Jak wyjść z paniki moralnej?
Pedofilia? Nie mówmy o takich sprawach! Po co wywoływać temat, który może kogoś skusić do złego? Cóż, gdyby w rozmowie o pedofilii komuś się wymsknęło, że pedofil, dajmy na to, też ma swoje prawa, to natychmiast zostałby zlinczowany moralnie jako sprzymierzeniec pedofilów. To fakt. W towarzystwie można mówić wyłącznie o kryciu pedofilów przez biskupów.
Molestowanie? O tym, owszem, można mówić, lecz wyłącznie w tonie bezwarunkowego potępienia sprawców i bezwzględnej solidarności z ofiarami, którym należy całkowicie i bez zastrzeżeń dawać wiarę. Wszelkie napomnienie o możliwych nadużyciach, polegających na pomówieniach bądź wyolbrzymionych oskarżeniach, czyni z ciebie wroga publicznego – obrońcę seksualnych drapieżców. Kłopot z pozbyciem się z domu gości z Ukrainy po kilku tygodniach wspólnego życia w trzypokojowym mieszkaniu? Trzeba było myśleć wcześniej, a nie narzekać teraz! Kto ma wątpliwości i problem, ten stoi moralnie trzy szczeble niżej niż ktoś, kto w ogóle palcem nie kiwnął, aby komukolwiek pomóc.
Wszystko to są przykłady czegoś, co nazywamy paniką moralną, a co wyraża się w agresywnym szantażu moralnym i towarzyskim ostracyzmie. Panika moralna to okropne, amoralne, podszyte agresją, ustrojoną na uroczysty moralny gniew, piętnowanie wszelkich wątpliwości i wszelkich przejawów autonomicznej refleksji moralnej – a to w imię wspólnotowej jedności i bezpiecznej dla wszystkich jednoznaczności. Nawet gdy ta jednoznaczność oznacza bliżej niesprecyzowany zadufany w sobie radykalizm, histerię i kompletną nieczułość na względy sprawiedliwości.
Furda tam ze skrzywdzonymi pedofilami, nadmiernie ukaranymi mężczyznami czy rozczarowującymi pomagaczami, mającymi czelność stawiać granice własnemu poświęceniu! Narcystyczna i pobudzona społeczność nie chce niuansów, lecz wyłącznie dobrego samopoczucia. Szarości, komplikacje i niejednoznaczności psują manichejski obraz świata i zaburzają poczucie bezpieczeństwa, wynikające z przekonania, że stoi się w tłumie po właściwej stronie. Wszelkie rozterki są nam wrogiem, bo zaburzają nasz spokój, a w dodatku pokazują, że nie jesteśmy tacy bystrzy, jak lubimy o sobie myśleć.
Bo potępiać pedofilów jest łatwo, a dyskutować o niebezpieczeństwie linczu na pedofilach – znacznie trudniej. I tak w każdym przypadku. I choć doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, że nic nie jest proste, bo sami męczymy się a to z jakimiś własnymi przesądami, a to z własnymi grzechami, to tym dalej uciekamy od trudnych i niewygodnych prawd, niszcząc każdego, kto stanie nam na drodze, by poprosić o chwilę szczerego zastanowienia. Mówię „my”, bo w jakimś stopniu ta słabość dotyczy każdego. Któż nie chce być prawomyślny i poprawny? Bycie w większości i z większością jest zawsze łatwiejsze.
Panika moralna jest szpetna i agresywna. Na szczęście można się od niej wyzwolić. Mam nadzieję, że wiem, jak to się robi. Moja profesja etyka zobowiązała mnie do nabycia takiej umiejętności, którą chciałbym Wam przekazać. A przynajmniej zasugerować pewne ćwiczenia, które po jakimś czasie pomagają uodpornić się na pokusę przyłączania się do wszelkiego typu owczych pędów, polowań na czarownice i rytuałów zarzynania kozłów ofiarnych. Proponuję tu kilka uwag ogólnych i garść konkretnych porad, jak sobie z wewnętrzną pokusą „świętego radykalizmu” i zewnętrzną presją pobudzonych znajomych poradzić.
