Jak upada dziennikarstwo
Awantura o niedojście do skutku na konferencji Campus Polska dyskusji panelowej z udziałem dziennikarzy uważanych za tzw. symetrystów wstrząsnęła całym środowiskiem, ujawniając jego pogłębiającą się słabość. Nie chciałbym komentować konkretnie tej sprawy i osób, których ona dotyczy, lecz wychodząc od tego dość niezwykłego wydarzenia jako wymownego przykładu, spróbuję wypunktować zagrożenia, którym podlega dziennikarstwo w Polsce i chyba nie tylko w Polsce.
Najbardziej oczywistą wadą tego zawodu jest brak korporacji zdolnej wymuszać wysokie standardy rzemiosła. Dlatego właśnie w mediach mogą działać całe rzesze sprzedajnych funkcjonariuszy propagandy, tabloidowych wyrobników, piszących wyłącznie dla podniesienia sprzedaży i zysków z reklam. Zostawmy jednakże na boku pseudodziennikarską gawiedź i cynicznych sprzedawczyków. Tu przynajmniej podział jest dość jasny.
Niestety, po stronie kwalifikowanego i profesjonalnego dziennikarstwa mamy sytuację niewesołą. Media profesjonalne znajdują się pod ogromną presją rynku oraz mediów społecznościowych, w których co rusz powstają nowe projekty i małe media niskobudżetowe, w dużej mierze wykorzystujące (nieraz na granicy prawa) treści wytworzone przez większe i starsze redakcje, pracujące w tradycyjnym trybie. Duże gazety, stacje telewizyjne i radiowe są jak stare zużyte fregaty, wokół których uwijają się małe pirackie łodzie. Pokusa, aby opuścić pokład idącego na zagładę statku i przesiąść się na coś małego i zwinnego, jest znaczna, a czasami nieodparta. A dziennikarz lądujący w małym, eksperymentalnym medium nie ma czasu, a nawet możliwości, by trzymać się wysokich standardów. Wymaga to bowiem procedur, zespołu, hierarchii, a więc i pieniędzy.
Potężny wzrost dostępu do darmowych treści dziennikarskich – nie zawsze niskiej jakości – powoduje z jednej strony pauperyzację zawodu, a z drugiej odbiera tlen dużym i poważnym mediom, za które coraz mniej osób chce płacić. W mediach amatorskich bądź udostępnianych darmowo ze względu na model biznesowy oparty na wyświetlaniu reklam bądź z racji powiązań z bardziej czy mniej ukrytymi sponsorami (łącznie z obcą agenturą) można znaleźć tak wiele treści i rozrywki, że wykupywanie prenumerat czy abonamentów na poważne gazety staje się niemal bezcelowe. Użytkownik nie będzie miał nawet czasu ze swojej prenumeraty korzystać.
Spadające nakłady poważnych mediów tradycyjnych oraz ogromna łatwość publikowania w mediach społecznościowych i w małych projektach medialnych sprawiają, że darmowe treści coraz częściej tworzone są przez bardzo nisko opłacanych wyrobników medialnych (poddziennikarzy, media workers), przez stażystów albo po prostu amatorów. Rzesze piszących i publikujących w różnych miejscach sieci rozwadniają kadry zawodowych dziennikarzy, którzy nie dość, że z powodu nadmiernej podaży piszących są coraz gorzej opłacani, to w dodatku odbiorcom coraz trudniej ich dostrzec i wyróżnić jako zawodowców na tle tłumów anonimowych autorów.
Dramatyczny spadek prestiżu osoby publikującej, czyli dziennikarza i publicysty, sprawia, że ci, których na to stać, decydują się na ucieczkę do przodu, czyli pracę nad własnym wizerunkiem i własną rozpoznawalnością, aby dzięki temu przeciwdziałać zmniejszaniu się liczby odbiorców ich prac oraz spadkowi dochodów. W kryzysie rodzi się więc kategoria dziennikarzy autokreatorów, funkcjonujących jako celebryci. Aby zachować taką pozycję, trzeba zrezygnować z niezależności na rzecz powiązań z showbiznesem lub innymi silnymi graczami, generującymi zamówienia i nagrody, bądź wytwarzać koterie.
