niepoważne. Wulgarna, nacjonalistyczno-bigoteryjna propaganda rozlała się po wszystkich instytucjach edukacji i kultury, a media publiczne przestały istnieć.
Podobnie jak Trybunał Konstytucyjny, służba publiczna i wiele innych instytucji i mechanizmów demokratycznego państwa prawa. Bezprecedensowe i nieporównywalne z niczym znanym nam wcześniej zepsucie państwa jest dziełem wielu ludzi, lecz głównym jego winowajcą jest Jarosław Kaczyński.
I doprawdy – to nic śmiesznego. Nie bawmy się słowami, gdy w grę wchodzą fundamentalne wartości. Zło trzeba nazywać złem i nie udawać, że czarne jest szare.