Otóż termin moral panics rozgościł się w naukach społecznych począwszy od lat 90. W socjologii i w mediach anglojęzycznych oznacza masowe poruszenie związane z jakimś zagrożeniem, a zwłaszcza zagrożeniem wyolbrzymianym („paranoja”). Mógł to być lęk przed czarami (no, nie wiem, nie wiem), przed użyciem bomby atomowej (częściowo uzasadniony) albo spiskiem polegającym na paraliżowaniu całego świata obostrzeniami covidowymi (niczym nieuzasadniony). Pokrewne znaczenie ma termin cultural panics, czyli „panika kulturowa”, oznaczający naruszenie pewnej normy kulturowej, zwłaszcza nowo ukształtowanej albo związanej z jakimś aktualnym zagrożeniem. Gdy ktoś boi się oskarżenia o rasizm, jeśli nie zareaguje stanowczo na użycie w jego obecności słowa „Cygan”, to właśnie ulega takiej „panice kulturowej”.
W języku polskim termin „panika moralna” przyjął jednakże nieco inne znaczenie niż moral panics, gdyż nieco inny jest sens angielskiego „moral” („związany z ideami, wartościami, odczuciami i przekonaniami”) i polskiego „moralny”, czyli „związany z moralnością jako obszarem powinności, czyli słusznego bądź nagannego postępowania”. W wielu przypadkach nasza „panika moralna” lepiej odpowiada angielskiemu cultural panics niż moral panics. W każdym razie ten względnie nowy termin – panika moralna – wydaje się bardzo przydatny, zastępując zbyt szerokie znaczeniowo i obejmujące również inne zjawiska słowo „egzaltacja”.
Tak czy inaczej, „panika moralna” to jeden z przypadków społecznej egzaltacji. Taki mianowicie, w którym dominuje nastrój powagi i solenności, przykrywających bądź przetwarzających lęk wynikający z pojawienia się w przestrzeni społecznej jakiegoś zła lub bardziej czy mniej realnego zagrożenia, związanego z konsekwencjami naruszenia jakiegoś silnego zakazu społecznego (tabu) – konsekwencjami w postaci napiętnowania i wykluczenia. W wąskim znaczeniu panika moralna to po prostu rozprzestrzeniający się w pewnych środowiskach i grupach społecznych lęk przed napiętnowaniem z powodu „bycia po niewłaściwej stronie”, czyli bardzo atawistyczny lęk przed samym naruszeniem tabu jako takim.
W szerokim znaczeniu jest to mobilizacja społeczna o silnym podkładzie lękowej agresywności, oparta na agonie, czyli wyrazistym przeciwstawieniu prawych i swoich nieprawym i obcym, z dużą skłonnością do kulminowania w gniewie. Hasłem – czasem wręcz jawnym – społeczności ulegających presji paniki moralnej jest „kto nie z nami, ten przeciwko nam!”. Wyraźna niechęć do wszelkiej dyskusji, rozważenia niuansów spraw związanych ze źródłem lęku i przedmiotem potępienia, poszukiwania praktycznych rozwiązań i kompromisów to cecha charakterystyczna takiego zaburzenia. Kto chce podejmować trudne i drażliwe tematy, związane ze społecznym tabu bądź wypieranym i przemilczanym zagrożeniem, ten ściąga na siebie złość i represje, wynikające z archaicznego przekonania, że milczenie i bezczynność działają jak ukrycie się w krzakach bądź mimikra – sprawiają, że „zły” nas nie zauważy i pójdzie dalej.
