Czy Polacy obronią Polskę?
Kaczyński bije się z myślami, czy zrobić wcześniejsze wybory, a jeśli tak, to według jakiego scenariusza. Upadek rządu wyglądałby bardzo niedobrze, a scenariusz ze skróceniem kadencji Sejmu wymagałby zgody Tuska. Tusk zaś zgodzi się na wybory tylko wtedy, gdy będzie miał gwarancję, że powstanie szeroka koalicja zdolna wygrać z PiS. Dwóch facetów musi uwierzyć, że wygrają – wtedy będą przedterminowe wybory.
Społeczeństwo zaczyna zauważać, że Kaczyński i spółka rozbijają Europę i blokują europejskie wypłaty dla Krajowego Planu Odbudowy, szachowani przez Ziobrę. Widzą, że pomocy uchodźcom udzielają poszczególni ludzie i samorządy, a działania rządu w tej sferze są minimalne. Widzą, że sankcje przeciwko Rosji są dziurawe, a przyjaźń z proputinowskim Orbánem nadal kwitnie. Widzą też inflację, cyrk z podatkami (Polski Ład), warcholstwo Glapińskiego i wiele innych rzeczy, które skryć miała wielka flaga w rękach władzy, pod którą – wedle praw socjologii politycznej – tłumnie gromadzić się powinni obywatele w czas kryzysu.
Owszem, efekt flagi jest, ale starczyło go tylko do zatrzymania spadku poparcia dla rządu, a poprawy notowań jakoś nie widać. Czy w ciągu kilkunastu miesięcy, jakie pozostały do terminowych wyborów, PiS ma szansę dodać sobie dwa czy trzy procent? Czy może pozbyć się Ziobry i zastąpić go, dajmy na to, Kosiniakiem-Kamyszem? To wydaje się mało prawdopodobne. A tym samym coraz bardziej prawdopodobne są wcześniejsze wybory. I do tego powinniśmy dążyć – bo dodatkowy rok władzy PiS to przy obecnym tempie, w jakim toczy się światowa polityka, stanowi niemalże epokę. Przez ten rok możemy stracić wszystko – bo przecież z kapitału wolnej Polski zostało już bardzo niewiele. To naprawdę wielka gra.
Obalenie rządu PiS w sytuacji, gdy właśnie otworzyło się „okienko reintegracji” w Unii Europejskiej, dałoby nam niepowtarzalną szansę szybkiego powrotu do jakiej takiej pozycji w ramach wspólnoty i odwrócenia czarnej karty w historii Polski i jej stosunków z Unią. Jeśli to się nie uda, znajdziemy się tam, gdzie Orbán – i to również w trybie przyspieszonym. Zostaniemy uznani za „przypadek wyjątkowy” (to się nazywa „mechanizm wyjątkowości”) we wspólnocie europejskiej, co oznacza wykluczenie decyzyjne i finansowe, a więc de facto opuszczenie wspólnoty. To jest cel Ziobry i Kaczyńskiego, romansujących z Le Pen, przyjaciół Trupa i Orbána, wykonujących polityczny plan Putina osłabienia Europy, NATO i całego Zachodu. W swej głupocie sądzą oni, że stając się udzielnymi książętami w swoich stolicach, unikną zależności od Moskwy. Na Kremlu kochają takich niby to krnąbrnych wasali. „A ciotka Idalia jeść kurkom sypie”, jak śpiewał (z całkiem innej okazji) na temat stosunków Rosji z zachodnimi populistami Stanisław Staszewski. „Brutalne metody nie są w jej typie” – dodawał. Cóż, pół wieku później chyba jednak są.
O tym, czy PiS upadnie, zadecyduje kilka czynników – i to w sumie żenująco przypadkowych i lokalnych, zważywszy ich znaczenie dla polityki. Polityki nie tylko wewnętrznej, lecz i europejskiej, bo przecież trwałe odpadnięcie Polski od Zachodu i jej nieuchronne w takiej sytuacji uzależnienie od Rosji byłoby ciosem dla całej Europy.
