Panna Zagłada ma 80 lat!
Niedawno spytałem studentów, czy mogą podać przykład czegoś, co nazywa się sytuacją graniczną. Ktoś powiedział: „Polacy ukrywający Żydów byli w takiej sytuacji”. A w jakiej byli ci ukrywani, zapytałem. Nie była bynajmniej to lekcja o Żydach. Żydzi wyszli przy okazji.
20 stycznia 1942 roku w willi w berlińskiej dzielnicy Wannsee zebrało się na krótkim, technicznym posiedzeniu kilkunastu dygnitarzy rządu III Rzeszy, aby uzgodnić kwestie organizacyjne związane z rozwiązaniem kwestii żydowskiej. Rozwiązanie kwestii oznaczało fizyczną eliminację „kwestionowanego”, czyli wymordowanie wszystkich Żydów europejskich. Z bożą i ludzką pomocą udało się tego dokonać w 90 proc. Wprawdzie masowe mordowanie Żydów zaczęło się znacznie wcześniej, lecz symboliczną datą inicjującą proces przemysłowej eliminacji narodu, znany większości pod egzaltowaną i religijną nazwą Holokaust („całopalenie”), jest właśnie 20 stycznia 1942 r. Właśnie minęło 80 lat od tamtego dnia.
Świeccy Żydzi nie lubią nazwy Holokaust. W Polsce wolimy mówić Zagłada, a na gruncie międzynarodowym posługujemy się hebrajskim słowem Shoah, zwłaszcza od kiedy stało się ono tytułem przełomowego filmu dokumentalnego Claude`a Lanzmana z 1985 r., obnażającego bezmiar ludowej wrogości do Żydów, która jakby nienaruszona przetrwała Zagładę. Film ten nie mówił o Marsjanach. Mówił o Polakach. A raczej to oni sami mówili w tym filmie. Widział to cały świat.
Jednakże ostatecznie o Shoah czy Zagładzie słyszało niewielu – o Holokauście prawdopodobnie większość mieszkańców planety, którzy ukończyli elementarne szkoły. W świecie zachodnim oraz w świecie muzułmańskim może to być nawet większość populacji.
Nie ma chyba na gruncie nauk społecznych tak dogłębnie przebadanego tematu jak tzw. dyskursy Zagłady, czyli bardziej czy mniej oficjalne opinie i systemy twierdzeń na temat Zagłady, narracje o Zagładzie, czyli swobodniejsze, powtarzalne wypowiedzi (opowieści) o Zagładzie, powiązane z pewnymi utrwalonymi wyobrażeniami i charakterystycznym słownikiem, oraz percepcja Zagłady w różnych krajach, społeczeństwach i grupach społecznych.
Po 80 latach wiemy już, że marzenie o „ludzkości pamiętającej”, noszącej głęboko w sercach przykazanie „Nigdy więcej!”, nie spełniło się i już się nie spełni. Zagłada uległa kulturowemu zużyciu, czasami wręcz trywializacji, a w każdym razie desakralizacji. Stąd właśnie tytuł tego artykułu. Nie wiem, czy można tu mówić o winie, niemniej można wskazać kilka czynników, które do tego stanu rzeczy doprowadziły.
Po pierwsze, wiele krajów i narodów ma sporo na sumieniu w kwestii swojego stosunku do Żydów i ich eksterminacji, wobec czego na długie lata powojenne nabrały wody w usta. Tym samym temat Zagłady stał się publicznie istotny dopiero, gdy pamięć zbrodni uległa naturalnej erozji i „anegdotyzacji” w umysłach ofiar, świadków i sprawców. Gdy ofiary nabrały sił, aby mówić, Zagłada już stawała się historią. Dziś jest już nią całkowicie – jedynie nieliczni znają ją z osobistych świadectw, których sami na żywo wysłuchali, zwłaszcza zaś z ust ważnych dla siebie osób.
Po drugie, wspominanie Zagłady było kłopotliwe dla pionierów Izraela, którym zależało na tym, aby ich młode państwo nie wyrastało na prochach Auschwitz. Dlatego nawet w Izraelu niezbyt wiele mówiło się i pisało o Zagładzie w pierwszych powojennych dekadach.
Po trzecie, gdy wreszcie zdecydowano się na wielką akcję pełnego udokumentowania Zagłady i globalnego upowszechnienia wiedzy o niej, uruchomiono dwa nieuniknione, towarzyszące temu procesy, które ostatecznie pamięć o Shoah zatruły i zmumifikowały: z jednej strony merkantylizację i biurokratyzację dziedzictwa Zagłady, a z drugiej jej polityczne nadużywanie – zarówno przez polityków demokratycznych, jak i przez antysemitów.
