Jedzenie mięsa, noszenie futer i inne grzechy
Spór o zamknięcie ferm zwierząt futerkowych stał się okazją do ponowienia rozmaitych argumentów etycznych, które dość bezkarnie, tj. bez należytej odpowiedzi, kursują w przestrzeni publicznej. Dzieje się tak dlatego, że argumentacja moralna zamiast być naturalną kompetencją społeczną czynnych i świadomych uczestników życia publicznego, w kraju zdominowanym przez narrację wyznaniową jest egzotyczną i ekskluzywną umiejętnością etyków. Tym ostatnim nie pozostaje nic innego, niż podejmować próby oswajania opinii publicznej z tą egzotyką.
Oto podnoszony jest wciąż argument „z konsekwencji”. Brzmi on tak: skoro mamy w imię wrażliwości na cierpienia zwierząt i ze względu na poszanowanie ich praw zamykać hodowlę zwierząt na futra, to dlaczego nie zamkniemy ferm kurzych, skoro jajka i kurczaki też pozyskiwane są kosztem tych ptaków? Podobnie brzmi argument za jedzeniem mięsa: skoro mielibyśmy nie jest mięsa z powodów etycznych, to dlaczego nie żałować roślin, które ponoć też coś czują i też chcą żyć?
To drugie jest próbą wyśmiania czy sprowadzenia wegetarianizmu do śmieszności. Ale to dobrze. Bo rzecz w tym, że to nie „niekonsekwencja” jest śmieszna, lecz właśnie bezrefleksyjne, czysto obrazowe imaginowanie jej przeciwieństwa. Nic nam bliżej nie wiadomo o cierpieniach pszenicy albo jabłek, a jak się dowiemy, to będziemy się może zastanawiać, co z tym zrobić. Doskonale za to wiemy o cierpieniach zwierząt rzeźnych i doskonale wiemy, jak mu zaradzić – po prostu przechodząc na dietę wegetariańską. Jeśli nie da się w sposób etyczny pozyskiwać nabiału, to trzeba będzie pomyśleć o zaostrzeniu reżimu i przejściu na weganizm. Na razie, dopóki wielu z nas je sery i jaja, mamy szansę wybierać produkty etyczne, a jednocześnie – całkiem konsekwentnie – protestować przeciwko chowowi klatkowemu.
Zaś generalnie co do konsekwencji to sprawa przedstawia się następująco. Odejście od złych praktyk jest zawsze pożądane i chwalebne – również wtedy, gdy pozostaje się przy innych złych praktykach. Lepiej zwalczyć część zła niż żadnego. Lepiej osiągnąć część dobra niż żadnego. Trzeba być zupełnie bezmyślnym i mieć skrajnie złą wolę, aby szydzić z wysiłków częściowych i ze stopniowych postępów na drodze ku dobru. Jeśli komuś udaje się zaprzestać czynienia zła w jakieś mierze, należy go pochwalić i zachęcić do dalszych wysiłków, a nie wyśmiewać. Szyderca czuje się lepszy od kogoś, kto wszedł na drogę poprawy, napawając się swą rzekomą racjonalnością i autentycznością. Owszem – jest autentyczny. W swej pysze i bezczelności.
Hodowcy zwierząt futerkowych protestują, wskazując, że ich działalność jest legalna, a odebranie im biznesu będzie zamachem na ich podstawowe dobra i prawa. Bardziej umiarkowani obrońcy tych hodowców domagają się długiego okresu przejściowego, zanim zakaz wejdzie w życie. Cóż, okres przejściowy istnieje już tak długo, jak długo stało się dla hodowców rzeczą wiadomą, że ich działalność jest okrutna, a przez to niemoralna (i tym samym niesłusznie i niepotrzebnie legalna). Nigdy nie jest za późno, aby zaprzestać czynienia zła, ale też każdy moment jest właściwy, aby uczynić to natychmiast. Nie istnieje żadne moralne uzasadnienie dla odwlekania wykonania obowiązku, którym zawsze jest zaprzestanie czynienia zła. Złodziej nie może domagać się, aby dozwolono mu jeszcze przez jakiś czas kraść, zanim znajdzie sobie uczciwe zajęcie.
Podobnie okrutnik, czerpiący dochody z dręczenia zwierząt, nie może oczekiwać, że dla jego dobra pozwoli mu się to czynić jeszcze przez kilka lat. Utrata dochodów jest w tym przypadku moralnie jak najbardziej słusznym i pożądanym stanem rzeczy – zysk hodowców jest bowiem niemoralny i nienależny. Niechaj hodowcy po prostu zajmą się jakąś uczciwą pracą. Hodowla zwierząt w udręczających dla nich warunkach z całą pewnością taką uczciwą pracą nie jest.