W społeczeństwie preliberalnym sytuację paniki moralnej charakteryzowano jako zgorszenie, czyli słuszne poczucie wstrętu przed grzechem, które rodzi obowiązek jego przemilczania. „O pewnych rzeczach się nie mówi” – taka jest moralna dewiza usankcjonowanej moralnie i społecznie obłudy. Nie mówi się o zbrodniach władców i Kościoła, nie mówi się o występkach seksualnych, nie mówi się o wyzysku i niesprawiedliwości. A wszystko dlatego, że rozważanie takich spraw może podkopać autorytet świętych osób i instytucji oraz oddziałać na niektórych jak zachęta i zły przykład.
Szkoda czasu na tłumaczenie całej ohydy tej zinstytucjonalizowanej obłudy, której ślady spotyka się do dziś. I chociaż w społeczeństwie liberalnym „nie ma tematów tabu”, to nadal jest bezradność, lęk przed podejmowaniem trudnych i drażliwych kwestii, na które nie ma prostych i jednoznacznych odpowiedzi. Z tym wszystkim mamy właśnie do czynienia w sytuacji paniki moralnej. Niezdolność do zmierzenia się z trudną i czasami bardzo prozaiczną kwestią sprawia, że kurczowo trzymamy się bezpiecznych abstraktów i deklaracji, odmawiając wszelkiej dyskusji. Zamiast podejmować trudne problemy, takie jak współwina ofiar, niewspółmierność kar do przewinień, zmieszanie intencji altruistycznych z egoistycznymi, zagrożenie napiętnowaniem i wykluczeniem osób społecznie uprzywilejowanych itd., ucina się wszelkie dyskusje rytualną deklaracją przywiązania do naczelnych wartości liberalnych, takich jak solidarność ze słabszymi, empatia czy równość. Etyczne deklaracje tego rodzaju używane są jako tarcza, osłaniająca bezradność i lęk przed podejmowaniem trudnych tematów. Lęk zresztą uzasadniony, bo doprawdy bardzo łatwo mieć przyprawioną gębę seksisty, obrońcy pedofilów, „ruskiej onucy” i czego tam jeszcze. A jeszcze łatwiej odsłonić swoją słabość intelektualną. Bo żeby mówić sensownie o trudnych sprawach, trzeba mieć sporo rozumu i doświadczenia.
Sporo rozumu i doświadczenia ma niewielu. I nie da się ich nabyć w jeden dzień. Znacznie szybciej można pozyskać niezmiernie ważną cnotę, która prawie tak skutecznie zabezpiecza przez paniką moralną i związanym z nią amoralnym radykalizmem. Cnotą tą jest autentyczność, czyli szczerość, prawdomówność i prostota. Osoba zachowująca szczere intencje i zdrowy rozsądek nie musi być filozofem, aby uzyskać niezależność sądu, uczciwość intelektualną, a nawet odwagę cywilną. Idzie to jak po sznurku. To w sumie nic wielkiego, a jednak… Taka szczera osoba może na przykład powiedzieć: „faceci również bywają bici przez kobiety”. Niby nic, ale wszystko się od razu zmienia. Ktoś w panice moralnej powie: „ale w ogóle co to ma za znaczenie – kobiety stanowią 90 proc. ofiar przemocy!”. A na to owa całkiem niebędąca jakimś nie wiadomo jakim mędrcem, lecz po prostu mająca swój własny rozum i osąd osoba odpowie po prostu: „jasne, ale mniejszości też nie należy lekceważyć”.
Rozmowa o przemocy domowej, podporządkowana zasadzie, iż mężczyźni będą w niej występować wyłącznie w roli sprawców, a kobiety w roli ofiar, jedynie udaje, że poszukuje prawdy i wynika z moralnej troski. Moralna troska nie pomija nikogo, a poszukiwanie prawdy nakazuje poszerzać pole widzenia, a nie zakładać klapki na oczy. Większość naszych mieszczańskich rozmów nie ma waloru poznawczego, ograniczając się do wymiany znaków identyfikacji społecznej. Wzajemnie potwierdzamy swoje wartości i tożsamość, nie przejmując się niczym oprócz samej poprawności retorycznego rytuału.
