Trzaskowski dał d… czyli etyka podrywu
Sądzę, że pewna liczba pań musiała poczuć się bardzo źle, że ich niegdysiejszy partner seksualny po latach odnosi się do nich wzgardliwym słowem. Chyba że same uważają Rafała Trzaskowskiego za swój łup bądź mają się za kutasiary. Strasznego użyłem słowa? To bardzo ścisły odpowiednik „dupiarza”!
Cały internet już to nie posiada się z oburzenia, że Rafał Trzaskowski użył w programie telewizyjnym owego słowa „dupiarz”, już to broni prezydenta Warszawy, twierdząc, że to tylko kolokwializm i w ogóle drobna wpadka. Tylko Jarosław Kaczyński powiedział zdumiewającą prawdę, a mianowicie że takiego słowa po polsku nie ma. Ściśle biorąc, powiedział, że nigdy go nie słyszał. Ja też nie. I wstydzę się tego za nas wszystkich! Bo nie można wyobrazić sobie bardziej naturalnego, zgodnego z polskim słowotwórstwem i sugestywnego wulgaryzmu.
Ściśle biorąc, „dupiarz” istnieje (poświadcza to prof. Bralczyk), lecz jest prawie nieużywany. Teraz będzie. To wkład Rafała Trzaskowskiego do polszczyzny oraz kultury polskiej. Brawo! Gratuluję bez ironii – sam chciałbym mieć taką zasługę.
Rafał Trzaskowski przeprosił za swoje zachowanie i być może powracanie do tego jest złośliwością, a przynajmniej brakiem wspaniałomyślności. Ja jednak nie chcę, aby ktoś pomyślał, że jestem wspaniałomyślny, bo byłoby to nieskromne. Jeśli komentuję jeszcze tę starzejącą się, kilkudniową już sprawę, to dlatego, że inni komentatorzy mnie zawiedli. Nie wypominając nazwisk, komentatorzy skupiają się na ordynarnym określeniu kobiet, a pomijają rzecz samą, czyli bycie dupiarzem. A przecież to właśnie jest bulwersujące naprawdę. Pominięcie to uważam za symptomatyczne. Dlatego zabieram głos, zaznaczając, że naprawdę lubię i cenię Rafała Trzaskowskiego, a także doceniam jego niewątpliwą urodę, obejmującą również dolną część ciała.
„Dupa”, wbrew pozorom, nie jest w języku polskim słowem bardzo wulgarnym. Jest na granicy pomiędzy wulgaryzmem a kolokwializmem (w przeciwieństwie do „tyłka”, który w uszach ludzi wykształconych jest wulgarny, choć większość Polaków w ogóle nie zdaje sobie z tego sprawy). W towarzystwie można czasami powiedzieć „dupa”, choć najczęściej mówi się „cztery litery” albo „d”. Nigdy jednak, nawet w najbardziej wesołej i nietrzeźwej kompanii, ludzie wykształceni i kulturalni nie użyją słowa „dupa” na określenie kobiety czy dziewczyny. Zwrot „niezła dupa” wyraża podziw i pożądanie, lecz jest nie do przyjęcia. Synekdocha sprowadzająca człowieka do najbardziej seksualnie istotnej okolicy ciała nosi w sobie cechy pogardy i przemocy. Tego się po prostu nie robi. Z tego samego powodu wulgarne będzie również słowo „dupiarz”. Wprawdzie zawiera ono element przygany wobec kogoś, kogo się tak nazywa, lecz jednocześnie powiela obrzydliwy epitet wobec kobiet.
Jednakże istota rzeczy jest w czym innym. Chodzi o to, kim jest ów „dupiarz”. Przyznawanie się z dezynwolturą, bez wstydu, w okolicznościach zabawowych (rozmowa z Kubą Wojewódzkim), że było się podrywaczem (rozmawiano o „bawidamku”, ale to nie to samo – bawidamek praktykuje minoderię, a nie poluje na kobiety), jest tak samo szokujące jak przyznawanie się, ot, tak sobie, do kradzieży.
Podrywacz czy „dupiarz” to człowiek starający się uwodzić obce kobiety czy dziewczyny, a więc skłonić je do seksu bez poważnego zaangażowania emocjonalnego i odpowiedzialności. Kto tak postępuje, zakłada z góry rozmaite oszustwa, czyli manipulacje, kłamstwa i pozory, które mają przełamać barierę wstydu albo uczynić mówiącego szczególnie atrakcyjnym. Seks staje się celem sam dla siebie, a środki do tego celu, jeśli nawet nie dowolne, to bardzo swobodne. Jest wśród nich kłamstwo, zdrada (obie strony mogą mieć jakieś zobowiązania uczuciowe), zranienie (zakończenie relacji seksualnej bardzo często jest dla kobiety krzywdzące) i w ogóle to wszystko, co nazywamy potocznie (niezbyt fortunnie zresztą) wykorzystaniem.
Chodzi więc o instrumentalizację kobiet, lecz również o wulgaryzację seksualności. Trzaskowski przyznał się, że z łatwością i umiejętnie sięgał po coś, w co ktoś inny, niebędący „dupiarzem”, najczęściej angażuje wiele uczuć, starań, marzeń i cierpień. On zaś to ma ot tak, na pstryknięcie palców! To bardzo frustrujące i zniechęcające. Każdy by tak chciał! Jakże zazdroszczę tej możliwości i tej umiejętności! Ja jej nie posiadam, choć bardzo bym tego pragnął. Tak jak pragnie się grzechu. I właśnie to, że „dupiarz” budzi nieprzystojną zazdrość, jest w tym wszystkim najgorsze. Zazdrość taka sama w sobie jest nieprzyjemnym doznaniem, jednak przede wszystkim jest demoralizująca.
Skoro Trzaskowskiemu wolno, to może i ja spróbuję? W moim przypadku jest już za późno na debiut w dupiarstwie, lecz są tacy, młodsi, którzy zejdą na złą drogę pod wpływem starszych. A tak przy okazji – nie wierzę, aby komuś dupiarstwo przechodziło. Prezydentowi stolicy, zwłaszcza żonatemu, nie jest może łatwo wybrać się na łowy, lecz za granicą? Czemu nie? To nie żadna insynuacja, lecz przypomnienie dobrze znanego faktu, że rozwiązłość jest narowem niesłychanie trudnym do wykorzenienia. Osobiście nie zetknąłem się z takim przypadkiem. Sprawę rozwiązuje wiek, lecz wcześniej niezbędna jest „krótka smycz”.
Trzaskowski już raz popełnił wielki błąd, który kosztuje nas niepodzielne rządy Kaczyńskiego. Należę do tych, którzy twierdzą, że gdyby pojechał do Końskich na „ustawkę” TVP z Dudą, to wygrałby wybory. Teraz zaliczył paskudną wpadkę, którą PiS wykorzysta bez litości. Oczywiście, to nie jest jeszcze żadna katastrofa, tyle że nawet jednoprocentowa utrata popularności w obecnej sytuacji i przy tak równym podziale społeczeństwa ma wielkie znaczenie. Razem z Rafałem Trzaskowskim z niepokojem czekam na najbliższy sondaż popularności polityków. Mam nadzieję, że spadek Rafała Trzaskowskiego będzie minimalny i przejściowy. Ale „dupiarza” już nie zapomnimy.