Nadzieja z Auschwitz?
Przewodnicząca Parlamentu Europejskiego, Maltanka Roberta Metsola zamieściła na Twitterze „selfie” na tle bramy obozu Auschwitz, dodając do tego komentarz: „W horrorze Auschwitz-Birkenau musimy też odnaleźć nadzieję. Obiecujemy tym, którzy zginęli, oraz tym, którzy przeżyli, że nie zapomnimy. I że nie będziemy milczeć. I że będziemy zwalczać antysemityzm. I że zbudujemy nowy świat w imię pamięci o nich”.
Gdyby wpis był w języku polskim i dotarł do polskich użytkowników, z całą pewnością ogon nazistowskiego hejtu nie skończyłby się na setce komentarzy. Wpis był jednakże po angielsku, więc i komentarze trochę bardziej jakby europejskie. Raczej nieprzychylne, niektóre antysemickie, lecz nie w duchu nazistowskim, jak to jest dziś normą na polskim TT.
Mój osobisty „gazomierz” wskazuje dramatyczny wzrost nastrojów skrajnie antysemickich w naszym kraju, od kiedy rządy sprawuje PiS, finansujący faszystów i otwarcie z nimi współpracujący. Każda wzmianka o antysemityzmie bądź liberalna z ducha wypowiedź osoby o żydowskim pochodzeniu skutkuje niebywale licznymi i niebywale wulgarnymi wpisami. Wysyłanie do Izraela coraz częściej zastępowane jest wysyłaniem do gazu. Nie mam żadnych wątpliwości, że gdyby znów było na to przyzwolenie, tysiące morderców znów wyszłoby ze swych nor w poszukiwaniu Żyda, którego można by bezkarnie zamordować. Całe to trwające dekady gadanie „Nigdy więcej!” nic nie dało, a w każdym razie nic nie dało w Polsce.
Mój komentarz do wpisu p. Metsoli będzie dłuższy. I od razu powiem, że jako Polaka razi mnie trochę, gdy ktoś hurtem traktuje wszystkie ofiary jako Żydów, zapominając o ponad stu tysiącach ludzi innych narodowości, w tym głównie etnicznych Polaków. Nie należy bez reszty judaizować Auschwitz, zwłaszcza jeśli chce się w sposób wiarygodny protestować przeciwko jego polonizacji. A jest przeciwko czemu protestować. W czasach PRL nieustannie używano obrazów z Oświęcimia (tak się wtedy mówiło), a także wyselekcjonowanych fragmentów literatury holokaustowej (tak aby prawie nie występowało tam słowo „Żyd”) do utrwalania w społeczeństwie sugestii, że w komorach gazowych ginęli Polacy. Polacy, tacy jak my wszyscy, czyli Polacy, co to mówią po polsku, chodzą do kościoła i oczywiście nie są żadnymi Żydami. Przeszedłszy całą drogę edukacji w PRL, wiele słyszałem o Oświęcimiu, lecz ani słowa o Zagładzie i o Żydach. Trudno wyobrazić sobie bardziej obrzydliwą i wrogą manipulację niż zawłaszczanie ludobójstwa i związanej z nim swoistej chwały męczeństwa.
Ordynarna polonizacja, a w zasadzie okradanie Żydów z Zagłady, skutkujące tym, że do dziś dla większości Polaków Auschwitz to przede wszystkim miejsce kaźni narodu polskiego (a żydowskiego ewentualnie „również”), w III RP przybrała postać łagodniejszą, którą można nazwać koniunkcyjną. Jej hasłem naczelnym jest „My też!”. My, czyli Polacy, też byliśmy mordowani. Ba, byliśmy „zaraz za Żydami” w kolejce do Zagłady. Pamięć Auschwitz paradoksalnie znalazła się w polskich rękach, bo przez wiele lat najwięcej żyjących w naszym kraju ocalonych z Auschwitz to byli polscy katolicy. To oni głównie, przebrani w pasiaki, brali udział w rocznicowych uroczystościach, które siłą rzeczy wpisywały się w krajobraz polskiej martyrologii. I nawet dałoby się to zaakceptować jako rzecz naturalną, gdyby widziano w polskiej Zagładzie zasadniczą niesprzeczność bycia polską i żydowską ofiarą.
