Gwałtu! Rety! Opera Narodowa reklamuje wieśmaki!
Światek muzyczny doczekał się uwagi wielkiego biznesu. Gdy McDonald’s wypuścił reklamę z wizerunkiem Teatru Wielkiego Opery Narodowej i tajemniczą nazwą „Symfonia Leningradzka”, w sercach umęczonych pandemią muzyków wezbrała burza. Czy ktoś sobie kpi z Szostakowicza? Z VII symfonii „Leningradzkiej”, upamiętniającej tragedię oblężenia Leningradu?
Czy może wielka korporacja od hamburgerów śmie deprecjonować muzykę poważną w ogóle? A przecież wystarczy obejrzeć tę reklamę bez uprzedzeń, lecz za to uważnie. Sprawy mają się wręcz odwrotnie! Jest tam i szacunek dla muzyki, i autoironia, tak charakterystyczna dla młodej klasy wyższo-średniej, która ma pewne kłopoty z chodzeniem do filharmonii, lecz z chodzeniem do restauracji McDonald’s również.
I o to właśnie w tej reklamie chodzi: wyluzujcie, nie wstydźcie się chodzić do makdonalda, bo to nie jest żaden obciach. Zresztą zobaczcie sami:
To całkiem zabawne, że młodzi umówili się ze „starymi” w teatrze operowym bo tak jest elegancko i w ogóle wypada. Słusznie! Tyle że po koncercie idzie się wspólnie do restauracji, a nie do domu. Bohaterowie reklamy jakoś nie umieli się do końca odnaleźć w perspektywie krępującego spotkania z rodzicami i stolika nie zarezerwowali. Na szczęście restauracja sama się znalazła! Pokolenia połączył McDonald’s. Dodajmy, że jednak z małą pomocą Szostakowicza i Teatru.
To dobrze, że Teatr Wielki użyczył swego wizerunku. Bo to świetna i darmowa promocja naszej sztandarowej instytucji muzycznej, która za kilka miesięcy będzie musiała zapełnić swoje sale po długiej przerwie. Teraz ma znakomitą okazję, aby przypomnieć o swoim istnieniu ludziom przekonanym, że jednak wypada czasami pójść na coś w rodzaju „Symfonii Leningradzkiej”.
I nie nabzdyczajmy się tak z tą rzekomą profanacją. Że niby takie poważne dzieło, powstałe w tragicznych okolicznościach. Przecież reklama ani myśli to podważać, a liczba wyświetleń „leningradzkiej” na YouTube czy Spotify z pewnością gwałtownie w tych dniach wzrośnie. Reklama sugeruje tylko, że uczestnictwo w koncercie muzyki poważnej jest dla tych ludzi, czyli Polaków z klasy wyższo-średniej, znacznym wyzwaniem kulturowym. No bo jest! Taka prawda.
W dodatku jest wyzwaniem emocjonalnym i jest rzeczą absolutnie normalną, że człowiek chce coś takiego jak wysłuchanie trudnego koncertu odreagować przy muzyce rozrywkowej i smacznym, aczkolwiek niezdrowym jedzeniu. Sami muzycy chętnie chodzą do klubów z muzyką taneczną i zajadają różne tam „foody”. Mamy oddać się trzydniowej głodówce wstrząśnięci losem Rosjan z Leningradu?
W idealnym świecie może by i tego należało od ludzi oczekiwać, lecz w świecie realnym całkiem wystarczy, że zamożni warszawiacy chcą kupić bilet i przez kilka chwil pomyśleć przy muzyce o wielkiej tragedii sprzed lat. Jeśli twórcy reklamy popełnili błąd, to nie przez zestawienie w jednym filmie tragedii z posiłkiem w taniej knajpie, lecz przez to, że jednym z głównych aspektów dramatu, który kosztował życie półtora miliona ludzi, był straszny głód i masowa śmierć głodowa. Nie można mówić o Leningradzie i za chwilę pokazywać obżerających się ludzi.
Za ten błąd odpowiada zapewne niedouczenie kilku osób. Po prostu trzeba było wziąć jakiś inny słynny utwór. Wtedy w ogóle nie byłoby sprawy. A i dyrekcja Teatru mogła dopytać trochę o scenariusz i może doradzić wykorzystanie czegoś bardziej stosownego. Ze dwa takty muzyki poważnej w tle też by się przydały.
Niesprawiedliwy jest za to zarzut, że reklama powiela stereotyp słuchacza koncertu filharmonicznego jako snoba. Ta reklama wcale nie mówi, że chodzenie do filharmonii to snobizm, a przecież trzeba „być sobą”. Tu nie chodzi o snobizm! Mówi się raczej o tym, że filharmonia jest trudna, choć bardzo ważna i prestiżowa, a za to McDonald’s i muzyka rozrywkowa wcale nie są czymś, czego trzeba by się wstydzić.
Swoją drogą, snobizm często nie jest wcale taki zły. Bywa, że jest hołdem składanym przez zwykłych ludzi sztuce, która ich przerasta. Taki hołd sztuce się należy i jeśli jest w nim zachowana stosowna nieśmiałość, to należy się cieszyć, że są na świecie snobi. Nie dlatego, że płacą, lecz dlatego, że wielkie muzy powinny być hołubione nie tylko przez swój stały dwór, lecz również przez niegodnych profanów. Żadna wielkość nie utrzyma się bowiem jedynie na barkach znawców i wyznawców. My, zwykli zjadacze dźwięków, też jesteśmy potrzebni Pani Polihymnii.
McDonald’s i producent reklamy to nie są jacyś idioci. Nie mamy powodu podejrzewać ich, że pogardzają muzyką poważną albo odrzucają ją na zasadzie prostackiego resentymentu. Po prostu jest dla nich dużym wyzwaniem. Dla mnie też. Chyba tylko prawdziwi melomani pokonują bez trudu tę barierę. Zresztą nawet muzycy miewają kłopot z chodzeniem na koncerty! Im się to bowiem kojarzy z pracą.
Muzyka jest trudna. Koncerty są męczące. Są też nieco nudne. Doświadczenie piękna i wzniosłości kosztuje. Jednak powagi wielkiej sztuki nic złego z tego powodu nie grozi. Biznesmani i menedżerowie z McDonald’s to wiedzą i znają hierarchię. Wiedzą, że Szostakowicz przebywa na wysokościach dla nich niedostępnych, a filharmonia mimo wszystko zajmuje się sprawami wyższymi niż żołądek. A jak się zna swoje miejsce, to i pożartować można.
Więc sobie McDonald’s dobrodusznie żartuje z siebie i ze współczesnego mieszczaństwa. Czy żartuje też z muzyki? Nie, muzyki jako takiej nie zaczepia. Poprzestaje na tym, że muzyka jest trudna. Bo jest.
Reklama jest niewinna i sympatyczna. Problem nie jest z nią, lecz z przewrażliwieniem ludzi, którzy popadają w moralną panikę na samą myśl, że ktoś mógłby podważyć ich pozycję i wartości. Obłuda, pruderia, brak poczucia humoru i dystansu do samego siebie to fatalne cechy „strasznych mieszczan”. Reklama z Szostakowiczem takich właśnie „strasznych mieszczan” prowokuje. Bardzo dobrze. Dawajcie się podpuszczać, pokazujcie swoją uraźną ponurowatość, a nawet się na nas obrażajcie. A wieśmak wam w pysk!