Święta złych ludzi – refleksje nad życzeniami Andrzeja Dudy z małżonką
Wolne miejsce przy stole zachowajmy dla tych, którzy tam, w chłodzie, na wietrze pilnują naszych granic. Oni czuwają nad naszym spokojem jak Maryja nad Dzieciątka snem. Ktoś broni granic, żeby świętować mógł ktoś. Oto przesłanie bożonarodzeniowe pary prezydenckiej.
A zdychający w lesie semici, tak podobni do Świętej Rodziny, brutalnie wywalani za płot, szczuci psami, rażeni paralizatorami, wykopywani do puszczy na śmierć przez Bohaterów Narodu, nie są godni nawet wzmianki. Nie dla nich miejsce przy chrześcijańskim stole! Nie dla nich miłosierdzie. Nie dla nich niebo. Bo przecież oni nie uwierzyli w Pana. Nie mamy wobec nich żadnych obowiązków, a już zwłaszcza w święto. Pan Bóg nie obdarzył ich łaską wiary, więc czemuż my mielibyśmy się nad nimi litować?
Ha! Myślicie może, że ta logika to wypaczenie chrześcijaństwa, a Andrzej Duda jest okrutnym obłudnikiem, robiąc miejsce przy stole oprawcom, a nie ofiarom? Otóż nie, Andrzej Duda jest nieodrodnym synem swej religijnej wspólnoty. Ona taka jest – pełna miłości dla tych, których kocha Bóg, lecz okrutna dla tych, których Bóg nie upodobał sobie. Uniwersalizm chrześcijański nie mówi o miłości i zbawieniu dla wszystkich, lecz wyłącznie dla nawróconych! Dlaczego miałoby być inaczej? Czyżby człowiek miał prawo kochać tego, kogo Bóg opuścił? To grzech! Wierzcie mi, ale tak właśnie myślą ludy ziemi. Bo po prostu ludzie są źli i ich religie to zło odzwierciedlają. Niebo dla wszystkich ludzi, bez względu na rasę, narodowość i wyznanie, wymyślili dopiero komuniści. Dlatego chrześcijanie ich tak nienawidzą.
Opowieści o tułających się na wygnaniu królewiczach, prawowitych pretendentach do tronu, ściganych przez uzurpatorów i tyranów, o dorastających w ukryciu wybawicielach ludu znane są we wszystkich chyba kulturach. Jedne mają charakter świeckiej legendy politycznej, jak ta nasza o Piaście Kołodzieju, mniej lub bardziej umocowanej w faktach i realiach, inne zaś sublimują do postaci mitu bądź opowieści o świętym i pełnym cudów życiu wielkiego proroka. Opowieść bożonarodzeniowa należy do tej ostatniej kategorii, a jej wyjątkowość polega na radykalizmie. Tu bowiem prorok staje się wybawcą, wybawca Zbawcą, a na końcu Zbawca – wcieleniem Boga jedynego. W głowie się kręci!
Każda taka legenda mówi o wielkiej niesprawiedliwości dotykającej osoby okryte chwałą i łaską bóstw. Ktoś poniżył naszego pana, lecz przyjdzie dzień, kiedy stanie w chwale i pomści swych wrogów. Będzie to dzień triumfu, w którym wierni Panu zostaną wywyższeni, a wrogowie i zdrajcy zapłacą straszną cenę. Podobnie wierzyli chrześcijanie. Kto będzie wierny Panu, tego wprowadzi On do Królestwa, a niewiernym i niedowiarkom biada! Sprawiedliwość jest okrutna i nie zna litości.
Nie należy sobie wyobrażać, że duch natalizmu jest duchem miłości i pojednania. To nie tak. To raczej Dzień Selekcji. Jedni uwierzyli, jak pastuszkowie i Trzej Mędrcy, a inni nie rozpoznali Mesjasza i przyszłego króla. Ci pierwsi w Dzień Narodzenia gratulują sobie wierności, a pozostali niechaj plują sobie w brody.
Dziwna to była rodzina – małżeństwo bez seksu, lecz z dzieckiem. Czyim? Rodzina z tajemnicą. Wysoce podejrzana. Nie chciałbym być w skórze Józefa, którego młoda żona nie dopuszczała do siebie, a on się na to godził. Gdyby ktoś się o tym dowiedział, byłby zhańbiony. Jeśli ta dziwna rodzina była biedna i musiała nocować w stajni, to czemu pastuszkowie i królowie nie złożyli się na izbę dla niej? Albo nie zabrali do siebie? A gdzie sami nocowali? Czemu rozpoznany mały Mesjasz nadal żył w nędzy?
