Krakowski ksiądz przepędził kwestorkę WOŚP
Cała Polska ogląda filmik pokazujący księdza z kościoła św. Szczepana na Sienkiewicza w Krakowie (tuż koło siedziby Polskiego Radia, w samym centrum miasta) w wulgarny i agresywny sposób przepędzającego spod swojego kościoła młodą kobietę z puszką WOŚP. Ksiądz łatwy do zidentyfikowania w internecie, ale damy temu pokój.
Mówił do niej „won, wara!” i urągał filmującej to osobie, wspominając coś o antychrystach z „diabolistycznego” TVN. Dla każdego, kto czeka na świecką Polskę, takie nagranie to powód do radości. Pokazuje prostactwo i agresję części katolickiego duchowieństwa, a także całą bezsilną wściekłość podupadającego polskiego Kościoła w obliczu konkurencji, na którą nie może nic poradzić.
Oto znalazło się w życiu społecznym Polaków coś uniwersalnego i wspólnotowego, niemalże święto – i to całkowicie poza kontrolą biskupów. Co gorsza, ta bluźniercza świeckość śmie wstępować na zastrzeżone dla władzy duchownej pole miłosierdzia! To są rzeczy niesłychane! I jak tu nie kochać Owsiaka? Ileż to dobrego robi on dla dzieci i dla świeckiej Polski. A jakże szkodzi Caritasowi! Czemu mamy się cieszyć tym ostatnim? Ano z tego samego powodu, dla którego Kościół na Caritas nie łoży, lecz na nim zarabia. Na Owsiaka też jakoś nie łoży. Byłoby to wszak cudzołóstwo.
Niełatwo dziś być księdzem. Skończyły się czasy zażywania błogiego, spokojnego żywota na parafii, bez burz, za to z mnóstwem drobnych przyjemności. Dziś ksiądz ma bystrego szefa, który wymaga i z którym trzeba mieć dobre układy. A i to nie gwarantuje stałości. Trzeba raz tu, raz tam. Gdzie poślą. A gdziekolwiek poślą, cokolwiek się robi, muszą być wyniki, i to finansowo wymierne. Każdy ma zadania i jest z tego rozliczany. Model korporacyjny przyjął się w Watykanie i powoli trafia pod blachy prowincjonalnych kurii i parafii. Muszą być wyniki, bo taka jest teraz duchowość – duchowość zadaniowa i efektywnościowa.
Niestety, z wynikami źle. Bo wyrosła konkurencja. Współczesny katolik może sobie zaczerpnąć ducha z kina, z internetu albo z jogi, a niekoniecznie z Kościoła. A poza tym Kościół od biedy można mieć za darmo, więc czemu by nie skorzystać z takiego praktycznego rozwiązania?
Wierności i pieniędzy wiele się już z „wiernych” nie wyciśnie. Dawno już ksiądz nie jest najważniejszy w całej wsi ani najmądrzejszy. Wielu ludzi, nawet w małych wioskach, ma lepsze wykształcenie i więcej wie o świecie niż pleban. Mają ludzie kogo o radę pytać. I mają ten cholerny internet, który jednak wszystko naprawdę wie lepiej.
Nawet jakoś tym księżom współczuję. Nikt nie chce już słuchać pouczeń, żeby nie sypiać ze sobą bez ślubu i się nie masturbować, a aborcje i eutanazje, zapodane w to miejsce do głoszenia wszem wobec, wszystkim już wychodzą bokiem, samych księży nie wyłączając. Zostaje więc księżom coś, co się nazywa „posługą” i na co jest wprawdzie wśród ludzi zapotrzebowanie, lecz niewiele chęci do gratyfikowania tych sakramentalnych i rytualnych usług czy to pieniędzmi, czy to rewerencją. Ludzie wierzą w Boga i chcą to jakoś wyrazić, biorąc udział w ceremoniach religijnych. Nie traktują jednakże księży jako bożych wysłanników i pośredników zanoszących do nieba ich modlitwy, lecz po prostu jako prowadzących ceremonię. Mimo wielkiej kontrreformacji cicha reformacja się już dokonała. Wierni coraz częściej traktują księdza jak pastora, a więc jak równego sobie. Straszna jednak jest ta demokracja!
W tych ciężkich czasach można jeszcze liczyć na państwo. Kościół korzysta ze strachu polityków przed kościelną tubą propagandową i sprzedaje „spokój społeczny” oraz niewtrącanie się do polityki za ziemię, gotówkę i przywileje, zwłaszcza podatkowe i reprywatyzacyjne. Ciesząc się de facto eksterytorialnością, będącą spadkiem po stosunkach feudalnych, Kościół może jeszcze prowadzić rozmaite nieopodatkowane interesy w szarej strefie i dość bezkarnie wyłudzać ziemię i odszkodowania dzięki haniebnej korupcyjnej konstrukcji tzw. Komisji Majątkowej. Jako że jest instytucją, która mówi w imieniu Boga, co jest dobre, a co złe, wobec czego nie podlega ocenie moralnej (jej dokonywanie jest „atakiem na Kościół” i „zgorszeniem”), do malwersacji nawet chętnie się przyznaje, rozkładając ręce i zapewniając, że niczego nie zwróci. Obowiązek zwracania tego, co pozyskało się bezprawnie, spoczywa tylko na pouczanych, a nie na pouczających.
