Kim jest ateista? Zostań jednym z nas!
Z okazji corocznego Zlotu Ateistów chciałbym wyrazić tu swój pogląd na religię, a zwłaszcza wyjaśnić, co rozumiem przez ateizm. Mam nadzieję, że niejeden nieateista po przeczytaniu tych słów przyłączy się do wspólnoty rozsądnych ludzi, którzy – gdy już koniecznie każą im się określić – nazywają siebie ateistami.
Ateista zaprzecza, jakoby świat został stworzony przez jakąś Istotę, tak jak rzeźbiarz tworzy rzeźbę, ani że jest przez jakąś Istotę rządzony, tak jak król rządzi swoim królestwem. Zaprzecza, gdy go o to pytać, bo najczęściej sam z siebie nie widzi powodu, aby takie tezy wygłaszać. Uważa Boga, Allaha, Zeusa, Mitrę, Atona, Krysznę itp. za różne postacie literackie, a dokładnie postacie mitologii różnych ludów, odgrywające w tych mitologiach wyróżnioną rolę. Badaniem tych postaci i mitologii zajmuje się religioznawstwo. Nauka ta tłumaczy też genezę religii, sposób, w jaki ewoluują i zanikają, funkcje psychologiczne i społeczne, jakie pełnią itd. Ateista szanuje religioznawstwo.
Ludzie wierzący we wszechmocną istotę, która stworzyła świat, nazywają ją za pomocą pewnego słowa oraz wypowiadają o tej istocie pewne twierdzenia. Jednocześnie uważają innych ludzi, którzy innym słowem nazywają wszechmocną istotę, która stworzyła świat, za nazywającą tymże innym słowem TĘ SAMĄ co oni Istotę, jakkolwiek twierdzącą na jej temat rzeczy fałszywe. I tak chrześcijanie mówią „Bóg” (albo „God”) i sądzą, że słowo to nazywa ten sam obiekt co na przykład używane przez Arabów (muzułmanów) słowo „Allah”. Ateista wyjaśnia, że to nieprawda. „Bóg” to nie jest żadna nazwa ogólna, lecz słowo, którym Polacy nazywają wyimaginowane zjednoczenie trzech Osób (dwóch niematerialnych i jednej materialnej), które razem stworzyły świat, a obecnie nim kierują.
Można się zastanawiać nad związkami znaczeniowymi w obrębie grupy słów nazywających różne Wielkie Istoty, niemniej z pewnością nie są to nazwy zamienne ani wzajemnie tłumaczące się jedna poprzez drugą na gruncie różnych języków, używanych przez narody wyznające różne religie. Polak, który mówi, że wierzy w Boga, ani myśli choćby przez chwilę zastanawiać się, czy istnieje Kryszna i z pewnością w Krysznę nie wierzy. Ateista również się nie zastanawia, czy istnieje Kryszna, podobnie jak nie zastanawia się, czy istnieje Bóg. Dlaczego katolik miałby rozważać istnienie Zeusa? A dlaczego ateista miałby się zastanawiać nad istnieniem Ahura Mazdy albo Boga?
Zasada w obu przypadkach jest ta sama: rozważanie istnienia postaci fantastycznych jest dla osoby neutralnej i niezależnej czynnością absurdalną. Wierzący zachowuje tę neutralność i niezależność względem wszystkich tradycji religijnych z wyjątkiem jednej. Ateista jest niezależny całkowicie.
Ateista to ktoś, kto nie widzi powodu, aby uznawać przekonanie (albo „wierzyć”), że świat stworzył Bóg, Allah, Zeus albo Ahura Mazda czy też jakiś inny wszechmocny Stworzyciel, podobny do jakiejś osoby wyposażonej w wolę i sprawstwo. Podobnie jak chrześcijanie nie wierzą w to, że świat istnieje z woli jednego w jednej osobie Jahwe, gdyż uważają, iż stworzył go zespół trzech Osób Boskich, również muzułmanie nie uznają, aby świat miał powstać z woli Boga (owego zespołu, czyli Trójcy), ateiści zaś podobni są w jednym do chrześcijan, a w drugim do muzułmanów – nie wierzą ani w jedno, ani w drugie.
