Treblinka, Treblinka… Hańba niepamięci
Warszawa utraciła w czasie wojny blisko połowę ludności. Równo 80 lat temu, w lipcu i sierpniu 1942 r., Niemy wymordowali ok. 250 tys. warszawiaków w Treblince, a w 1944 – ok. 180 tys. Gdzie są ulice „Ofiar getta”? A gdzie „Ofiar Rzezi Woli”?
Nie ma, bo kogo obchodzą „cywile”? Dwa skromne pomniki upamiętniające te najtragiczniejsze wydarzenia polskiej historii stoją sobie opuszczone, równie nieznane i niezrozumiałe dla przechodniów, w odległości dwóch kilometrów jeden od drugiego. A za to Katyń! Ooo! O Katyniu, z jego 20 tysiącami ofiar, wiedzą wszyscy! Bo tam byli przecież panowie oficerowie. O panach oficerach zapomnieć nie sposób. Zresztą wymordowali ich bezbożni bolszewicy, a tymczasem Niemcy to wprawdzie dranie, ale przynajmniej chrześcijanie. Trzeba zachować jakiś umiar w potępianiu chrześcijan, bez względu na to, jak wielkie były ich zbrodnie.
Swoją drogą dwa tysiące żydowskich ofiar Katynia to zapewne jedyne żydowskie ofiary, o których się pamięta. Choć oczywiście prawie nikt nie wie, że akurat byli Żydami. Załapali się na pamięć w tłumie – podnoszą statystykę pomordowanych Polaków, więc spotkała ich nagroda. Pozostałe trzy miliony wyduszonych w komorach gazowych polskich Żydów muszą się zadowolić pamięcią kilkunastu tysięcy Żydów Polaków wraz z rodzinami oraz ich zapewne również kilkunastu tysięcy przyjaciół.
Nawet w Izraelu przez długie dekady niewiele się, nomen omen, liczyli. Nieuzbrojone ofiary nie kręcą nacjonalistów ani tu, ani tam. Komora gazowa w ogóle jest żenująca. Wstydliwa. Dlatego symbolem „Holokaustu” (co za idiotyczna, egzaltowana, pseudoreligijna nazwa!) stało się Auschwitz, a nie Brzezinka albo Treblinka. Auschwitz, bo to jednak obóz pracy, a Brzezinka to tylko śmierć.
A co tu gadać o śmierci? Rach-ciach i po wszystkim. No, umówmy się może na „Auschwitz-Birkenau”, a „Holokaust” przechrzcijmy na „Zagładę”. To już lepiej.
Tak czy inaczej, Zagłada uległa auschwitzyzacji (auszwicyzacji?). Bo tam ginęli Żydzi z Europy, tacy trochę lepsi. A i Polakom w to graj, bo w Auschwitz siedziało też mnóstwo Polaków i można coś tu z Zagłady uszczknąć dla polskiej martyrologii. Robiono to masywnie, bezwstydnie, do ostatnich lat. Swoją drogą Żydzi odpłacają pięknym za nadobne. Powiedz im prostą rzecz, że w Zagładzie zginęły setki tysięcy Polaków, bo tylu Żydów za Polaków się uważało, a gotowi cię odstawić do psychuszki.
Tak czy inaczej, zapanował żydowsko-polsko-światowy konsensus, że „nie Treblinka”. Nie Treblinka, tylko Auschwitz – oto hasło polsko-żydowskiego „pojednania”. A tymczasem Treblinka jest największym polskim grobem. Grobem ośmiuset tysięcy polskich Żydów, centrum polskiej i żydowskiej martyrologii. Ale dla Polaków to „tylko Żydzi”. A dla Żydów „ze świata” to „tylko polscy Żydzi”. Treblinka jest zawsze pusta. Zapytaj Polaka, czym jest, gdzie jest, czy był tam. Niech zgadnę, „chyba jakiś obóz”, „nie wiem gdzie”, „nie byłem”. Nawet mieszkańcy Warszawy w przygniatającej większości nie mają pojęcia o tragediach roku 1942 i 1944. Słyszeli tylko o powstańcach z biało-czerwonymi opaskami i zburzeniu miasta. Getto? Getto to też głównie powstańcy. Kamienie i tekstylia zakarbowały się w pamięci po stokroć silniej niż szare tłumy z Muranowa i Woli.