Kościół się przeto do niego nie poczuwa. Nie zna bowiem w ogóle takich uczuć moralnych jak nieczyste sumienie, wstyd za grzechy, potrzeba wyznania win, pragnienie zadośćuczynienia za popełnione przestępstwa. Odpowiada tylko przed Bogiem, więc ludziom nic do kościelnych grzechów. W każdej sprawie – czy chodzi o wyłudzenie ziemi, czy o molestowanie i pedofilię – odpowiedź jest ta sama i brzmi tak: Kościół jest święty i niczego nie wolno mu zarzucać; wszelkie grzechy są sprawą księży jako osób prywatnych. A zresztą papież już przepraszał, więc o co jeszcze chodzi?
Orzeźwiający zdrój państwowych apanaży oraz doskonałe samopoczucie etyczne pozwalają Kościołowi czuć się jeszcze w miarę krzepko. Dodatkowo otuchy dodają biznesy Rydzyka. Jak się ma w kieszeni paru polityków i korzysta z całkowitej bezkarności w takich kwestiach jak podatki i nielegalne prowadzenie zbiórek publicznych, a w dodatku jedzie się na specustawie (w tym wypadku chodzi o ustawę zwalniającą Rydzyka z konieczności spełniania warunków uzyskiwania koncesji na nadawanie), to da się żyć, a nawet nieźle prosperować. Na tanią zabobonną religijność, kult świętych obrazków, podlany polityczną paranoją i podżeganiem do nienawiści w stosunku do władzy i wszystkiego, co nie jest swojsko ludowo-katolickie, zapotrzebowanie jest wciąż niemałe. Można liczyć na dwa, trzy miliony biednych wprawdzie, ale gorliwie płacących Polaków.
Sytuacja nie jest więc beznadziejna, mimo że wiernych ubywa, a koszmarne (na ogół) lekcje religii w szkole odstraszają każdego dnia tysiące dzieci od Kościoła. Zawsze będzie jakiś Rydzyk i zawsze będzie strachliwa władza płacąca za nieprzeszkadzanie. Eldorado już się jednak skończyło. Ziemia i odszkodowania już wzięte, więc trzeba będzie wyprzedawać, a od tego dóbr ubywa, nie przybywa. To będzie niemiłe uczucie: patrzeć, jak areał spada. Będą wprawdzie rosnąć mury kolejnych sanktuariów, ale tych jest już za dużo i do następnych trzeba będzie dopłacać. Ogólnoświatowy imperatyw rozwoju działa na Kościół dławiąco i destrukcyjnie. Trzeba iść do przodu, inwestować, a tymczasem rynek się kurczy.
Trudno przecież zakładać, że naród będzie garnął się do Kościoła, którego pazerność i obsesje na punkcie in vitro czy aborcji obserwuje przez dziesięciolecia. Tymczasem na repertuar eklezjalny nie ma wielkiego wpływu. Doktryna i instrukcje powstają w Watykanie i żaden biskup nie ma tu nic do gadania. Każą o in vitro, będzie o in vitro. Tylko jak z takiego in vitro wycisnąć korzyść dla Kościoła? Od tego bywalców i płatników nie przybędzie.
Pomóc by mogło chrześcijańskie miłosierdzie. Gdyby nagle księża stali się w swej masie dobrymi i skromnymi ludźmi, starającymi się pomagać i dobrze doradzać, niosącymi pociechę i ulgę cierpiącym, niewywyższającymi się nad innych itd., to żadna polityka nie byłaby już potrzebna i żadnych obaw o przyszłość nie trzeba by już żywić. Ale akurat nie z dobroci się rozlicza księży i nic nie zapowiada, aby miłość i dobroć miały stać się jakimś dominującym rysem codziennej działalności Kościoła. Są i pozostaną luksusem i nadal ludzie będą sobie opowiadać o tym czy tamtym księdzu, że taki dobry jest i święty. Nikt się jednak nie spodziewa, że w ogólności Kościół będzie taki. Pokora, łagodność i dobroć zawsze były tu tylko lukrem na tłustym pączku.
Tak się składa, że jako antyklerykał mam wiele do czynienia z księżmi, którzy zwierzają mi się ze swych doświadczeń i opinii na temat Kościoła. Przysięgam, że w świecie ludzi świeckich nie można spotkać tak gorzkiej krytyki Kościoła i takiego zajadłego antyklerykalizmu jak wśród duchownych. Jeśli czyta mnie teraz jakiś ksiądz mający generalnie dobre zdanie o funkcjonowaniu instytucji watykańskich, episkopatu albo kurii, to niech koniecznie do mnie napisze. Bo ja takiego jeszcze nie spotkałem i rad bym wreszcie spotkać!
