Czy Polacy są dobrymi ludźmi?
Pytanie bardzo niewygodne, lecz jednocześnie bardzo aktualne, bo właśnie pławimy się w narcystycznym samozachwycie z powodu masowej pomocy, jakiej udzielamy uchodźcom z Ukrainy. To fakt – wielu ludzi, może nawet około połowy populacji kraju, zrobiło coś bądź nadal robi dla Ukraińców. Jeszcze więcej jest takich, którzy głośno wychwalają naszą zbiorową cnotę. Pochwały są zasłużone, lecz ten jeden przypadek, przypadek Ukrainy, nie unieważnia i nie przekreśla znaczenia przykładów wręcz przeciwnych. Stanowczo zbyt łatwo przychodzi nam przekonanie, że jesteśmy wspaniałym narodem dobrych ludzi. Poza sprawą Ukraińców niewiele na to wskazuje. A przecież i Ukraińcom pomagamy, bo sami boimy się Rosjan.
Oceniając moralne naród, trzeba pamiętać o kilku rzeczach. Ocena zbiorowości jest wypadkową oceny poszczególnych jej członków. Zdanie „Polacy są gościnni” oznacza, że jest szczególnie wielu gościnnych Polaków, a nie że wszyscy czy prawie wszyscy są tacy. Uogólnienia są jak najbardziej na miejscu, bo oznaczają jedynie pewną wartość statystyczną. To jedno. Druga rzecz, o której nie wolno zapominać, to porównawczy charakter uogólniających sądów o zbiorowości. Jeśli te sądy są pochwałami, to znaczy to ni mniej, ni więcej, że dana społeczność jest lepsza od innych. Jakich innych? W domyśle – sąsiednich bądź w ogóle ważnych na tyle, że daną społeczność z nimi właśnie się porównuje. Dlatego zdanie „Polacy są narodem gościnnym” znaczy tyle, że wśród Polaków jest więcej ludzi gościnnych niż wśród wielu innych narodów, zwłaszcza sąsiednich bądź takich, z którymi zwykliśmy się porównywać.
Po tych uwagach wstępnych przejdźmy do rzeczy. Za pomoc Ukraińcom należy się nam piątka. Nie ma jednakże dowodów, że pomagamy im bardziej niż Słowacy albo Mołdawianie. Tak czy inaczej, jest dobrze. Jednak ta ofiarność względem Ukraińców, z którymi generalnie nie bardzo się lubimy (albo raczej: lubiliśmy), dramatycznie kontrastuje z naszym stosunkiem do uchodźców muzułmańskich, przedostających się do Polski przez Białoruś. Rząd brutalnie łamie prawo polskie i europejskie (nie mówiąc już o elementarnych zasadach moralnych), wydalając chorych i potrzebujących pomocy uchodźców „za druty” oraz prześladując osoby niosące im pomoc. W wyniku tej brutalnej i nieludzkiej działalności władz zginęło co najmniej 16 osób. I co? I nic. Żadnych protestów, żadnych spadków notowań partii rządzącej, żadnego społecznego oburzenia. Jak widać, uchodźców traktujemy nader wybiórczo, solidaryzując się z takimi, którzy są do nas podobni, a lękając się tych naprawdę obcych. Ich los jest obojętny prawie wszystkim Polakom, a więc również tym, którzy dziś pomagają Ukraińcom. Jesteśmy ksenofobami – chyba nie trzeba na to bardziej uderzającego dowodu.
Zresztą nie tylko obojętność na los uchodźców o tym świadczy, lecz również aktywnie przejawiana wrogość. Rząd PiS bardzo zyskał na popularności, propagując lęk i wrogość względem uchodźców i emigrantów. Widząc przyzwolenie ze strony rządzących oraz Kościoła, a nawet otrzymując realne wsparcie finansowe i organizacyjne, wszelkiego autoramentu faszyści i rasiści bardzo się w ostatnich latach zaktywizowali. Łącznie tych ludzi są setki tysięcy, a chętnych poprzeć w wyborach jawnych antysemitów jest dobre kilka procent. Jeśli dodamy do tego niesłabnący, codzienny hejt antysemicki w internecie, nie ma wątpliwości, że pod względem ksenofobii i rasizmu wyróżniamy się in minus.