Niestety, zarówno dla Polaków, jak i dla Żydów te zbiory – Polacy i Żydzi – są rozłączne. Nikt ani u nas, ani w Izraelu nie chce uznać, że wielu spośród polskich Żydów – ofiar Zagłady – było po prostu Polakami. Tak jak na przykład większość moich żydowskich przodków.
Polonizacja Auschwitz to niejedyna manipulacja wokół tego miejsca. Przede wszystkim stało się ono symbolem Zagłady Żydów dlatego, że mordowano tam ludzi pochodzących z Zachodu. Większość spośród miliona ofiar Auschwitz to nie byli wcale obywatele polscy, polscy Żydzi. Byli to Żydzi z Europy, a szczególnie wielu z Węgier. Są też inne powody. Bardzo istotny jest ten, że w Auschwitz i Birkenau (przede wszystkim w Birkenau) zginęło więcej ludzi niż w jakimkolwiek innym obozie zagłady. Nie jest to jednakże powód rozstrzygający. Wiedza o Auschwitz i pamięć narodów o tym miejscu jest nieporównanie większa niż o Treblince, gdzie ofiar było tylko o jakieś 20 proc. mniej. Tyle że ofiary Treblinki to Żydzi polscy. A Żydzi polscy i ich śmierć niezbyt interesuje Polaków i chyba nie najbardziej interesuje mieszkańców Zachodu, z Żydami włącznie. Powtarzane do znudzenia „Nie wolno zapomnieć!” brzmi fałszywą nutą, gdy wie się, jak pusto jest w Treblince…
Emblematyczność, a nawet – cóż, nie ma lepszego słowa – popularność Auschwitz w świecie wiąże się z wysokim, burżuazyjnym nieraz statusem wielu zachodnioeuropejskich ofiar, lecz przede wszystkim z tym, że wyzwolenie obozu przeżyło bardzo wielu świadków, a samo miejsce zostało dobrze zachowane i jest dziś terenem muzealnym. Auschwitz był w większości obozem pracy, i to obozem ogromnym. Nieżydowscy więźniowie mieli spore szanse w nim przetrwać, a i żydowskich przetrwało wielu. To paradoksalne, lecz Żyd, który przeszedł selekcję i pozostał w obozie, miał większe szanse na przeżycie w Auschwitz niż ten, który próbował się ukryć na terenie tzw. Generalnego Gubernatorstwa. W każdym razie po wojnie większość byłych więźniów Auschwitz stanowili nie-Żydzi i to właśnie nieżydowskość ich świadectw uczyniła je ciekawymi i ważnymi również dla mas usposobionych do Żydów niechętnie.
W ten sposób pamięć o Zagładzie mogła jakoś przeżyć powojenne przytłoczenie i przemilczenie (typowe nawet dla Izraela), by powoli rozkwitnąć na nowo. Rozwodniona w pamięci nieżydowskiej ta żydowska też mogła jakoś przetrwać. Pamięć wyszła z kryjówki jak Żyd po wyzwoleniu. Bardzo długo na to czekała, karmiona niekoszerną strawą. To paradoks, i to smutny, lecz częściowa dejudaizacja Auschwitz (zresztą naturalna i w wielu przypadkach słuszna) była warunkiem przetrwania pamięci Zagłady. Zagłada musiała zostać trochę zuniwersalizowana, trochę „przewłaszczona” (również mocą antysemickiej zawiści o martyrologiczne uszlachcenie Żydów) i trochę wpisana w dzieje innych nacji, by w ogóle móc zostać zapamiętana.
