Zrozum antymaseczkowca
Antymaseczkowa krucjata różańcowo-libertariańska jest ze wszech miar godnym uwagi zjawiskiem społecznym. Liczne i niejednorodne demonstracje antymaseczkowców i koronasceptyków oglądam na żywo i w mediach z rosnącą ekscytacją.
Niby najmniejszy wspólny mianownik tego, co mówią ludzie demonstrujący przeciwko reżimowi sanitarnemu, jest w miarę rozsądny, bo sprowadza się do tego, że maseczki nie dają poważnej ochrony przed zarazkami, a do zakażenia znacznej części populacji dojdzie i tak; lepiej więc to przechorować i mieć z głowy. Dyskurs ten jest fałszywy, bo maseczki jednak dają całkiem sensowną ochronę, a przymus ich noszenia jest usprawiedliwiony efektem epidemiologicznym, jaki z niego wynika, tzn. spowolnieniem postępu epidemii, dającym szansę na utrzymanie płynności świadczeń medycznych ratujących życie. Ale niech tam. Można sobie ponarzekać (byleby się stosować).
Dalej jest jednak już tylko gorzej. Wystąpienia wiecowe i wpisy internetowe antymaseczkowców/koronasceptyków idą znacznie dalej. Zaraz za podważaniem skuteczności maseczek czai się podważanie realności samej pandemii jako takiej i umniejszanie jej znaczenia. Podobno to tylko taka „druga grypa”, a umierają prawie wyłącznie ludzie, którym i tak wiele życia już nie zostało.
To nieprawda, ale jeszcze pół roku temu wielu poważnych ludzi myślało podobnie. Prawda jest taka, że na covid umierają w ogromnej większości ludzie, którzy bez covidu mogliby żyć jeszcze co najmniej kilka lat. Obecnie szacuje się, że śmierć na covid skraca życie ofiar tej choroby o ok. 11 lat. Nie zmienia to faktu, że umiera się zwykle na swoją podstawową chorobę. Z grypą jest podobnie, lecz jej aktualnie rozpowszechnione odmiany mają wyraźnie mniejszy wskaźnik śmiertelności niż covid. Obecnie na covid umiera już na świecie więcej ludzi niż na grypę, choć wciąż mniej niż na gruźlicę.
Pandemia istnieje i ludzie umierają naprawdę. Jednakże naszych rebeliantów to nie zraża i nie robi to na nich wielkiego wrażenia. Może być i 10 tys. zakażeń dziennie, a oni będą powtarzać swoje. O co im chodzi? I to jest właśnie ciekawe. Na szczęście lektura wypowiedzi antymaseczkowców/koronasceptyków pozwala zrekonstruować ich mentalność. A właściwie mentalności, bo jest tych dziwolągów kilka odmian.
Najprostsza jest odmiana spiskowa. Mając do wyboru dwie wersje: „spiskowcy (Chińczycy, Żydzi, masoni) rozsiali zarazki, żeby nas wygubić” oraz „pandemia to kłamstwo wielkich firm służące gigantycznym zyskom płynącym ze sprzedaży niepotrzebnych szczepionek i innych produktów”, nasi wybrali na ogół tę drugą.
Dlaczego? Pewnie dlatego, że opowieść o „wielkiej przesadzie” w mniejszym stopniu kwalifikuje się jako teoria spiskowa niż opowieść o złych Chińczykach. Nikt dziś nie chce uchodzić za zwolennika teorii spiskowych, a i Chińczycy jak na razie nie budzą specjalnie negatywnych emocji społecznych. Za to mówienie o przesadzie, sztucznym rozdmuchiwaniu błahej w gruncie rzeczy sprawy brzmi jak głos rozsądku i umiaru. A przecież wszyscy chcemy uchodzić (również we własnych oczach) za ludzi rozsądnych. Koronasceptycyzm stwarza doskonałą okazję, żeby pokazać się jako ktoś, kto nie poddaje się zbiorowej histerii, nie daje się wodzić za nos i ma własne zdanie.
Takich rezonerów można by jeszcze znieść, choć są w swej przemądrzałości bardzo niemądrzy. Skala epidemii i jej natura są już poznane naukowo, więc cała ta gadanina, którą można było jeszcze tolerować wiosną, dziś jest zwykłym gadaniem głupstw.
Znacznie trudniejsi do zniesienia są jednakże następni w kolejce. Otóż pośród tysięcy demonstrantów antymaseczkowych znajdziemy wielu takich, którzy praktykują dumny egoizm. To narcystyczni libertarianie spod znaku Konfederacji. Otóż dla takich nie liczy się nic oprócz ich własnego ja i osobistej swobody. Sami będą decydować, czy nosić maseczki, czy nie. Żaden rząd nie ma prawa w to ingerować. A nosić raczej nie będą, bo nie są tchórzami, żeby bać się jakiejś dość wątłej zarazy.
Komu zaś się to nie podoba, niechaj sam się trzyma z daleka. Kto chce, niech się boi i dystansuje, a kto nie chce, ten ma prawo postępować, jak uważa. A że brak maseczek na twarzach „wolnych ludzi” może statystycznie przyczynić się do większej liczby zgonów? Cóż, życie bywa niebezpieczne. Samo życie jest ryzykiem, a wolni ludzie czasami ryzykują bardziej. Nie nosząc maseczki, podnoszę ryzyko dla siebie i dla innych – mam prawo mieć swoje zdanie na temat akceptowalnego ryzyka. Cóż, to ostatnie nie jest prawdą. Od oceny akceptowalnego ryzyka jest rząd, bo bez tego nie mógłby spełniać swojej podstawowej funkcji (uznawanej również przez libertarian), czyli zabezpieczania ludności przed zagrożeniami.
Arogancja libertariańska, zrównująca egoizm z wolnością, w dziwny sposób kohabituje na antymaseczkowych demonstracjach z mesjanistycznym turbokatolicyzmem. Katoliccy nacjonaliści-mesjaniści wierzą (i słusznie, skoro są chrześcijanami), że lada chwila powróci na ziemię Pan Jezus, a uczyni to w chwale królewskiej, jako że przecież przyjdzie sądzić i rządzić swym królestwem. A że w Polsce ma najwierniejsze sługi, objawi się zapewne w Polsce i polską będzie miał przyboczną gwardię. „Rycerze Chrystusa” liczą na swoje miejsce w królewskim orszaku.
No dobrze, ale co im do pandemii? Otóż wszelkie zjawiska o skali planetarnej są z ich punktu widzenia elementem historii zbawienia. Jako takie są albo zapowiedzią nadejścia Pana, albo przeszkodą czynioną przez szatana. Jako że pandemia jest sprawą mało chrześcijańską, bo kojarzy się z Chinami i wielkimi przedsiębiorcami (którzy mają pochodzenie i powiązania wiadome), można uznać, że jest to sprawka szatana zwodziciela. W takim razie remedium na pandemię to modlitwa, a ofiary śmiertelne trzeba przyjąć z pokorą jako karę bożą. A jeśli pandemię zesłał Pan Bóg, to wypada się tylko cieszyć z takiej zapowiedzi końca świata.
I tak to fundamentaliści religijni, marzący o wielkiej rajskiej komunie i monarchii absolutnej Jezusa z Nazaretu, podają sobie ręce ze skrajnymi indywidualistami. Łączy ich przekonanie, że śmierci – zwłaszcza cudzej – bać się nie należy.