Lekcja etyki dla Bonieckiego i Wierzbickiego
Księża katoliccy poręczają za Margot. Śmiać się czy płakać? Przede wszystkim napiętnować – jako szczyt bezczelności.
Stowarzyszenie „Otwarta Rzeczpospolita” zebrało tuzin zacnych podpisów pod poręczeniem za Margot w związku z jej słynnym aresztowaniem. Wśród tych osób znalazło się dwóch księży: Adam Boniecki (naczelny „Tygodnika Powszechnego”) oraz Alfred Wierzbicki (profesor KUL). Żeby za kogoś ręczyć, trzeba tę osobę znać. Inaczej poręczenie jest gołosłowne, wyrażają jedynie troskę osób uważających same siebie za autorytety. No dobrze, niech już im będzie – skromność nie jest specjalną zaletą znanych ludzi na stanowiskach. Ale księża! Bójcie się Boga!
Jest czymś zupełnie zdumiewającym, że w Polsce, określanej w takich sytuacjach mianem „ten kraj”, a więc W TYM KRAJU, wystarczy, że jakiś ksiądz przemówi mniej więcej ludzkim głosem, a zaraz oświecona publika, łącznie z antyklerykałami, wynosi go pod niebiosa. Taka tu panuje żądza afirmacji tego, co księże. Takie jest łaknienie kapłańskiej chwały. Taki jest atawistyczny odruch czci dla katolickiego duchownego.
Co też pochwał nazbierali Boniecki z Wierzbickim! A teraz katoliccy ultrasi zbierają podpisy pod żądaniem usunięcia Wierzbickiego z KUL, dzięki czemu zażywa on pośród oświeconej publiczności sławy bohatera i męczennika. No, niechby go wyrzucili – mielibyśmy ikonę narodowego oporu przeciwko faszyzmowi! Ileż to sobie można zaskarbić kołtuńskiej chwały jednym podpisem! Oczywiście, gdy jest się księdzem.
Nie mogę pojąć tej bezmyślności. Aż wstyd to tłumaczyć, lecz skoro nikt tego nie zrobił, to chyba muszę. W końcu jestem absolwentem KUL, a to do czegoś zobowiązuje, prawda?
Jak powiedziałem, ktoś, kto udziela poręczenia, daje dowód, że uważa się za osobistość znaczącą. Jest tak zwłaszcza wtedy, gdy poręcza „w ciemno”, nie znając osobiście beneficjenta swego poręczenia. Taki gest, taka wielkoduszność i wspaniałomyślność przystoi jedynie możnym i sławnym. Albo, jak to się dziś mówi, autorytetom społecznym.
Na jakiej to podstawie ksiądz, czyli pracownik i funkcjonariusz Kościoła katolickiego – wsławionego w ostatnim stuleciu gorliwym budowaniem państw totalitarnych (od Włoch po Argentynę), udziałem w ludobójstwie w Rwandzie, trwałą współpracą z mafią, masową pedofilią księży, bezprzykładną rozpustą biskupów Watykanu itp. itd. – ma uchodzić (zwłaszcza we własnych oczach!) za autorytet? Ale i na to spuśćmy zasłonę miłosierdzia. Próżność ludzka i zabobonność, gdy się złączą, mogą zdziałać cuda – a księża mają większe grzechy na sumieniu niż pycha.
Co innego jednak pycha i narcyzm księży oraz ich jawnych bądź dopiero ujawniających się potakiwaczy, a co innego bezczelność. A trzeba nie mieć wstydu i czoła, by będąc kadrowym, płatnym przedstawicielem prześladowców, powołując się na swój prześladowczy „autorytet”, stawiać się w roli obrońcy ofiary – i w dodatku łaskawie przyjmować pokłony i pochwały z tego tytułu. Robi mi się po prostu niedobrze, gdy ofiarom księży pedofilów Kościół oferuje „wsparcie psychologiczne”, a dzieciom każe się modlić o przebaczenie grzechów księży pedofilów (i to się zdarza!). Lecz czymże innym jest sytuacja, gdy ksiądz wstawia się za ofiarami prześladowań LGBT? Przecież ich upodlenie i cierpienia, jakich doznawali przez stulecia i których doznają dzisiaj, mają swoje źródła w zabobonnych i nienawistnych wobec osób nieheteronormatywnych żydowskich podaniach, które przywłaszczyli sobie chrześcijanie, zadręczając nimi ludy całego świata, a w konsekwencji w zbrodniczych prześladowaniach, jakim osoby takie poddawane były przed kilkanaście stuleci panowania katolicyzmu. I dzisiejsza nagonka na LGBT ma swoje podłoże w kościelnej nienawiści.