A wcale tak nie musiało się stać. Gdyby Niemcy starannie oddzielali Żydów od innych więźniów i nie umieszczali ich w tych samych obozach, kto wie, czy świat nie skorzystałby z okazji stworzonej przez Hitlera, by o Żydach zapomnieć. Wszak nieżywi nie mają racji. I nie mają rzeczników. Któż śmie być rzecznikiem, skoro śmiał przeżyć? Na szczęście ta logika zagłady pamięci jako konsekwencji Zagłady żydowskich ciał została przełamana. Zbyt wielu Żydów było jednak Niemcami, Francuzami, Węgrami… I zbyt wielu katolików cierpiało w Auschwitz. Zagłada pamięci byłaby zdradą wobec swoich, a także niewykorzystaną okazją, aby zbudować pomnik martyrologicznej chwały dla Polaków.
I tu muszę powiedzieć, że jestem przeciwnikiem holokaustowego patosu i sentymentalizmu. Pamięć chwalebna i bombastyczna pozbawiona jest wrażliwości i czułości. Państwo wdzierające się na teren obozu ze swoim kiczowatym, nacjonalistycznym ceremoniałem pamięci jawi się „pamiętającym w ciszy” fałszywie i złowrogo. Jego namaszczenie i sztandary nazbyt przypominają tamto namaszczenie i tamte sztandary. Z pewnością państwa, nawet demokratyczne, nie nadają się do roli kustoszy pamięci o ludobójstwie. Nie służy jej też nacjonalizm, także ten żydowski, wyrażający się w roszczeniu kierowanym do świata, aby uznał on wyjątkowość Zagłady.
Nic bardziej szkodliwego, jeśli chce się uzyskać empatię ze strony innych narodów. Każde ludobójstwo ma cechy wyjątkowe. Zagłada nie była wydarzeniem mistycznym, Armagedonem dokonującym się w czasie sakralnym, poza porządkiem historii. Była mordowaniem takim jak każde inne, tyle że za pomocą pociągów i gazu, a nie na przykład maczet. Technologia jest niezwykle wręcz ważna dla zrozumienia istoty i swoistości każdego z ludobójstw, lecz jednocześnie całkowicie nieważna wobec samego niepojętego faktu, że do masowej eksterminacji w ogóle dochodzi.
Dla Żydów jest w sumie dobrze, że z nie zawsze szlachetnych powodów Auschwitz stało się własnością całego zachodniego świata i symbolem nie tylko samej Zagłady Żydów, lecz ludobójstwa jako takiego. Trzeba umieć pogodzić się z realiami. A realia są takie, że Żydzi są za mało ważni dla innych i za mało lubiani, aby ich Zagłada mogła poruszyć całą ludzkość. Inaczej mówiąc, Żydzi nie są w stanie sami udźwignąć na swych barkach problemu pamięci o zbrodni ludobójstwa w skali ogólnoludzkiej. Nie zostali namaszczeni i upoważnieni, aby tę rolę odgrywać. Odgrywają ją, jak każdy inny skrzywdzony naród, przede wszystkim wobec samych siebie. Może najtrudniej zrozumieć, że nie ma świętych i uświęconych – ani narodów, ani nawet ofiar. W Zagładzie ginęli zwykli ludzie, którzy nic nie wiedzieli o tym, że uczestniczą w jakimś ponadhistorycznym „misterium zbrodni”. Przeżyli też zwykli ludzie i zwykli ludzie coś pamiętają i starają się innym przekazać (lub nie).
Jeśli się z tym pogodzimy, to może zrozumiemy, że mały pomnik w kambodżańskiej albo rwandyjskiej wiosce jest tak samo ważny jak każdy z pomników holokaustowych. I polskich pomników też. Śmierć jest jednaka dla wszystkich, a zabijanie jest zabijaniem – tak samo złym, zbędnym, okrutnym i wołającym o pomstę pod każdą szerokością geograficzną i w każdej epoce. Zaczarowanie Zagłady przez egzaltowane mieszczaństwo w dziwny sposób odbija urok rzucany na Żydów przez ich rozlicznych wrogów, łącznie z Hitlerem. To oni niegdyś zaklęli Żyda w diabła, niechcący nobilitując go i obsadzając w roli ofiary sakralnej.