Ksenofobia łączy się zwykle z pychą i poczuciem wyższości. Nie trzeba żadnych badań socjologicznych, żeby zauważyć, że Polacy w masowej skali są chełpliwi. Naprawdę myślą, że są lepsi od innych narodów – bardziej waleczni i solidarni, bardziej przywiązani do wolności i bardziej zaangażowani we wspieranie aspiracji wolnościowych innych narodów. Wszystko to są narcystyczne mity, które innych mogą odstręczać bądź śmieszyć, lecz czasami budzą wręcz grozę, gdy już dochodzi do kłamliwej rewolty wobec faktów. Polacy nic nie chcą wiedzieć o tym, jak krzywdzili Żydów, i dosłownie masowo głoszą, że przede wszystkim im pomagali, a krzywdzili jedynie nieliczni nielicznych. Obrażają się, nawet słysząc, że więcej Żydów zabili, niż uratowali. Niestety, pod względem zdolności do krytycznej samooceny oraz konfrontacji z brudami własnej przeszłości Polacy są daleko w tyle za narodami zachodniej Europy, z którymi chcieliby być na równej stopie. Daleko nam do tego moralnego przełomu w historii dojrzałego narodu, który polega na przyjęciu do wiadomości win przodków i zmierzeniu się z nimi. Nie – z całą pewnością Polacy nie są narodem intelektualnie uczciwym i samokrytycznym. Raczej jest odwrotnie – na krytykę masowo reagują wrogością.
Niestety, Polacy nie są też powiązani silną więzią społeczną, solidarni i czuli dla siebie wzajemnie. Owszem, w sytuacjach spektakularnych katastrof bądź sukcesów potrafią bardzo intensywnie przeżywać zbiorowe uniesienia. Dzieje się tak jednakże tylko wtedy, gdy chodzi o jakiś wzniosły symbol (jak papież Polak) albo połączenie symboliki z przemawiającymi do serc obrazami tragedii (śmierć głowy państwa w wypadku lotniczym). Wtedy tak. Jednakże największa w powojennych dziejach katastrofa, jaką była utrata ponad 200 tysięcy rodaków w wyniku pandemii covid-19, nie wywołała żadnych właściwie reakcji żałobnych ani w ogóle silnych emocji. Ba! Nawet ewidentna wina rządu, którego haniebne zaniechania, korupcja i nieudolność sprawiły, że straciliśmy kilkadziesiąt tysięcy ludzi więcej, niż umarłoby w razie sprawnego i etycznego zarządzania pandemią, nie wywołała żadnych reperkusji społecznych, nie mówiąc już o obaleniu rządu.
Być może nawet większość społeczeństwa nie wie, że można było uniknąć tysięcy zgonów i że nasze statystyki są porażające na tle innych krajów. Ludzi to najczęściej wcale nie interesuje, więc i nie wiedzą. Dochodziło nawet do tego, że wyczuwając społeczną obojętność, władza rozpędzała protestujących, którzy próbowali upamiętnić ofiary koronawirusa. Przyznam, że jestem zaszokowany postawą Polaków. Również w innych krajach uroczystości żałobne i upamiętnienia były dość niemrawe, lecz jednak były. W Polsce nie było nic – ani dnia żałoby narodowej, ani uroczystości. Nie waham się nazwać tego hańbą narodową.
Brak współczucia jest pochodną niskiego poziomu zaufania społecznego. Każdy zajmuje się sobą i swoimi sprawami. Śmierć w sąsiednim domu jest problemem obcych ludzi, z którymi nie chcemy mieć za wiele wspólnego. Polacy ukonstytuowali się jako naród dość niedawno (jeszcze sto lat temu większość obywateli polskich nie mówiła o sobie „Polak”, „Polka”), a narodotwórcza propaganda nie była w ich przypadku specjalnie wyszukana. Polegała na kulcie katolickim, legendach o walecznych królach, rycerzach i powstańcach, kilku utworach literackich i muzycznych, piosenkarzach, aktorach i sportowcach. II RP wykonała wielką pracę mito- i narodotwórczą, a peerelowska urawniłowka dzieła dokończyła.
Jesteśmy narodem! Tyle że w budowie narodowej wspólnoty nie wzięły udziału wartości nowoczesnego państwa, czyli demokracja, praworządność, wolność, równość. Polski naród polityczny w końcu nie powstał, choć było blisko w czasach pierwszej Solidarności oraz po roku 1989. A ściśle biorąc, to powstał, lecz jako mniejszość. To właśnie ci, którzy próbują dziś bronić demokracji i praworządności przed zdemoralizowanym reżimem Kaczyńskiego. Idzie im słabo, gdyż właśnie są mniejszością.