Ci ostatni osiągnęli ogromny sukces, wykorzystując pewną charakterystyczną słabość oficjalnej żydowskiej martyrologii. Jest ona bowiem uroczysta i oparta na typowym dla wszelkich dyskursów narodowych poczuciu wyjątkowości doznanej krzywdy. Bez zastrzeżeń w taką retorykę chciały i mogły się wpisać tylko Niemcy, które mówią o Zagładzie w zasadzie tym samym tonem co Izrael, dzięki czemu – niczym w wieku XVIII i XIX – stały się ulubionym europejskim krajem współczesnych Żydów (bo w skali świata najlepiej czujemy się w niektórych krajach Ameryki Łacińskiej oraz w Indiach). Inne kraje i społeczeństwa nie były w stanie bez zastrzeżeń poddać się doktrynie wyjątkowości (znanej pod mianem exeptionalism) Zagłady, a w powstały w ten sposób dysonans pomiędzy narracją izraelską (podtrzymywaną przez Żydów z USA oraz czynniki oficjalne Niemiec i – częściowo – Ameryki) grubym klinem wbili się antysemici.
Ów antysemicki klin podważył skutecznie przedsięwzięcie globalizacji i sakralizacji pamięci Zagłady, która to – pozbawiona elastyczności i dogmatyczna – jest dziś udziałem zaledwie kilkunastu milionów Żydów oraz bliżej niesprecyzowanej, lecz zapewne liczonej w dziesiątkach milionów liczby filosemitów i przyjaciół Żydów. Za to setki milionów takich, którzy cokolwiek o Zagładzie wiedzą, mówią o niej w dużej mierze to, co podszepnęli im antysemici – a czynią to zwykle bez złych uczuć i intencji, lecz częściowo z niewiedzy, a częściowo pod wpływem irytacji moralnym i emocjonalnym szantażem, nakazującym im posłuszne potwierdzanie tezy, że ludobójstwo Żydów było czymś jakościowo innym, swoistym i swą diaboliczną grozą nieporównywalnym z żadnym innym ludobójstwem.
Ta niedobra, jątrząca teza jest prawdziwa w odniesieniu do zagłady Żydów, podobnie jak w odniesieniu do każdego innego ludobójstwa, z których każe posiada wszak cechy swoiste. Wymuszanie na nie-Żydach jej wyznawania było tragicznym błędem elit izraelskich i żydowskich. Było wręcz gwoździem do trumny pamięci o Zagładzie. Upór, z jakim Żydzi domagali się od świata, aby bezprecedensowy charakter przemysłowo i biurokratycznie zorganizowanego ludobójstwa został uznany za powód wywyższania martyrologii narodu żydowskiego ponad martyrologię innych ludów podlegających eksterminacji w nowożytnych dziejach świata, zemścił się na nas wszystkich okrutnie. Świat ma przez to serdecznie dość Holokaustu. A skoro tak, to znaczy, że antysemici wygrali z Żydami i Zagłada może się powtórzyć.
Żyd mieszkający w Polsce, będący Polakiem, wie to aż nadto dobrze. Kandydatów do zabijania Żydów, „gdy przyjdzie co do czego”, spotyka na ulicach, w pociągach i w internecie. Słynna „edukacja” niewiele tu może zdziałać, bo lekcje o Zagładzie nie są w stanie przezwyciężyć endemicznego mitu o złym Żydzie. Tak jak nie można sprawić, aby kilkaset lekcji matematyki w szkole nauczyły ogół ludności czegoś więcej niż cztery działania i liczenie procentów. Pomóc może tylko zapomnienie. Zapomnienie o „kwestii żydowskiej”, zapomnienie o Żydach, Zagładzie, a wraz z tym zobojętnienie na antysemityzm. I zapomnienie to już się dokonuje. Większość nastolatków, także w Europie, nic nie wie i nie chce wiedzieć o Żydach, podobnie jak o Ormianach czy Łemkach. Jak trzeba będzie, to sobie sprawdzą w internecie.
