Po wakacjach przyjdzie potężny kryzys
Wakacje to czas znieczulenia i przytępienia. Wszyscy oddajemy się dobrowolnemu ograniczeniu zainteresowania dla spraw społecznych i politycznych, odrobinę głupiejemy od upału i wakacyjnego lenistwa, porzucamy sprawy zawodowe, a nawet własne osobiste sprawy. Jest „przerwa” i „reset”. A przecież życie toczy się dalej i na początku września wszystko powróci. Czy powróci „ze zdwojoną siłą”? Obawiam się, że w tym roku mamy szczególne powody, aby się wakacyjnie znieczulać. Już teraz bowiem zdajemy sobie sprawę, że jest źle, a będzie tylko gorzej.
Po pierwsze, nadszedł czas płacenia za pandemię, brutalne rozdawnictwo PiS i wojnę w Ukrainie. Niebywałe zadłużenie kraju i dramatyczny wzrost ceny dalszego zadłużania się (polskie obligacje stają się już niemalże śmieciowe) sprawiają, że drukowanie pieniędzy i szastanie nimi się skończy. Zalew pustego pieniądza wyborczo-pandemicznego i opieszałość w podnoszeniu stóp procentowych sprawiły, że dotyka nas inflacja o wiele większa niż w innych krajach Europy.
Na domiar złego nie można liczyć na inwestycje zagraniczne, bo w niestabilnych i autorytarnych krajach się nie inwestuje. Deficyt na światowych rynkach energii doprowadził do jej podrożenia i wzrostu cen. Wzrastają też giełdowe ceny zbóż i innych produktów spożywczych. Putin blokuje czarnomorskie porty Ukrainy, Zachód nałożył sankcje na rosyjskie surowce – wszystko to dokłada się do inflacji, która już teraz sięga 20 proc., licząc wedle koszyka cen „prostego człowieka”. Po wakacjach zacznie się sezon grzewczy i możemy śmiało założyć, że dramatycznie wysokie ceny gazu i węgla jeszcze znacznie wzrosną, wobec czego inflacja nie tylko nie spadanie, lecz jeszcze wzrośnie. O kursach walut nawet szkoda gadać. Euro będzie kosztować dobre 6 zł, a litr benzyny w monopolistycznym kartelu Obajtka – 10 zł. To kwestia może pół roku.
Przy obecnym stadium inflacji jeszcze uciekamy z pieniędzmi i robimy zakupy. To chwilowo poprawia koniunkturę (choć jednocześnie podkręca inflację). Jednakże po wakacyjnych szaleństwach z kupowaniem zaczniemy liczyć pieniądze i zaciskać pasa. Produkcja spadnie, a inflacja pozostanie. Wejdziemy w stagflację, czyli połączenie spowolnienia gospodarczego z inflacją. To zaś pierwszy krok do recesji. De facto już go uczyniliśmy.
Prawdopodobnie zimą recesja (dwa kwartały „ujemnego wzrostu” w gospodarce) stanie się faktem. Będziemy siedzieć w niedogrzanych pomieszczeniach i czekać na wiosnę. Za granicą będzie się tliła wojna, o której wszyscy będziemy już chcieli zapomnieć. W złej atmosferze wielu z nas przypomni sobie, że są wśród nas uchodźcy, którzy całkiem dobrze nadają się do tego, aby zrzucać na nich winę za kryzys. Może by już sobie wrócili tam, skąd przyszli? Trudno sobie wyobrazić, aby PiS w taki czy inny sposób nie próbował wykorzystać antyukraińskich nastrojów – obecnie mocno jeszcze przytłumionych.
Kryzys gospodarczy spotka się z kryzysem pandemicznym. Powrót covidu (covid-22?) będzie dla nas doświadczeniem skrajnego rozczarowania. Przecież ten koszmar miał już się skończyć, a tu co? Znowu? Tak, znowu. Znów będą zdalne lekcje, maseczki, przepełnione szpitale. Specjaliści mówią, że ofiar będzie mniej niż w poprzednich dwóch latach, lecz w Polsce zaszczepiła się tylko połowa społeczeństwa. Wciąż jest tu potencjał na obfite żniwo pandemii.
Paskudna będzie jesień i paskudna zima. Będziemy oszczędzać, strajkować, protestować, a coraz bardziej zdemoralizowana władza będzie nas karmić strachem i nienawiścią. Nienawiścią do uchodźców idących z Białorusi, do LGBT, do osób transpłciowych, do Niemców, do Tuska i Trzaskowskiego, do wszystkiego, co nie jest PiS. Życie polityczne, które od dawna jest rynsztokiem, stanie się rzeźnicką kloaką. Wielu z nas przestanie nawet to śledzić. Protestować też nam się odechce.
A czy Unia zacznie przysyłać nam pieniądze? Pewnie coś tam przyśle, ale mało. Nie będzie chciała dokarmiać rządzącej Polską zdemoralizowanej sitwy, opluwającej przy każdej okazji Unię w ogólności, a Niemy w szczególności.
Czy kryzys przyspieszy upadek PiS? Zapewne tak. Oby tak się stało. Ale są też inne scenariusze. W gronie przywódców opozycji może zwyciężyć partyjna prywata i zamiast jednej listy powstaną trzy. Wtedy PiS zachowa władzę. Możliwe jest również zadłużenie się przez rząd Morawieckiego w Chinach i zarzucenie wyborców chińską kiełbasą wyborczą. Rosji bardzo zależy, aby ich pożyteczni idioci nadal rządzili nad Wisłą i dzielnie rozwalali Unię Europejską. Temat chińskich pożyczek nieraz już się pojawiał i trzeba się liczyć z tym, że omawia się go również w ambasadach Rosji i Chin. A panowie Morawiecki, Glapiński i im podobni chętnie sięgną po każdy pieniądz, za który będą mogli kupić głosy. Bo jeśli przegrają wybory, czekają ich procesy i być może więzienie. Lewe działki i domy nie mogą się już doczekać przepadku na rzecz skarbu państwa!
Lepiej już było i nie ma co się łudzić, że kryzys jakoś tam przejdzie bokiem. Wchodzimy w niego „centralnie”, całymi sobą, ławą. A jest to kryzys złożony, mający uwarunkowania globalne i lokalne, polityczne i społeczne, gospodarcze i przyrodnicze. To zupełnie inna skala kłopotów niż te z 2008 i 2010 r. Raczej już można powiedzieć, że wracamy do potężnego bałaganu, jaki zaistniał w świecie po 11 września 2001 r. Tylko że teraz mamy już znacznie dalej posunięte procesy globalnego ocieplenia i mnóstwo dodatkowych kłopotów. Trzeba będzie zamykać kopalnie, kupować drogi gaz, stawiać wiatraki i walczyć ze skutkami wichur, susz i powodzi. Wątpliwe jest, aby recesja, w którą wchodzimy, skończyła się w ciągu kilku czy kilkunastu miesięcy, przechodząc w okres prosperity. Stagnacja i zadłużenie zostaną z nami na dłużej, a skutki dewastacji państwa i życia społecznego przez PiS nie będą się dały łatwo naprawić. Musi wyrosnąć nowe pokolenie, bo współcześni obywatele Polski po tylu latach schamienia władzy i życia publicznego nie są już w stanie powrócić na łono społeczeństwa obywatelskiego. Demokrację i państwo prawa można zniszczyć w kilka lat, lecz odbudowuje się je znacznie dłużej.
Tymczasem jednak bawcie się dobrze na tych ostatnich beztroskich wakacjach. Za rok nie będzie już ani tanich lotów, ani last minute, ani w ogóle pieniędzy do wyrzucania.