Sakralizacja Zagłady powtarza ten gest. Musimy znaleźć w sobie odwagę, aby wyjść z tej strefy komfortu, jaką zapewnia nam lekko zeświecczone sacrum tego Wyjątkowego Ludobójstwa. Sfera ta, jeszcze niedawno bezpieczna, dziś kontaminowana jest przez swoisty przemysł kulturowy, coraz bardziej drętwy i sztywno regulowany rytuał i podsiąkającą pustosłowiem retorykę. To się już zużyło i wyblakło. Te wszystkie „Nigdy więcej!”. Miejmy odwagę przestać tak się zachowywać. Choćby dlatego, że to jest trudniejsze, niż nadal zachowywać się oportunistycznie, powtarzając coraz bardziej jałowe, formalne i pozbawione już wszelkiej skuteczności gesty. Otworzenie się na odartą z zasłony rytuału i zdemitologizowaną zwyczajność tego, że wydarzyło się większe i bardziej okrutne zabijanie niż zwykle, to prawdziwe wyzwanie dla współczesnego mieszczanina, a zwłaszcza polityka.
Pani Metsola nie skorzystała z okazji. Mogła przyjechać do Muzeum Auschwitz i heroicznie powstrzymać swoje narcystyczne pragnienie pochwalenia się, że tam jest. A jeśli jako polityczka uznała, że ma obowiązek powiadomić swoich wyborców o tej wizycie, mogła zrezygnować z pokazywania na zdjęciu swojej postaci. Żałuję, że tak wysokie stanowisko piastuje osoba, której może zabraknąć wyczucia w takich sprawach.
Mimo dobrych intencji komentarz pani Metsoli również był nietrafny. Te słowa, choć ładne, są banalne. A banału najwyższy czas się wystrzegać. Bo banał toruje drogę obojętności, a tym traktem w ślad za nią podąża okrucieństwo. Nie możemy już słuchać banałów, a tym bardziej nie możemy ich powtarzać. Ryzykowne jest zestawianie masowego mordu z nadzieją na lepszy świat. Ale dajmy na to, że jest w tym jakaś odważna myśl. Tylko że ta myśl okazała się fałszywa. Już wiemy, że z pamięci nie wzbiera energia do zmieniania świata na lepsze. Świat po Zagładzie wciąż pełen jest zbrodni ludobójstwa, a myśl, że przez pełne przerażenia współodczuwanie z ofiarami Zagłady gdzieś ktoś w dalekiej Azji odłoży karabin albo w Afryce maczetę, jest niedorzeczna. Za to świadomość, że wojna nie rozwiązuje konfliktów i nie przynosi wartych zapłaconej ceny korzyści nawet zwycięzcom, owszem, silnie się na Zachodzie utrwaliła, lecz chyba nie z powodu Zagłady. Inną drogą to poszło.
Pani Metsola powinna być dla Europejczyków wzorem i autorytetem, bo znalazła się na czele największej na całym Zachodzie instytucji demokratycznej, z ogromnym mandatem społecznym. Mogłaby wyjść odrobinę ponad obyczaje swojej klasy i swojego środowiska. Auschwitz nie jest dobrym miejscem do kultywowania wrażliwości i obyczajów współczesnej klasy średniej. Smartfon i Twitter nie są dobrymi narzędziami w konfrontacji z arcynarzędziem zbrodni, jakim jest ten obóz. Obóz wygrywa z nimi całą swoją przytłaczającą powagą. A kto w Auschwitz robi coś, czego robić nie wypada, ten przegrywa swoją osobistą małą walkę o uczciwy kształt pamięci.
Pani Metsoli nie udało się wygrać, choć na pewno się starała. Jednakże pozostała sobą – współczesną mieszczanką, która z podróży przesyła piękne zdjęcia. Estetyka i retoryka, a przede wszystkim imperatyw komunikowania się i dawania znać o sobie wygrał z prywatnym, pozbawionym konkluzji i retorycznie niesprawnym zasmuceniem. Mogła napisać: „Byłam dziś w Muzeum Auschwitz. Sądzę, że każda Europejka i każdy Europejczyk powinien odwiedzić to miejsce”. W końcu nie trzeba chyba tłumaczyć ludziom dlaczego.
Źródło zdjęcia: Twitter