Bycie samotną gwiazdą dziennikarstwa jest bardzo trudne, lecz bycie gwiazdą zbiorową wcale nie. Wystarczy mieć dobry program, w którym grupa dziennikarzy wchodzi w rolę własnych gości i rozmawia ze sobą. W taki sposób zamiast pytać innych, dziennikarze sami stają się odpowiadającymi, czyli autorytetami. Technicznie biorąc, jest to tylko nadużywanie formuły dziennikarskiego komentarza, lecz z punktu widzenia ewolucji zawodu jest to wchodzenie na teren wcześniej zastrzeżony dla ekspertów i autorytetów. Paradoksalnie napór rzeszy niskopłatnych pracowników mediów, wytwarzających treści na masową, nieznaną dotąd skalę (napór, który wkrótce spotęgowany zostanie przez AI), sprzyja rozwojowi elit dziennikarskich, gdyż są one niejako wypychane do góry przez oddolne ciśnienie. Czym gorzej mają się zwykli zawodowcy (czyli grupa średnia – etatowych dziennikarzy i stałych współpracowników), tym więcej pojawia się gwiazd i koterii.
Niestety koterie mają to do siebie, że łatwo popadają w zepsucie. Zamiast trzymać najwyższy poziom, oddają się praktykom narcystycznym, na czele z populizmem i aroganckim recenzenctwem, czasami przechodzącym w szyderstwo i coś, co ostatnio nazywa się hejtem. Długotrwałe działanie tego korumpującego mechanizmu sprawia, że zataczamy koło: to, co elitarne, schodzi na bardzo niski poziom. A że w dodatku pretendentów do roli gwiazd dziennikarstwa jest coraz więcej, silne niedawno koterie okazują się nie tak znowu mocne na rynku. Aż przychodzi moment, że ktoś, kto miał powody czuć się bardzo pewnie, nagle zostaje pozbawiony zlecenia. A komu się raz coś takiego przydarzy, ten siłą rzeczy spada w hierarchii, nawet jeśli znajdzie wielu obrońców. Bo przegrany nie będzie wygranym, choćby wszyscy ogłosili go moralnym zwycięzcą.
Nie wiem, co będzie dalej, ale raczej nie będzie dobrze. Jakość komentarzy i publicystyki spada. Nawet najlepszym autorom coraz mniej się chce, bo spada liczba czytelników, spadają honoraria, a czytających ze zrozumieniem jakoś w naszej epoce „literalizmu” też nie przybywa. Jestem więc pesymistą. Wiem, że zabrzmi to wysoce nieobiektywnie, lecz taki jest mój najszczerszy sąd: standardy dziennikarskie „Polityki” są jak znikający pośród mas savoire-vivre. Być może za kilkanaście lat wszyscy w ogóle zapomną, kto to jest dobry dziennikarz, bo generalnie każdy będzie już paplał, co mu ślina na język przyniesie, bez odpowiedzialności za słowo, bez rozeznania, bez wnikania w naturę i przyczyny omawianych zjawisk.
W demokracji do dobrego tonu należy wszak być takim jak wszyscy. Czyli przeciętnym. Gorsza medialna waluta powoli wypiera kruszec szlachetny, a wyszczekani pyskacze mają wszelkie dane i nadzieje, aby w niedługim czasie zastąpić refleksyjnych, kulturalnych i odpowiedzialnych redaktorów i redaktorki, cieszących się jeszcze jakimś mirem. I co mamy z tym zrobić? Cóż, róbmy swoje, dopóki się da. A że będziemy z roku na rok coraz bardziej staromodni („dziaderscy”), to już nie nasz problem.