Zadawałem sobie to pytanie w dzieciństwie i zadaję je sobie do dzisiaj. Nie ma na nie odpowiedzi. Bo w wyobraźni mitologicznej nic nie musi trzymać się kupy – oprócz emocji. Józef, Maria i Jezusek byli rodziną mesjańską, ukrytą przed władzą pośród ludu. Niezauważalną i niezwracającą na siebie uwagi panów. Inaczej nie mogłaby przetrwać. Dlatego sza nad tą kołyską! Pastuszkowie i Trzej Królowie nigdy nie dotarli do żłóbka. Ich droga była duchowa. Przecież tak naprawdę Mesjasz nie objawia się w poniżeniu jako bezrozumne, zasikane dziecko. Mesjasz objawia się w synagodze, pokonując uczonych w Piśmie. Jezus w żłóbku jest tylko obrazkiem. Dla ludu – tkliwą opowieścią, która odwodziła jego uwagę od odwiecznego kultu słońca w dzień równonocy, od Mitry i innych bóstw ubiegających się tego dnia o ofiary. Dla teologów zaś Narodzenie to samoponiżenie Boga, który osobiście przybywa do swego ludu, aby go poprowadzić i dać mu triumf nad wrogimi plemionami.
Chrześcijanie nie oczekiwali od Jezusa, że zbawi ludzkość, lecz tylko swoich wiernych. Sądzili, że odkupił wcześniejsze i przyszłe ich grzechy, przez co mogą dostać się do nieba, choć nie spełnili wszystkich obowiązków nakazanych Prawem. Wyobrażali sobie, że sama wierność mesjaszowi wystarczy za Przymierze, czyniąc je Nowym Przymierzem. Swoi – naród na powrót wybrany – pójdą do nieba, podczas gdy miejsce niewiernych jest w piekle. Sami sobie je wybrali!
To jest właśnie istota chrześcijaństwa, owa Dobra Nowina: wierni Pańscy pójdą do nieba, lecz tylko oni! Kto się nie nawróci, utraci zbawienie. W niebie nie ma miejsca dla niewiernych, którzy zaparli się Pana. Sąd ostateczny jest jak rampa – wierni w prawo, zaprzańcy w lewo. Jedni się podobają, inni nie. Nie ma drugiej instancji. Nie ma litości. Nie ma mniejszych i większych kar. Sąd to bezwzględny i ostateczny.
Ta wizja Wielkiej Selekcji pochodzi z Persji i jest znacznie starsza od judaizmu, nie mówiąc już o chrześcijaństwie. Ale przetrwała do dziś, bo wyraża się w niej nieodmiennie uwodzicielski fatalizm, a jednocześnie wieczyste i powszechne okrucieństwo ludowego umysłu. Tu nie ma „zmiłuj”. Zmiłowanie, dobroć, radość są dla wybranych, dla swoich. Cierpienie obcych nie budzi litości. Bo każdy ma swoje życie, swoje sprawy, swojego Boga. Jak świat światem, nad murem getta wiruje karuzela zbawionych.
Radość Bożego Narodzenia to świętych obcowanie. To święta komunia wszystkich chrześcijan pospołu chwalących Pana. To czas wiernych, a nie niewiernych. Wolne miejsce przy stole jest dla nierozpoznanego mesjasza, ewentualnie dla współwyznawcy. Na pewno nie dla niewiernego. Nie dla śniadego uchodźcy, Saracena, a tym bardziej dla Żyda. Och, co by to było, gdyby chrześcijanin odryglował drzwi i ujrzał na progu czarnobrodego Żyda Józefa z płonącymi oczami, jego żonę w chuście, z dzieckiem u piersi! Chrześcijanin zadzwoniłby po Bohaterów Narodu strzegących Naszych Granic. Spełniłby swój chrześcijańsko-obywatelski obowiązek, aby nic nie zakłóciło świąt tych, którzy nad wszystkie ludy świata miłują bliźniego swego.
To nie chrześcijaństwo jest złe i okrutne. To człowiek jest zły. Swą miłość ma dla swoich. Swą czułość, swą radość, swój pokój w sercu – dla swoich. Jeśli się zlituje, to nad podobnym do siebie. Nigdy nad obcym.
Więc wesołych świąt! Dokazujmy, kuksajmy się w boki, zaśmiewajmy z pobożnych dowcipów, padajmy sobie w ramiona! Niech nam opłatek ze wzruszenia w gardle uwięźnie, a dom kipi ciepłem, światłem i tradycją. Hej, kolęda, kolęda. Niech w tę świętą noc zapomniani będą zdychający w lesie, bici na komisariatach, dogorywający pod respiratorami. Byle stół był suty, byle kolęda grała, byle Kevin sam był w domu. Wesołych świąt, wesołki boże!
Umarło 170 tys. Polaków, na granicy torturuje się niewinnych, wszędzie dookoła zgnilizna i bezprawie, a „para prezydencka” ma nam do powiedzenia jedno: miejcie wszystko w dupie, wzruszajcie się sobą, kochajcie samych siebie, zachwycajcie się sobą. Bo Pan jest z wami! Alleluja!