Ateista generalnie nie tylko nie uznaje tezy, że Bóg (zespół trzech Osób) stworzył świat albo zrobił to Allah (Osoba pojedyncza), lecz spontanicznie nie wygłasza żadnych tez na te dwa tematy, podobnie jak nie wypowiada się o istnieniu (nieistnieniu) innych postaci wymyślonych przez ludzi. Sam pomysł, aby tłumaczyć istnienie świata na podobieństwo wykonania czegoś przez pewną osobę, a istnienie takiego Stworzyciela tłumaczyć tym, że „istnieje odwiecznie i sam z siebie”, ateista uważa za zupełnie niepoważny. Zagadki „dlaczego istnieje coś, a nie nic?” nie rozwiąże się za pomocą metafory „wymyślania” i „robienia tego, co się wymyśliło”. Być może w ogóle byt obywa się bez racji (powodu) swego istnienia? Być może wzięty w całości jest nieskończony, wieczny i zdolny do samobytowania? Wiara w osobę Stwórcy nie pomaga rozwiązać tych metafizycznych zagadek. Trochę pomaga za to filozofia.
Bóg ani Zeus nie są też potrzebni ani pomocni w wyjaśnianiu moralności. Konieczność oddania długu nie tłumaczy się rozkazem żadnej istoty ani tym, że jest to niezbędne do osiągnięcia wiecznego szczęścia. Tłumaczy się raczej wzajemną korzyścią z zaufania odnośnie do zdolności dotrzymywania umów. Jest zresztą jeszcze kilka innych rozumnych wyjaśnień. Odwołanie się do nakazu jakiegoś Prawodawcy świata, który wymyślił, co jest dobre, a co złe, to naiwny i archaiczny sposób myślenia, który nie przystoi ludziom wykształconym.
Ateista może cenić niektóre religie. Na pewno nie te, które dają sobie przyzwolenie na „nawracanie” z użyciem rozmaitych środków przymusu i przemocy albo szantażują i straszą „niewiernych” piekłem. Są jednakże religie łagodne i pełne dobroci, a także mające metafizyczne „ucho” i etyczną mądrość. Ateista może je szanować, a nawet brać udział w ich obrzędach, jeśli widzi w nich moralną, intelektualną i estetyczną wartość.
Ateista to nie jest osoba, która „w nic nie wierzy”. Może mieć bardzo silnie rozwinięty zmysł metafizyczny, a nawet oddawać się (jeśli potrafi!) spekulacjom na temat absolutu. Absolut wszelako w niczym nie przypomina żadnej osoby, zaś antropogeniczne i naiwne metafory „Stwórcy” czy „Sędziego” bynajmniej nie pomagają go zrozumieć. Ba, ateista może studiować (tak jak ja) sens wyrażeń egzystencjalnych mówiących o absolucie („absolut istnieje”, „absolut nie istnieje”) – nie ma to jednakże nic wspólnego z wiarą religijną i tzw. dyskusją na temat istnienia Boga. Zajmowanie się dowodzeniem, że zespół trzech osób stworzył świat, a następnie nim kieruje w każdym szczególe, jest zajęciem absurdalnym. Dokładnie tak samo jak dowodzenie, że zespół pięćdziesięciu siedmiu osób (święta Pięćdziesiątka Siódemka) obali władzę św. Trójcy i doprowadzi do anihilacji świata – dla jego dobra.
Z racjonalnego punktu widzenia to są rozważania na tym samym poziomie absurdu. Wiedzą o tym katolicy, którzy nigdy nie rozważają kwestii istnienia Wenus. A szkoda.