Kto tak żyje, nie znając autonomii i nie wiedząc, co to odwaga cywilna, nigdy nie będzie dojrzałą intelektualnie i etycznie jednostką. Będzie za to podlegał rozmaitym formom egzaltacji, łącznie z paniką moralną i kulturową. Będzie rezonował i przekazywał dalej społeczną agresję i opresję. Pod pozorami moralnej wrażliwości i pryncypialności będzie piętnował, wyszydzał i wykluczał.
Jak się z tego wyleczyć? Sądzę, że na początek można znaleźć sobie pośród zaufanych osób jednego rozmówcę, z którym można będzie bezpiecznie i spokojnie rozmawiać o trudnych problemach. Świadomość, że jest ktoś, kto nie popada w panikę i nie reaguje agresją, bardzo wzmacnia. Większość z nas ma kogoś takiego, choć możemy nie wiedzieć, kto to jest. Ta osoba niekoniecznie nam ufa i może się nas z początku obawiać. Warto spróbować się wzajemnie „odnaleźć”.
Wsparcie ze strony kogoś bliskiego to jedno. Druga sprawa to język. Trzeba nauczyć się stosować łagodzące, bezpieczne zwroty w rodzaju: „mam wątpliwości”, „nie można jednak zapominać i o tym, że…”, „w zasadzie się zgadzam, lecz dodałbym do tego pewne zastrzeżenie”. Język i sposób mówienia bardzo wiele znaczą. Łagodne słowa łagodzą nastrój moralnej paniki i ułatwiają zachowanie poczucia bezpieczeństwa osobie lękającej się naruszenia tabu i utraty pozycji społecznej.
Gdy już wzmocnimy się przyjaciółmi i panowaniem nad językiem, warto pokazać, że odwaga mówienia o rzeczach drażliwych i nieprostych wcale nie skutkuje trwałym wykluczeniem. Bo prawda jest taka, że ktoś mający odwagę mówienia czegoś, „co wszyscy myślą, lecz boją się powiedzieć”, jedynie przez krótki czas doświadcza krytyki i napiętnowania. Jeśli przetrwa dzielnie kilka takich konfliktowych sytuacji, zahartuje się i zostanie przez swoje otoczenie uznany bądź uznana za porte parole spraw trudnych. Z czasem może nawet zyskać autorytet jako osoba odważna.
Wszystko to jednakże mało jeszcze znaczy, jeśli nie idzie za tym wynikający z dobrej woli wysiłek, aby naprawdę rozeznać się w temacie. Internet daje taką możliwość niemalże w każdym temacie. Nie trzeba być nie wiadomo jak mądrym. Jeśli naprawdę coś się przeczyta, a więc poświęci się sprawie trochę czasu i wysiłku, siłą rzeczy ma się już coś do powiedzenia. Powiedzenie „martwi mnie ta kwestia i trochę sobie o tym poczytałem, na przykład….” stawia nas w zupełnie innym położeniu vis a vis moralnych panikarzy. Nie są to ludzie odważni i raczej schowają swoje pałki, widząc przed sobą kogoś, kto się nie boi i wie, o czym mówi.
Do tej beczki miodu muszę jednakże – w imię uczciwości intelektualnej – dodać łyżkę dziegciu. Nikt, nawet osoba szczera, odznaczająca się dobrą wolą, brzydząca się paniką moralną, a za to wykazująca się odwagą cywilną, nie jest wolny od podszeptów egoizmu, złych uczuć, uprzedzeń i podejrzliwości. Panika moralna w pewnej mierze jest lękiem przed tą gorszą częścią nas samych. Dlatego trzeba zachowywać daleko idącą ostrożność również w odniesieniu do samego czy samej siebie. Sztuka etycznego myślenia i etycznej mowy (bo o tym dziś mówimy) obejmuje krytyczną zdolność samooceny i karcenia samego siebie. Jest to zresztą najtrudniejsza jej część.