Ale czy ten ogromny potencjał samokrytyki jest jakimś kapitałem etycznym? Czy zapowiada odnowę etyczną Kościoła i zatrzyma jego powolny upadek? Wątpię, bo ci sami księża, którzy utyskują na swoich biskupów, nie śmieją w niczym im się przeciwstawić. Raczej już odejdą ze stanu duchownego, niż komuś podskoczą. I tu wracamy do początku: niełatwo dziś być księdzem. Ksiądz to taki żołnierz słuchający rozkazów i walczący na wojnie, której częściowo nie rozumie, a częściowo w nią nie wierzy. I bynajmniej nie czuje się żołnierzem Chrystusa. Może na początku, po seminarium, myśli, że niepojęta dla niego polityka biskupa i Kościoła natchniona jest przez wyższą mądrość i samego Boga, ale z biegiem lat, jeśli nie jest osłem, zaczyna rozumieć, że w codziennym życiu Kościoła instytucjonalnego ewangelie i nauki Jezusa są naprawdę na dalekim tle.
Pięknoduchostwo teologicznych traktatów i okrągłe słówka papieskich nauk nie są natchnieniem codziennej „pracy duszpasterskiej”. Tu panuje rutyna i pragmatyzm całkowicie materialnej i przyziemnej natury. Mają być wyniki, i to uchwytne w liczbach! Tyle a tyle zbudowane, tyle a tyle powołań, tyle a tyle uczestników pielgrzymki, tyle a tyle odzyskanego mienia, tyle a tyle dochodów parafii. Wokół tego kręci się codzienne życie Kościoła. I co tu gadać o laicyzacji społeczeństwa? Zlaicyzowany jest już sam Kościół. Działa na zasadach oligarchicznej firmy podczepionej pod państwo, ale całkowicie przez nie niekontrolowanej, a logiką tej działalności jest „rozwój”, czyli szeroko pojęta ekspansja i zysk.
Nikt się tu już nie zastanawia, czego naprawdę chce Bóg, ani nie wierzy na serio w jakieś średniowieczne fantazje. W końcu ksiądz też chodził do szkoły i wie, że religii jest wiele. Wątpię, żeby zjawisko autentycznej wiary, która jest w stanie zignorować świadomość ludzkiego pochodzenia religii i fantastycznego charakteru jej dogmatów, była akurat wśród księży częstsza niż w całości populacji. Księdzem się zostaje tak, jak zostaje się inżynierem albo prawnikiem. Po prostu jest to jeden z pomysłów na życie, jakoś tam w niektórych środowiskach wciąż atrakcyjny.
Polska nie jest szczególnie religijnym krajem. Ludzi, którzy znają dogmaty wiary katolickiej, wierzą w nie i starają się według nich żyć albo przynajmniej zachować takie pozory, jest garstka. Potęga Kościoła polega na tym, że akceptuje rzesze wiernych formalnych, którzy ani myślą żyć tak, jak nakazują papieże, lecz pragną z różnych względów (psychologicznych, społecznych, sentymentalnych) uczestniczyć w rytuałach religijnych, wzruszają się nimi i przyjmują część ich przesłania. Kościół przyjmuje pieniądze od tych niby-wiernych i daje im nieustające rozgrzeszenie, bez cienia wiary, że się poprawią. Rozgrzeszenie i odpust są w Kościele łatwe i tanie. Wymagania stawiane wiernym – praktycznie żadne. Dzięki temu właśnie Kościół może utrzymać wciąż masową skalę swojej działalności.
To się jednak zmieni. Powoli zbliżamy się do punktu, poza którym ludzie już nie będą pożądali rozgrzeszenia. Po prostu współcześni młodzi ludzie nie mają już poczucia, że jak nie pójdą czasem na mszę, nie wyspowiadają się i nie rzucą na tacę, to być może Bóg się na nich pogniewa. Ten rodzaj zabobonnej przezorności jest typowy dla społeczeństwa zdominowanego przez ludność emancypującą się od paru dziesięcioleci ze środowisk chłopskich. Nie są już w sposób naturalny i bezkrytyczny wierzącymi, ale na wszelki wypadek zachowują się tak, jakby wciąż nimi byli. Gdzieś tam jednak, w trzecim, czwartym pokoleniu, ten mechanizm przestaje działać.
Nie, Polacy wierzą w Boga i nadal wierzyć będą. Ale w Boga, nie w Kościół. Tak jak w każdej innej sferze życia wolni, nowocześni Polacy będą stawiać wymagania tym, którym płacą. Nie będą już nigdy traktować Kościoła jako władzy i zwierzchnictwa albo zinstytucjonalizowanego sumienia. W uświęcenie duchownych, w obecność Bożej woli w działaniu Kościoła i poszczególnych księży nie uwierzą już nigdy.
Dlatego Kościół katolicki będzie miał tylko tyle autorytetu i potęgi, ile zdoła sobie zdobyć pięknymi uczynkami. Nie wydaje się wszakże, aby zdolny był wywalczyć wiele za pomocą tego akurat oręża… Ksiądz od św. Szczepana w Krakowie uczynił dziś zapewne więcej dla uzdrowienia moralnego Polaków niż kiedykolwiek w swoim pobożnym życiu.