Podpowiem Kaczyńskiemu, jak wygrać te wybory
Panie Kaczyński, jeśli nadal chce pan być autokratą, który przenosi na życie milionów i wyżywa na nich własne zacofane i prowincjonalne wyobrażenia o świecie, zaprawione kompleksami, uprzedzeniami i ignorancją, a także pychą – owym typowym splotem wschodnioeuropejskich narowów, gdzie pierwiastek bigoterii i nacjonalizmu walczy o lepsze z przaśnym partyjniactwem tzw. komunistów – to musi pan poczynić następujące przygotowania. Bez wahania! Tylko pod tym warunkiem jeszcze raz zemści się pan na Polsce za wszystkie swoje życiowe niepowodzenia!
Po pierwsze, przekupić Konfederację. Jak będzie wiadomo, że Braun pójdzie na ministra kultury, Bosak na edukację, a do tego dostaną kilka komisji i spółek, deal będzie zaklepany. Oczywiście, trzeba go ubezpieczyć kwitami na cwaniaczków, gdyby chcieli podskoczyć. Są cyniczni i sprzedajni. Jest tylko kwestia ceny, ale też jest czym płacić.
Po drugie, przekupić Ziobrę. Kwity na wszystkich, w tym na tych wszystkich Mentzenów, ma Ziobro, którego też trzeba zaspokoić. Na Ziobrę też są kwity i jakoś trzeba się z tym męczyć: kwit za kwit. Na szczęście Ziobro ma już tak wiele zabawek, że wystarczy mu zachowanie status quo. Deal z Ziobrą gwarantuje, że nie wyjedzie z brudnymi papierami na Morawieckiego (albo i gorzej) we wrześniu. To psychopata, ale tchórz i mazgaj. Wiadomo, jak z nim postępować.
Po trzecie, zmęczyć Tuska. Babcia z Wermachtu, ciocia w KGB – wszystko jedno. Liczy się tylko to, aby błoto nigdy nie zdążyło się odlepić. Naród musi widzieć Tuska zawsze ubłoconego i broniącego się. Musi mieć go tak dość, żeby tylko najwytrwalsi fani PO na niego głosowali. Reszta ma zostać w domu, zbrzydzona chamstwem. Te wybory można wygrać tylko chamstwem! Hasło PiS musi brzmieć: „Nie mamy waszych płaszczy!”.
Po czwarte, obudzić Rydzyka. Jak mu się da kilku posłów i kilka milionów, to podkręci swoje radyjko. Dogadanie się z Ziobrą załatwi sprawę. Łaszczenie się do Rydzyka to jego specjalność. Niech się zajmuje tym, co potrafi najlepiej.
Po piąte, pogadać z Jędraszewskim i jego koleżkami, żeby w dniu wyborów było w kościołach „bardzo patriotycznie”. Coś o „obywatelskim obowiązku”, „ojczyźnie, którą trzeba ratować” i takie tam. A pod kościołem będą już czekać autobusy do wiejskiego punktu wyborczego. Należy mieć nadzieję, że Jędraszewski wie, co ma robić.
Po szóste, we wrześniu ogłosić podwyżki w budżetówce, które miałyby zostać zatwierdzone przez Sejm po wyborach.
Po siódme, wypłacić we wrześniu „rekompensaty” dla rolników. Kasę można pożyczyć od Chińczyków.
Po ósme, wejść do rządu jako niby to wicepremier, ale lud i tak zrozumie, że premier. Bo dla ludu przywódca musi jednak mieć godne stanowisko. A i z Tuskiem będzie łatwiej walczyć, bo to będzie „pan na stanowisku” przeciwko „bezrobotnemu”. Wiadomo, kto poważniejszy.
Po dziewiąte, ściągnąć Zełenskiego do Warszawy i kazać mu wylewnie dziękować Panu Premierowi Kaczyńskiemu.
Po dziesiąte, odpalić jakiegoś kapiszona w koszu na śmieci na warszawskiej „patelni” i zwalić na Ruskich. Pojeździ się trochę na sygnale po miastach, pohisteryzuje, żeby się naród dobrze wystraszył. Bo ludek wystraszony dobrze głosuje.
Po jedenaste, ośmieszyć wybory, łącząc je z jakimś kretyńskim referendum w stylu „Czy jesteś za Polską?”. Szantaż moralny nad urną wyborczą to skuteczny blok na wahających się niedowiarków. Nie wrzucą głosu za „ruską onucą sprowadzającą imigrantów”.
Po dwunaste, obstawić wszystkie komisje swoimi ludźmi, żeby było ich więcej niż „kodziarzy” i w razie czego zawsze można było zrobić dym. Warto też posłać bojówki „narodowców” w pobliże lokali wyborczych, żeby gębami odstraszali normalnych ludzi i zniechęcali do udziału w wyborach. A jak będzie słabo koło czternastej, to odpali się na wieczór jakieś akcje-prowokacje i będzie można wyborów nie uznać. Na taką ewentualność trzeba być zawsze przygotowanym. Oddanie władzy przecież nie wchodzi w grę! Demokracja demokracją, ale bez przesady.
Nie wiem, czy moje rady przebiją się do ucha prezesa. Bardziej zależy mi na tym, aby przebiły się do sztabów opozycji. Obawiam się, że wciąż panuje tam błogostan gotowanej żaby, która przy pięćdziesięciu stopniach mówi sobie, że przecież dalej się już nie mogą posunąć. Mogą. Kaczyński jest starym, rannym lwem, gotowym na wszystko, skoro musi u kresu swego panowania w dżungli stoczyć ostatni bój, od którego zależy, czy zostanie zapamiętany jako król, czy jako słabeusz.