Nie ma silnego polskiego narodu politycznego, lecz nie ma również wspólnoty tradycyjnej, opartej na zaufaniu i obyczaju. W Polsce – bardziej niż w krajach Zachodu – trzeba wszystko zamykać, bać się hołoty, złodziei i bandytów, a napotkany na ulicy człowiek raczej jawi się jako potencjalny powód konfliktu niż życzliwa osoba, po której możemy spodziewać się dobra. Jak głęboka jest nieufność i idąca za nią obojętność, to pokazuje najlepiej tzw. społeczna znieczulica – jedyna wada narodowa, do której Polacy się przyznają. Wada? To przerażające, że w naszym kraju można umrzeć na ulicy bez otrzymania pomocy przechodniów.
O pijaństwie, hałasowaniu i śmieceniu szkoda nawet gadać. Po prostu o chamstwie mówić się nie chce. Nie możemy go jednakże nie odnotować. Ludzi prymitywnych, brutalnych, wrogich względem innych, zachowujących się wulgarnie, krzywdzących zwierzęta, zakłócających spokój sąsiadom i otoczeniu jest w Polsce z pewnością więcej niż w krajach Zachodu, a także u sąsiadów z południa. Nie wiem natomiast, czy więcej, lecz z pewnością są całe masy Polaków bez honoru. Takie na przykład ściąganie i plagiatowanie jest wśród polskiej młodzieży tak powszechne, że o ludziach, którzy tego nie robią, śmiało można powiedzieć, że stanowią chwalebne wyjątki. A podobno odziedziczyliśmy po naszych panach i prześladowcach, w dawnej Polszcze zwących się Polakami albo Lechitami, honor! Dobre sobie.
Nie, nie jesteśmy dobrym narodem dobrych ludzi. Wypadamy gorzej do tych narodów, które podziwiamy i szanujemy. Niewielka to zaś pociecha, że pewnie i tak jesteśmy lepsi od Rosjan.
Jest jednakże inna jeszcze pociecha. Zmieniamy się powoli na lepsze. Pamiętam Polskę nawet sprzed pół wieku, więc wspomnę, jak wtedy było. Uderzyć cudze dziecko? Proszę bardzo! Ponarzekać w pociągu, że Hitler nie zdążył wymordować wszystkich Żydów – ot, konwencjonalny small talk. Napisać polityczny donos na sąsiada – banalna sprawa. Trzymać psa na krótkim łańcuchu i bez budy – toż to tylko pies. Uderzyć dziecko, bo nie ukłoniło się księdzu? Mores muszą być!
Są nawet dwie pocieszające prawdy w tej moralnej tragedii. Po pierwsze, ludzie jednak się zmieniają, a po drugie, są różni. Owszem, są te masy złych ludzi, które robią nam te paskudne statystyki i przez których nie możemy powiedzieć, że jesteśmy dobrym narodem dobrych ludzi. Ale są też zwarte i wielkie środowiska społeczne, które razem stanowią cywilizowaną i względnie etyczną wspólnotę. To jakby „naród w narodzie”. Gdyby wziąć te kilkadziesiąt procent porządnych ludzi, którzy nie krzywdzą, nie biją, nie kradną, nie oszukują, nie piją, nie złorzeczą obcym, nie wspierają zdemoralizowanej ze szczętem władzy, płacącej gotówką za poparcie wyborcze, mielibyśmy naprawdę piękny naród.
Niestety, taki zabieg można wykonać tylko w myślach. To jedynie marzenie. Realnie wszyscy odpowiadamy za amoralizm i degradację społeczną wielkich mas naszych współobywateli. Jak ktoś pije, ryczy, że powywiesza innych, rzuca butelkami i kamieniami, kradnie, niszczy, urąga wszystkim lepszym od siebie i wyciąga łapę po wyborczą kiełbasę, to winienem temu jestem także ja. Bo nie zrobiłem tego, co należało, aby tamten nie był taki, jaki jest. Bo wspólnota społeczna jest wspólnotą i życia, i sukcesów, i win. Właśnie dlatego, że jedni drugich winy nosimy, czyli zdolni jesteśmy do ponoszenia zbiorowej odpowiedzialności, jesteśmy narodem. Przed nami długa droga.