Swoją drogą, sprawcy cierpień zwierząt futerkowych mieli bardzo wiele lat, aby porozumieć się międzynarodowo w celu wypracowania standardów etycznej hodowli – poniechali tego, zaprzepaszczając swą szansę na utrzymanie biznesu.
Kolejny argument jest trochę poważniejszy. Mówi o tym, że zakaz lokalny nie uratuje zwierząt przed cierpieniem, gdyż powstałą lukę na rynku zaraz wypełnią hodowcy z innych krajów, gdzie takich zakazów nie ma. Na to odpowiadam, że właśnie w tym wypadku należy przywołać pojęcie konsekwencji. Nigdy nie doczekamy się globalnego zakazu jakiejkolwiek złej praktyki, jeśli nie zaczniemy od siebie, nie oglądając się na innych, następnie konsekwentnie domagając się od innych, aby poszli naszym śladem. Poza tym mamy obowiązek czynić dobrze i wystrzegać się zła niezależnie od tego, czy będzie to w skali ogólnoświatowej czy ogólnodziejowej skuteczne, czy nie. Musimy zaprzestać okrucieństwa, które dzieje się z naszej winy i u nas, nawet jeśli nie mamy wpływu na okrucieństwo innych. Cudze grzechy nie stanowią usprawiedliwienia dla naszych.
Katolicy domagają się utrzymania ferm, powołując się na biblijne „czyńcie sobie ziemię poddaną”. Kto wierzy w biblię, ten musi uznać za bluźnierczą taką jej interpretację, która mogłaby usprawiedliwiać okrucieństwo. Poza tym demokratyczne, świeckie państwo prawa, takie jak Polska, obiecuje w konstytucji, że nie będzie się kierować w stanowieniu prawa religią, a więc również prawem wyznaniowym, nawet kamuflowanym pod pozornie świeckim mianem prawa naturalnego. Jeśli dojdzie do zbieżności prawa państwowego z wyznaniowym, czyli opartym na autorytecie jakiejś świętej księgi, którą wyznawcy uważają za nadprzyrodzoną, to zbieżność taka musi być dziełem przypadku, a nie przekonań religijnych twórców prawa.
Etyczność nowoczesnego państwa wymaga, aby żaden polityk nie śmiał przypisywać sobie prawa do kierowania się własnymi przekonaniami religijnymi w stanowieniu prawa. Taka jest moralna odpowiedzialność polityka – niezależnie od tego, czy jego rozwój moralny i poziom intelektualny umożliwiają mu jej pełne zrozumienie, czy nie.
Wreszcie podnoszą katolicy argument mówiący o tym, że zwierzęta nie posiadają praw. To kłamstwo. Ustawodawcy etycznych państw prawa takie zwierzętom przyznają mimo odmiennej zdolności podmiotowania, jaką wykazują się zwierzęta w porównaniu ze zdrowymi, dorosłymi ludźmi. Podobnie jak małe dzieci czy osoby nieprzytomne zwierzęta nie są świadome swych praw i nie potrafią same ich egzekwować ani bronić. Nie znaczy to jednak, że prawa te nie mogą im być skutecznie przyznawane – egzekwować je muszą jednak w tym przypadku ludzie w imieniu niezdolnych do tego zwierząt.
Katolicy, twierdząc, że zwierzęta nie mają praw, mówią po prostu, że ich status jest zbyt niski, by były godne przyznania im takowych. Otóż takie stanowisko jest niemoralne. Ograniczenie ochrony zwierząt do tego, co może wynikać z osobistej wrażliwości człowieka, przy jednoczesnym odmawianiu zwierzętom praw – oznacza lekceważący stosunek do ich cierpień. Przekonania metafizyczne katolików odnoszące się do istnienia nieśmiertelnej duszy ludzkiej, będącej podobizną umysłu bożego, nie mogą stanowić podstawy świeckiej doktryny prawnej państwa.
Zaś co do samej religijnej idei wywyższenia człowieka ponad świat zwierząt, to cały jej odrażający potencjał pychy pokazuje się właśnie wtedy, gdy doktryny tej używa się jako usprawiedliwienia dla okrucieństwa wobec zwierząt. Każda religia, która takie okrucieństwo osłania, jest w swej najgłębszej istocie niemoralna. Sprawa zakazu hodowli zwierząt na futra jest probierzem dobrej woli i moralnego ucywilizowania społeczeństwa. Zgoda społeczna na okrucieństwo wobec zwierząt oznacza, że społeczeństwo to w swym jądrze jest wciąż dzikie i gotowe na przemoc.