Najważniejszy czynnik to szczera determinacja Donalda Tuska, aby iść razem na jednej kolacyjnej liście. A to wymagać będzie od niego powściągnięcia swej „wilczości” przy układaniu list i zawieraniu umów finansowych z koalicjantami. Drugi czynnik to zdolność powściągnięcia przez Hołownię, Kosiniaka-Kamysza i Czarzastego politycznego narcyzmu, podpowiadającego, że dwóch posłów więcej we własnym opozycyjnym klubie i umocnienie swojej pozycji to rzecz ważniejsza niż obalenie reżimu Kaczyńskiego.
Czy politycy staną na wysokości zadania? Czy się zjednoczą i przedstawią wiarygodny program naprawczy i plan depisyzacji kraju? Jest na to szansa, bo w sytuacji, którą wszyscy postrzegają jako historyczną, ludzie potrafią wznosić się ponad własne przeciętne. Jednakże politycy nie wystarczą. Wyborom musi towarzyszyć ferment społeczny. Ten wielki potencjał gniewu, jaki uruchomił atak PiS na Trybunał Konstytucyjny, a potem na ciała kobiet, musi zostać uruchomiony raz jeszcze. Marazm i zobojętnienie działać będą na korzyść Kaczyńskiego.
Gdyby choć połowa tej wspaniałej energii społecznej, którą obudziła potrzeba zaopiekowania się uchodźcami z Ukrainy, została zaangażowana do ratowania Polski z łap cynicznej i do cna skorumpowanej władzy, wyszarpującej nas z Unii Europejskiej i pchającej w objęcia Putina, ta wielka gra o przyszłość Polski byłaby rozstrzygnięta. Niestety, większość działaczy społecznych i organizacji pozarządowych brzydzi się polityką partyjną i mało interesuje się wyborami. Tak naprawdę w świecie NGO pełną świadomość tego, jak bardzo los kraju i te wszystkie wielkie sprawy, jak bezpieczeństwo, demokracja, praworządność, prawa kobiet, ekologia, zależą od ściśle politycznego zaangażowania obywateli, ma jedynie KOD. Komitet Obrony Demokracji wciąż jest najsilniejszą niepartyjną organizacją polityczną, zdolną angażować duże grupy obywateli niezwiązanych z konkretnymi środowiskami partyjnymi.
Polskę uratować mogą jedynie Polacy. Polacy politycy – jeśli przezwyciężą swój egoizm i głupie spryciarstwo, zdobywając się na połączenie sił w chwili historycznej próby. Polacy działacze – jeśli przezwyciężą swój niemądry wstręt przed polityką, z powodu którego otwierają szerokie pole do działania dla populistów i cwaniaków. A przede wszystkim Polacy obywatele, którzy przezwyciężą swoje lenistwo i malkontenctwo, usprawiedliwiane wiecznym „to nic nie da”.
Mamy zadanie – uratować Polskę. A ratowanie Polski akurat tym razem ma wiele wspólnego z ratowaniem Zachodu. Spoczywa więc na nas wielka odpowiedzialność. Niemalże taka jak na Francuzach wybierających dziś pomiędzy demokratą a putinistką. Nie możemy tego zawalić. Jeśli Tusk naprawdę postawi na zwycięstwo, a nie na siebie, szefowie partii opozycyjnych zaczną współpracować, zamiast kopać pod sobą dołki, KOD zabierze się do roboty i razem z innymi organizacjami wyprowadzi ludzi na ulice, te wybory da się wygrać.
Jeśli jednak poddamy się marazmowi i zmęczeniu, a wybory przeistoczą się w licytację, kto da więcej swoim wyborcom, to z pewnością wygra ten, kto już wiele razy udowodnił, że z rozdawaniem gotówki swojemu elektoratowi nie ma najmniejszych problemów.