Do czego ma prawo osoba, która w ogólności jest przyzwoita, lecz nosi w sobie winę bycia księdzem – dobrowolnym składnikiem systemu opresji? Ma prawo wstydliwie milczeć. Tylko tyle. Gdy przemawia w obronie ofiar, dopuszcza się bezczelnej przewrotności, której psychopatologicznym wyjaśnieniem może być najwyżej wpojone takiej osobie przekonanie, że niezależnie od liczby krwawych ofiar Kościoła instytucja ta pozostaje w jakimś sensie chwalebna i autorytatywna pod względem moralnym.
Inaczej mówiąc, Boniecki z Wierzbickim mogą mieć taki problem z sobą, iż roi im się, że Kościół i księża mają jakiś moralny tytuł, aby pouczać innych czy też dokonywać publicznych ocen moralnych, z pretensjami do pewnego autorytetu. To bardzo smutne, jeśli mają taką przypadłość, lecz nie może ona stanowić dla nich moralnego usprawiedliwienia. Gdy przedstawiciel oprawców i prześladowców obłudnie i bezczelnie wchodzi w rolę obrońcy ofiar instytucji, której służy i od której bierze pieniądze, dopuszcza się moralnej tortury w stosunku do tych, których rzekomo broni.
Boniecki i Wierzbicki swoim pożal się Boże poręczeniem szydzą z Margot, a za swoją przewrotność zbierają w dodatku nagrody i pochwały głupców. To obrzydliwe. Jeśli chcą coś uczynić dobrego dla siebie, dla świata i dla LGBT w szczególności, niech zrzucą sutanny. Tylko po cichu, aby broń Boże nie zażyli z tego powodu jakiejś chwały i nie osiągnęli jakichś korzyści. Gdyby Wierzbicki z Bonieckim porzucili stan duchowny, jak niegdyś Obirek, Bartoś, Węcławski, Gadacz i inni, wtenczas moralnie zrównaliby się z przeciętnym przechodniem, który żadnego tytułu do dawania poręczeń Margot nie ma. To, co sprawiło, że Boniecki z Wierzbickim uznali za stosowne dać swoje wielce łaskawe poręczenia Margot, to fakt, że są księżmi. A więc uznają stan duchowny za przydający im moralnego autorytetu!
I to na dodatek w kwestii, w której organizacja, która im płaci, od początku swego istnienia wykazuje się wyjątkowym zdeprawowaniem i skrajnie nieludzką postawą! To obrzydliwość i zgorszenie.
A co do wyrzucania Wierzbickiego z KUL, to droga oświecona publiczności – cóż was to obchodzi, jak to się tam gryzą między sobą dobrodzieje w Kościele? Apelując do władz KUL, dajecie dowód, iż uznajecie w tej agendzie Kościoła instytucję honorową i etyczną, a nawet więcej – pewne dobro, którego nie wolno psuć niesprawiedliwością. Otóż, moi drodzy, wiedzcie, że KUL i ks. prof. Alfred Wierzbicki, niezależnie od swych wewnętrznych utarczek, które nie powinny nikogo obchodzić, są częścią Kościoła i jemu służą. A tym samym służą rugowaniu wszystkiego, co niekatolickie, aby wreszcie nastać mogło panowanie na ziemi jedynego Chrystusa Króla.
Więc jeśli macie jakąś litość i wzgląd na Chińczyków i Arabów, pozwalając im pozostawać sobą, powstrzymajcie się od flirtów z organizacją, która przypisuje sobie prawo czynienia wszystkiego, by inni wyrzekli się siebie i poddali jej władzy. Oto bowiem jest etyka katolika: kto kocha Boga, ten może czynić, co tylko chce, bo racja jest zawsze po jego stronie; wyłącznie chrześcijanie będą zbawieni, a nienawróconym biada!
Od takich fanatyków i agresorów chcecie poręczeń? Im będziecie współczuć, gdy mają w swej firmie kłopoty? Ich szanujecie i pozwalacie im mówić, co dobre, a co złe? Czy wyście już ze szczętem poszaleli?