W obronie Whoopi Goldberg
Sławna aktorka Whoopi Goldberg popadła w poważne tarapaty z powodu naruszenia zasad obowiązującego w amerykańskiej przestrzeni publicznej wypowiadania się o Zagładzie. Otóż zdarzyło jej się przed kilkoma dniami we własnym programie telewizyjnym „The View” (w stacji ABC) sformułować kilka ryzykownych zdań: „Holokaust nie dotyczył kwestii rasy. Nie, nie chodzi o rasę. (…) Chodzi o bestialstwo ludzi wobec innych. To były dwie grupy białych ludzi. Gubicie sedno sprawy! Gdy tylko przekształcacie to w kwestię rasową, to zamykacie się na jedną drogę. Chodzi o to, jak się nawzajem traktujemy. To jest problem. Bez względu na to, czy ktoś jest biały, czarny, jest Żydem, czy Włochem”.
Rozmowa dotyczyła skreślenia w jednej ze szkół w stanie Tennessee znanego komiksu „Maus. Opowieść ocalonego” Arta Spiegelmana z listy lektur. Jest to w ostatnich tygodniach jeden z najważniejszych tematów debaty publicznej na Zachodzie.
Doprawdy obrońcy ekscepcjonalizmu, czyli stanowiska, iż Zagłada Żydów była czymś nieporównywalnym z żadnym innym ludobójstwem i straszliwszym od innych ludobójstw (z racji swego przemysłowo-biurokratycznego charakteru), nie mogą oczekiwać, że ich pogląd będzie publicznym dogmatem. Mogą co najwyżej piętnować i karać każdego, kto się z nim nie zgadza – dopóki mają taką siłę. Urządzanie nagonek na ludzi gotowych traktować Zagładę Żydów jako jeden z wielu przykładów ludobójstwa może mieć w dłuższej perspektywie konsekwencje przeciwne do zamierzonych. Zamiast wzmacniać pamięć o Zagładzie, może doprowadzić do zmęczenia tym tematem oraz irytacji żydowskim nacjonalizmem, dla którego agresywna obrona holokaustowego dogmatyzmu martyrologicznego jest od kilku dekad czymś bardzo charakterystycznym.
Masywny atak na Whoopi Goldberg (a wzięło w nim udział również Muzeum Auschwitz) ma ewidentne podłoże ekscepcjonalistyczne, mimo że wypowiedź pani Goldberg tylko pośrednio odnosi się do kwestii nieporównywalności Zagłady. Odnosi się pośrednio, lecz nie ma co udawać, że wcale nie. I dobrze, że się odnosi.
Whoopi Goldberg powiedziała w sposób może nieco nieporadny coś, co stanowi przekonanie większości ludzi, a mianowicie że Zagłada jest problemem bardzo uniwersalnym, wychodzącym poza ramy „kwestii rasowej” i rasizmu, a jednocześnie i tym samym problemem nie tylko żydowskim. Tego rodzaju zło, jakie przyniósł ze sobą nazizm, dotyka i może jeszcze dotknąć inne niż żydowska społeczności. Tym samym (dodam od siebie) Żydzi nie mogą mieć Zagłady „tylko dla siebie” i lepiej, żeby nie chowali jej zazdrośnie w czarnej szkatułce, bo nie posłuży to ich relacjom z resztą świata.
We wpisach na Twitterze oraz w kolejnym programie z cyklu „The View” pani Goldberg bardzo spokojnie i rzeczowo rozwinęła swoją myśl, odpowiadając na zarzuty antysemityzmu bądź ignorancji. Przeprosiła również za swoje słowa, ale tylko w jednym aspekcie, a mianowicie że nie dostrzegała tego, że niektórzy Żydzi mogą się poczuwać do odrębności rasowej i postrzegać swoje funkcjonowanie społeczne, a w tym doświadczenie antysemityzmu, w kategoriach różnicy rasowej. I jest to z jej strony słuszna korekta – faktycznie Żydzi najczęściej nienawidzą rasizmu i nie chcą być uważani za żadną odrębną „rasę” (bo to pierwszy krok do prześladowań), lecz jednocześnie nie zgadzają się, aby bagatelizowano rasistowskie motywacje nazistów, co mogłoby umniejszać grozę Zagłady.
