Dość tych gronostajów! Uniwersytet ma być świecki, a nie „średniowieczny”

Na początku października jak kraj długi i szeroki wszędy odbywają się na uczelniach dużych i małych nieporadne celebry, zwane inauguracjami roku akademickiego. Celebry jak to celebry – trochę wzruszające, trochę nudne, ale zawsze jakoś tam żenujące. Rektorzy się jakoś tak wiją, niby to żartują, niby to są uroczyści, a wszędzie jakby nie w sosie. A to w dużej mierze dlatego, że generalnie zanikły w świecie talenty oratorskie i mało kto się umie celebracyjnie znaleźć. Ironia, minoderia i niezbyt mądre autokomentarze zastępują klasę i elokwencję.

Na uczelniach wszystko to się na domiar złego odbywa w dość śmiesznych przebraniach, które doprawdy wyglądają czasami wręcz groteskowo. Bo gdy w małym mieście, na jakiejś nader skromnej i w gruncie rzeczy bardzo niewysokiej uczelni wyższej, rektor (często jest nim starszy pan o niezauważalnym dorobku naukowym) pokazuje się w sztucznych gronostajach i z jakąś tandetną pałką robiącą za buławę, to jest raczej śmiesznie niż dostojnie. A siedząca za nim trzódka przebierańców w togach komiczny efekt tylko potęguje. Lecz czy na szacownym uniwersytecie jest inaczej? Tam może i gronostaje są prawdziwe, a buława ma swoje latka, lecz ta masa poprzebieranych w togi profesorów wygląda dość mało przekonująco. Gdybyż to jeszcze byli jacyś burżuje czy inni dostojni a poważni panowie i panie. Ale nie – teraz inne czasy, inne obyczaje. Starzy i dostojni mieszają się z młodymi, co właśnie zeskoczyli z hulajnogi. Toga pasuje do nich jak sutanna.

No właśnie, sutanna… Czy naprawdę nie przyszedł już czas, aby poddać krytycznej refleksji powszechny zachwyt i dumę uniwersytetów (a za nimi wszelkich innych „zakładów kształceniowych” dla dorosłych) z powodu ich starodawnej tradycji, sięgającej średniowiecznych „studiów generalnych”, zwanych potocznie „universitas”, czyli „zrzeszenie” albo „związek” (profesorów i studentów)? Owszem, w kilkunastu przypadkach, obejmujących również Uniwersytet Jagielloński, istnieje ciągłość sięgająca średniowiecza. W takich przypadkach można jeszcze jakoś zrozumieć te gronostajowe przebieranki. Ale dlaczego miałaby się w to bawić skromna i nowa uczelnia w Częstochowie albo w Radomiu? Ba! W USA wymyślne pseudogotyckie togi wkłada się w tysiącach byle jakich college’`ów, które niewiele mają wspólnego z nauką, a co dopiero ze średniowieczem.

Otóż nie ma żadnego powodu do dumy w średniowiecznym rodowodzie. Uniwersytety epoki scholastycznej były chorymi instytucjami totalitarnej teokracji, w których tak dobrze znany z Grecji duch wolności (a i w Indiach nie gorszy!) skarlał do postaci swobody ścigania się w katolickiej gorliwości. To infantylne i niemądre, że hołubi się te nieszczęśliwe szkoły, w których wszystko podporządkowane było teologii i doktrynie, a nadzór religijny i ideologiczny mógł łatwo „profesora” (czyli „siewcę wiary”) zaprowadzić przed sąd i do więziennej celi.

Z pewnością opresja i nadzór były w średniowieczu większe niż w stalinowskiej Rosji. Takie to były czasy, ale wcale takie być nie musiały. Żadnej w tym konieczności nie było. Po prostu tak się wydarzyło, że władzę w Europie na półtora tysiąca lat objął akurat Kościół katolicki, który przez tysiąc lat tępił wszelką naukę, aż zobaczył, że przegrywa z Arabami, i zapragnął mieć to co oni, czyli wykształconą w szkołach wyższych elitę. Stąd się wzięły uniwersytety. Miały służyć i służyły Kościołowi. Ich zadaniem było kształcić urzędników kościelnych i świeckich oraz uprawiać „na chwałę bożą” filozofię i teologię. Naukę na uniwersytetach tępiono, lecz na całe szczęście kilku doktorów z Paryża i z Oxfordu uparło się, aby ją uprawiać, co dało impuls rewolucji naukowej, która dokonała się na początku XVII w., już z dala od skompromitowanych i pogardzanych uniwersytetów.

Tak że te wszystkie togi, buławy i gronostaje nic wspólnego z tradycjami wolnościowymi, z twórczą swobodą uczonych i wolną od dogmatyzmu i założeń religijnych racjonalnością naukową nie mają. A wręcz przeciwnie. Nauka nie jest pochodną średniowiecznej filozofii i teologii, lecz zerwaniem z nimi i powrotem do początków greckich, brutalnie zdławionych przez chrześcijańską przemoc, rozlewającą się w późnej starożytności po całej Europie i Afryce Północnej (a potem po tzw. Nowym świecie).

Zabawa w gronostaje jest częścią ogólniejszego zjawiska, jakim jest wyuczony infantylizm i bezmyślność w odniesieniu do katolickiej przeszłości Europy. Pod dyktando katolickiej propagandy filisterskie masy totalitaryzm kojarzą wyłącznie z rzekomo nic a nic z chrześcijaństwem niemającymi wspólnego nazizmem i komunizmem, całkowicie puszczając w niepamięć ojca wszystkich europejskich totalitaryzmów, jakim był terror Kościoła katolickiego. Przebierając się w gronostaje, rektorzy tego świata dają wyraz uporczywej niepamięci i negacjonizmowi. Nie wiedzą albo nie chcą wiedzieć, że przez 1500 lat na terenach opanowanych przez Kościół cała ludność znajdowała się pod najściślejszą kontrolą we wszystkich aspektach życia, a za każde odstępstwo od panującej ideologii bądź nawet za uchylanie się od obowiązku regularnego uniżonego oddawania czci władzy kościelnej karano torturami i śmiercią.

Średniowiecze europejskie wcale nie było „takie jak wszędzie”, lecz było totalitaryzmem w technologicznie nierozwiniętej jeszcze postaci, a uniwersytety były po prostu częścią tego nieludzkiego systemu pogardy, ciemnoty i upodlenia. Doprawdy moglibyśmy przestać się już w to wszystko bawić. Bo te niewinne niby zabawy w gruncie rzeczy służą podtrzymywaniu przywilejów Kościoła i legitymizowaniu pozostałości jego władzy i jego bezkarności w słabych politycznie i mało odpornych na ideologiczną i instytucjonalną przemoc Kościoła krajach takich jak Polska. Apeluję przeto o zdjęcie tóg i nadanie uniwersytetom ściśle świeckiego charakteru – także w sferze symbolicznej. Czas wydorośleć, Koleżanki i Koledzy!

Legalne źródło zdjęcia: https://newprairiepress.org/cgi/viewcontent.cgi?article=1138&context=burgonsociety