Pamięć narodów jest niemoralna. Niemoralna i groteskowa jest również polska pamięć. I nawet nie dlatego, że wymordowani Żydzi dla ogółu Polaków dosłownie nie znaczą nic. To zjawisko głębsze. Wymordowani Polacy też nic nie znaczą. Powstanie warszawskie 1944 było szaleństwem, skutkiem którego życie straciło jakieś 180 tys. mieszkańców miasta. Liczą się jednak wyłącznie ci, którzy byli w powstaniu i starali się zabić jakiegoś Niemca. Niektórym się udało, za co życie oddać musiało stu Polaków, bo taką sobie Niemcy policzyli cenę…
Nawet tak oczywisty fakt, że decyzja o powstaniu była tragicznym błędem, bo doprowadziła do katastrofy, stanowi swego rodzaju społeczne tabu. Ilu musiałoby zginąć cywilów, aby w egzaltowanych sercach, znających jedynie patos i cześć dla odwagi żołnierskiej, lecz pozbawionych wyobraźni i odrobiny empatii dla mordowanych niewinnych ludzi, taka empatia się obudziła? Milion? Nawet i w to wątpię. Bo jak raz już zaprzesz się w nieczułości i egzaltacji, wybudzić cię z tego koszmaru może chyba tylko własna trauma.
Dlatego ofiary Rzezi Woli i innych masowych mordów dokonanych przez Niemców w zemście za powstanie nie znaczą w polskiej pamięci nic. To marni cywile, którzy nie tylko nie poszli do powstania, lecz nawet nie umieli się bronić. Tak, tak, ofiara jest godna pogardy, a przynajmniej przemilczenia, jeśli nie mogła się bronić. Jest sama sobie winna. Nie zasługuje na współczucie. Tak myśli-nie myśli sobie człowiek wychowany na dziko, bez żadnej moralnej refleksji. Taki człowiek z agresywną niefrasobliwością zapomina o ofiarach, które nie pobudzają w nim „ośrodka nagrodowego”, nie dostarczają przyjemności, jaką przeżywa ktoś, kto odkrywa w sobie patetyczne uczucia podziwu dla bohaterstwa.
Polskie zapomnienie o stu osiemdziesięciu tysiącach ofiar powstania to wielkie zwycięstwo Hitlera. On też chciał, aby mordowani naznaczeni byli takim stygmatem niehonorowej śmierci i budzili takie przerażenie, iżby świadomość „opinii publicznej” Europy i świata we własnym psychicznym interesie wszystkich ich wyparła. Liczył również na to, że w głębi duszy, nie przyznając się nawet przed samymi sobą, narody Europy będą mu wdzięczne za wymordowanie Żydów.
Narody wdzięczne en masse może nie były, lecz wdzięcznych, prawdę mówiąc, też nie było marne parę milionów. Były ich tłumy. W Polsce wciąż widzimy tej szatańskiej wdzięczności ślady. Każdego dnia w internecie, w komentarzach do materiałów tyczących się spraw żydowskich. Jednym z najbardziej podłych i zjadliwych przejawów polskiego antysemityzmu jest otwarte publiczne głoszenie, że jest zjawiskiem marginalnym. Tak jak gdyby żydożercze wypowiedzi były ledwie w setkach dziennie liczone i spotykały się z potępieniem innych użytkowników sieci. Albo jak gdyby tysiącom nazistowskich „hejtów” towarzyszyły równie liczne urągania na Rosjan, Wietnamczyków albo i Niemców. Nic takiego nie ma miejsca – niechęć do Rosjan albo Niemców istnieje, lecz trudno byłoby ją nazwać nawet zjawiskiem marginalnym w zestawieniu z masową nienawiścią do Żydów, która wylewa się z internetu.
Ale nie, zapominanie o ofiarach, wyparcie się ich nie jest tylko częścią ugruntowanej antysemickiej kultury; ignorowanie ofiar getta to nie tylko przejaw wrogiej obojętności na los Żydów, lecz i bezmyślnej obojętności na los niepatetycznych (nieapetycznych) ofiar w ogóle. Dlatego właśnie w osiemdziesiątą rocznicę wielkiej akcji likwidacyjnej getta warszawskiego wspominam o drugim nieprzebranym tłumie warszawskich ofiar, o zapomnianych stu osiemdziesięciu tysiącach roku 1944. Nie żeby antysemityzm nie miał tu nic do rzeczy – chodzi mi o to, że nie jest w tym przypadku sprawą kluczową. Jest tylko ohydnym ornamentem.
Pod notką na Twitterze Kancelarii Prezydenta RP na temat złożenia kwiatów pod pomnikiem ofiar getta na Umschlagplatz wije się ogon odrażających antysemickich komentarzy, łącznie z takim, który powiada, że Holokaustu nie było, a szkoda. Nikt nie protestuje – wszyscy wiedzą, że tak to już jest, że gdzie tylko mowa jest o Żydach, tam zaraz zgłasza się szwadron pogrobowców Hitlera.
Jak co roku ulicami getta przeszedł 22 lipca Marsz Pamięci. Jak co roku szło w nim kilkaset osób. Pewnie była setka albo i dwie takich, którzy nie mają żydowskich przodków. Oficjele zostawili pod pomnikiem na Umschlagplatz kilkanaście wiązanek. Tak wygląda pamięć po „trzystu tysiącach” (zwykliśmy liczbę ofiar ludobójstw i zbrodni wojennych zaokrąglać w górę). To nie jest pamięć – to jest hańba.
Na zdjęciu obóz w Treblince, 2021 (fot. własna).