Pani Goldberg doskonale wie, że zbrodnie niemieckie na Żydach miały podłoże rasistowskie. Nie ma żadnych podstaw, żeby jej zarzucać, iż nie zdaje sobie z tego sprawy. Nie przyjmuje jednak w żadnej mierze (nawet dla podtrzymania pojęcia o grozie Zagłady) tej nazistowskiej perspektywy. Tymczasem niektórzy Żydzi wolą już przyjąć, że są jakąś „podrasą” rasy białej, skoro ta narzucona im przez wrogów kondycja jest niezbędna do zrozumienia ich straszliwej krzywdy.
Każdy ma prawo przyjąć inny punkt widzenia niż żydowska „ortodoksja holokaustowa”. Uznanie Żydów za jakąś rasę po to, żeby rasistowski charakter Zagłady stał się bardzie wyrazisty, jest tylko prawem, a nie obowiązkiem uczestniczki debaty publicznej. A jak słusznie zauważyła Whoopi Goldberg, gdy ktoś jest osobą o czarnym kolorze skóry, to doświadcza tożsamości rasowej bardzo sensualnie – jako czegoś, co jest widoczne. Dla niej, podobnie jak dla większości ludzi, „rasa” (czy się komuś to pojęcie podoba, czy nie) odnosi się do oczywistych cech wyglądu. Żydzi tymczasem nie odróżniają się wyglądem w sposób jednoznaczny od nie-Żydów.
Zarzucanie osobie o czarnym kolorze skóry, że nie widzi kwestii rasizmu w centrum problemu Zagłady, jest absurdem. No przecież faktycznie w tym przypadku to akurat biali mordowali białych. To naprawdę dziwne, że Żydzi mają skłonność do subwersywnego identyfikowania się z perspektywą nazistowską i brania niemalże za dobrą monetę tego, że są (jak chcieli naziści) jakąś swoistą „rasą” w obrębie „rasy białej”. Pani Goldberg odmawia wchodzenia w tę perspektywę – i moim zdaniem słusznie.
Z tego, że naziści byli rasistami i uważali Żydów za jakąś odrębną rasę podludzi, nie wynika, że zabijali Żydów w ramach „konfliktu rasowego”. A nie wynika, bo po prostu przekonanie nazistów jest wymysłem. Żydzi nie mają swoistego koloru skóry ani budowy czaszki. Są antropologicznie bardzo różni. Są wręcz osobliwie zróżnicowani! Jedni są bardzo śniadzi, inni wyjątkowo bladzi. I owszem, na ogół dość łatwo rozpoznać po wyglądzie, kto jest Żydem, lecz nie dlatego, że są mało zróżnicowani i podobni do siebie, lecz dlatego, że ogromna większość Żydów należy do jednego z kilkudziesięciu „typów wyglądowych”. Są one bardzo od siebie odmienne, lecz można nauczyć się je rozpoznawać. Niemcy, jak wiadomo, byli akurat w tym kiepscy, w przeciwieństwie do Polaków, którzy najczęściej rozpoznawali Żyda niemal równie niezawodnie jak sami Żydzi.
Zagłada nie miała podłoża rasowego, jak przedstawiali to Niemcy rasiści, lecz wynikała z wielu stuleci wrogości antysemickiej, mającej źródła religijne, społeczne, gospodarcze i kulturowe. Wygląd, czyli „rasa”, jest tu raczej pretekstem dla przemocy, a może raczej „późną warstwą”, nałożoną na wiele głębszych pokładów wrogości do Żydów, niż sednem sprawy. I to również wybrzmiało w wypowiedzi pani Goldberg, z którą nie mogę się nie zgodzić.
Czarna Amerykanka może sobie podać rękę z białym jak mleko dzieckiem ocalonych z Zagłady. Tylko że jej nie wolno mówić bezkarnie, co myśli (bo jest czarna i nie jest Żydówką), a mnie wolno (bo jestem Żydem, a poza tym moje wypowiedzi nie interesują milionów). To nie jest zdrowe ani sprawiedliwe.