Zdeformowane i podszyte urazą wyobrażenia o Zagładzie rozpleniły się w całym świecie. Bez trudu można odnaleźć w sieci raporty z badań socjologicznych na temat percepcji Zagłady w różnych krajach. Na Zachodzie dominuje poprawna powaga zmieszana z emocjonalną neutralnością i odmową uznania Zagłady za ludobójstwo wyjątkowe, a czasami również niechęcią do Izraela i jego państwowego dyskursu, znanego pod upraszczającym i nieraz mylnym mianem syjonizmu. Generalnie jednak większość ludzi wie, że Niemcy zamordowali sześć milionów Żydów, a wielu innych nic nie zrobiło, żeby im przeszkodzić. Wiedzą, że był obóz w Auschwitz i pewna liczba innych obozów. Kojarzą Zagładę ze „Wschodem”, dokąd wywieziono Żydów „z Europy”. Ów „Wschód” to mgławicowa, na wpół realna przestrzeń, gdzieś tam, gdzie Europa łączy się z gigantycznym cielskiem Azji. Mieszkali tam niegdyś malowniczy Żydzi (inni niż ci na Zachodzie) oraz mniej malownicze ludy, zbliżone do Rosjan, z natury niechętne Żydom. Hitler chciał zagarnąć te tereny i „oczyścić” je z Żydów, do czego służyły obozy zagłady. Zwożono tam Żydów ze Wschodu, a po części również z Zachodu – jeśli nie zostali zabici już wcześniej, na miejscu. Obozy znajdowały się głównie w okupowanej przez Niemców Polsce.
W uproszczeniu coś takiego wie Włoch albo Amerykanin. Niemiec, Holender czy Szwed – nieco więcej i może nieco mądrzej. Za to w Polsce sytuacja jest tragiczna. Zdecydowanie lepiej byłoby, gdyby Polacy nie wiedzieli nic, niż żeby nadal pokutowały nad grobami pomordowanych te podszyte antysemickimi resentymentami klisze, składające się na przeciętne wyobrażenie Polaka o Zagładzie. W dzień umownej 80. rocznicy Shoah warto pokazać te smętne strzępy prawdy, ukoszonej w sosie frustracji, uprzedzeń i kompleksów.
Uśredniony dyskurs Zagłady à la polonaise wygląda mniej więcej tak. Holokaust? Tak, wiem – Polacy pomagali Żydom, których Niemcy wywozili do obozów i mordowali w komorach gazowych. Niestety, wielu Żydów tego nie docenia i mało kto wie, jak wiele ucierpieli Polacy, którzy byli niejako „drudzy w kolejce” do eksterminacji. Tych Żydów zginęło tyle samo co Polaków – sześć milionów. Bardzo wielu się jednak uratowało dzięki setkom tysięcy bohaterskich Polaków, na przykład w klasztorach. Polacy mają najwięcej drzewek w Yad Vashem. Teraz Żydzi niesłusznie domagają się odszkodowań za utracone w czasie wojny mienie. To nie Polacy ich tego mienia pozbawili i z pewnością mają do niego więcej praw niż jacyś niespokrewnieni z ofiarami Holokaustu Żydzi z USA.
Holokaust był straszny, lecz Żydzi za bardzo go eksponują, niesłusznie wywyższając się ponad inne narody, które przecież również cierpiały. Holokaust przesłania wszystkie inne zbrodnie popełnione Niemców, którym wygodnie jest bić się w piersi, przepraszać Żydów i wypłacać im odszkodowania, bo dzięki temu łatwiej im przemilczać swoje winy wobec Polaków. Za to Żydzi na prawo i lewo oskarżają Polaków o udział z Holokauście, co jest wierutnym kłamstwem i wyrazem czarnej niewdzięczności. Czynią tak, bo liczą na zwrot mienia i odszkodowania, a poza tym chcą odwrócić uwagę od własnego udziału w eksterminacji własnego narodu (Judenraty i żydowska policja) oraz od swej bierności wobec zbrodniczych działań Niemców. Trudno się dziwić, że nikt nie lubi Żydów. Polacy nie są antysemitami, lecz Żydzi robią, co mogą, aby nimi byli.
Polska pamięć o Zagładzie to spot pretensji, urazów i resentymentów. Kipi od zawiści i żalu z powodu przegranej walki o międzynarodową pamięć martyrologiczną. Podszyta jest upartą ignorancją, odmawiającą zaakceptowania prawdy o polsko-żydowskich relacjach, antysemickimi kliszami, kłamstwami i ogólną, zastarzałą i odziedziczoną po przodkach niechęcią. Brak w niej szczerego żalu, nie mówiąc już o jakimkolwiek poczuciu winy. W tej opowieści nie ma tak naprawdę żydowskich ofiar – są za to pokrzywdzeni Polacy oraz bohaterscy Polacy. Tylko oni są tam ważni.
Gorąco dziękuję przyjaciółkom i przyjaciołom Żydów, empatycznym i wrażliwym na punkcie pamięci Zagłady. Jednak ogół, który nie może żywić dla Żydów przyjaźni, bardzo proszę: lepiej już zapomnijcie o Zagładzie. Zostawmy to. Przez litość dla pomordowanych – zostawmy już to.