Elżbieta Witek oburzona niesłusznie
Mąż marszałkini Sejmu Elżbiety Witek Stanisław Witek prawdopodobnie od blisko dwóch lat leży w stanie wegetatywnym na oddziale intensywnej opieki medycznej Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego w Legnicy. Córka pacjentki Jaworskiego Centrum Medycznego, która przez ponad tydzień oczekiwała na przyjęcie na OIOM w Legnicy i nie doczekawszy się, zmarła, powiadomiła prokuraturę o swoim podejrzeniu, iż fatalny w skutkach brak dostępu do łóżka na legnickim OIOM-ie po części wynika z przetrzymywania na tym oddziale pacjenta, który nie powinien się tam znajdować.
Na podaną przez Radio ZET informację na ten temat Elżbieta Witek zareagowała oburzeniem i zapowiedzią skierowania sprawy do sądu, zapewniając, że jej mąż nie był przez nią w żaden sposób protegowany, a co więcej, nie skorzystała z ustawowo przysługujących jej (wraz z rodziną) „ekstraordynaryjnych środków”.
W to ostatnie nikt nie wątpi i nikt tego Pani Marszałkini nie zarzuca. W przypadku bardzo prominentnych i wpływowych osób protekcja „robi się sama” i wcale nie trzeba o nią prosić. Placówka medyczna bardzo boi się uczynić cokolwiek, co mogłoby zostać zinterpretowane jako brak wystarczającej gorliwości w traktowaniu Bardzo Ważnego Pacjenta. A rolą mediów jest informować o wszelkich sytuacjach konfliktowych z udziałem ważnych polityków i ważnych instytucji. Marszałek Sejmu i szpital spełniają te warunki.
Najgłupsze, co mógłby zrobić dziennikarz, to wydać werdykt w sprawie Stanisława Witka i orzec, na jakim oddziale powinien być leczony. Z pewnością nie uczynią tego dziennikarze z Radia ZET ani z tygodnika „Polityka”. Co innego jednakże wydawać wyroki, a co innego stawiać pytania. A nie każde niewygodne pytanie jest insynuacją. W artykule dziennikarzy Radia ZET Mariusza Gierszewskiego i Radosława Grucy nie ma absolutnie nic z tabloidowej, taniej sensacji. Nie ma żadnych insynuacji ani oskarżeń. Jest jedynie informacja o stanie faktycznym oraz opinie ekspertów dotyczące praktyki intensywnej terapii. Można zrozumieć zdenerwowanie Elżbiety Witek, lecz jej reakcja w postaci napastliwego oświadczenia jest nie tylko przesadna, lecz niemądra i obraźliwa. Jest to tym bardziej rażące, że jakoś nie widzieliśmy Pani Marszałkini, jak potępia pracowników medialnych z jej własnego obozu politycznego, gdy dopuścili się pośredniego ujawnienia personaliów ofiary pedofila.
W Polsce, tak jak w większości krajów, oddziały szpitalne przeznaczone dla najciężej chorych pacjentów są zróżnicowane pod względem intensywności opieki medycznej i procedur medycznych, jakie są na nich dostępne. Co do zasady oddział, gdzie procedury są najbardziej zaawansowane, przeznaczony jest dla pacjentów w stanach krytycznych, lecz rokujących poprawę. Na oddziałach zwanych w Polsce Oddziałami Intensywnej Opieki Medycznej pacjenci leczeni są intensywnie i raczej krótko – w zasadzie prawie nigdy nie dłużej niż miesiąc. Celem pobytu pacjenta na takim oddziale jest przezwyciężenie kryzysu zdrowotnego. Może to dotyczyć również pacjenta w stanie trwale wegetatywnym. Taki pacjent może zostać skierowany na jakiś czas na OIOM, lecz w założeniu po niedługim czasie powinien powrócić na odział przeznaczony dla długotrwale i ciężko chorujących osób.
Takie są zasady. OIOM nie służy do przedłużania życia „w nieskończoność” ani do umierania. Jednakże w wielu szpitalach, także w Polsce, zdarzają się kontrowersje i konflikty dotyczące dostępu do deficytowych łóżek na oddziałach intensywnej terapii. Nierzadko bowiem zdarza się, że ktoś lepiej rokujący i bardziej potrzebujący aparatury ratunkowej umiera, gdyż brakuje odwagi lekarskiej i dobrze określonej procedury podejmowania decyzji o zakończeniu leczenia na OIOM. Nie twierdzę, że tak właśnie jest w legnickim szpitalu, lecz brak stosownego oświadczenia w sprawie Stanisława Witka na stronach Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego w Legnicy wywołuje niedobre przeczucia. Gdyby szpital był pewien swego, z pewnością skomentowałby padające pod jego adresem zarzuty.
Aby nie dochodziło do tragicznych w skutkach błędów w wykorzystywaniu łóżek na oddziałach typu OIMOM, w wielu krajach dyrektorzy szpitali powołują wyspecjalizowanych tzw. triagerów, czyli specjalnych „oficerów”, których zadaniem jest rozstrzyganie wniosków o przyjęcie na OIOM, płynących z innych oddziałów i zakładów leczniczych. Triager zna potrzeby wszystkich „ciężkich” pacjentów, umie ocenić szanse terapeutyczne, a przede wszystkim posiada autorytet, dzięki któremu kierujący działami lekarze ani rodziny nie mogą na nim niczego wymusić. Natomiast gdy dochodzi do poważnego konfliktu, z pomocą przychodzą szpitalne komitety etyczne lub wyspecjalizowani sędziowie.
W Polsce komitety etyczne dopiero raczkują, a decyzje o przyjęciach na OIOM podejmują ich ordynatorzy. To nie jest dobry model. Tam, gdzie mamy do czynienia z dramatyczną konkurencją pomiędzy pacjentami (a więc i stojącymi za nimi lekarzami), zawsze powinny być spełnione trzy warunki:
– procedura (łącznie z protokołami medycznymi) podejmowania decyzji (o przyjęciu oraz zakończeniu pobytu pacjenta na oddziale) musi być jasna i znana.
– osoba podejmująca decyzję musi być niezależna i silnie umocowana, tak aby mogła powiedzieć nie tylko „tak”, lecz również „nie”.
– od decyzji musi być możliwe natychmiastowe odwołanie, tak aby faktyczna bądź domniemana arbitralność takiej decyzji mogła zostać zrównoważona.
Nie wiem, jak tam jest w tej konkretnej sprawie. Wiem jedno: w Legnicy brakuje zaufania do najważniejszej placówki medycznej, która z punktu widzenia pacjentów wygląda na nietransparentną. A to bardzo niedobrze.