Czy możemy uniknąć wojny?
Przez dekady PRL w społeczeństwie polskim pokutował podtrzymywany przez władze lęk przed wojną. Miała to być wojna z Zachodem, przez Zachód (a zwłaszcza Niemcy) wywołana. Sam pamiętam plakaty z wielką bombą i napisem „NATO aby zniszczyć ziemię”.
Trochę racji w tym było. Ludzie pamiętali wszak bardzo dobrze II wojnę światową, a zdobycze terytorialne na Niemcach były czymś tak surrealistycznym, że jeszcze długo po wojnie część nowych mieszkańców tzw. ziem odzyskanych spodziewała się, że prędzej czy później Niemcy jednak wrócą. A to oznaczałoby przecież wojnę. Ludzie generalnie liczyli się więc z ewentualnością wojny, sądząc (dość rozsądnie), że w razie militarnej konfrontacji ZSRR z USA Polska może stać się terenem, na którym ta wojna będzie się toczyć.
Do tego wszystkiego panował w Polsce i nie tylko w Polsce lęk przed „atomem”. Nie był on bynajmniej nieracjonalny. W końcu w roku 1945 Amerykanie użyli bomby atomowej naprawdę. Czemu więc nie miałoby się to powtórzyć?
Wojenne lęki władza podsycała z wielkim zaangażowaniem, bo wmawianie ludziom, że Amerykanie mogą zaatakować ZSRR i przy tej okazji zrzucić na nas bombę, zamiast budzić sprzeciw wobec rosyjskiego protektoratu, oddziaływało odwrotnie. Psychologia człowieka tak już bowiem działa, że jak trwoga, to do silnego – choćby niesympatycznego i opresyjnego.
A jednak po roku 1989 nastąpiło tak daleko idące odprężenie, że dosłownie w ciągu kilku lat poczucie, że wojna może powrócić, wyparowało z naszych głów. Paradoksalnie przyczynił się do tego karnawał Solidarności oraz stan wojenny. Bo skoro w tak krytycznej sytuacji dylemat „wejdą – nie wejdą” został rozstrzygnięty negatywnie, to naprawdę nie ma co się martwić. Dlatego ostatecznie zapomnieliśmy, że Rosja to jest taki uparty muł, który prze do przodu i zagarnia wszystkie terytoria, jakie zagarnąć może. To imperium ziemi – najbardziej konsekwentne i trwałe w dziejach. Dla tego celu – rozrostu – Rosja gotowa jest poświęcić wszystko, a zwłaszcza życie milionów młodych mężczyzn. Porodzą się wszak nowi. Jak mówi stare powiedzenie, Rosja ma granice tam… gdzie chce. Czyli nigdzie. Ale na to, czego i kiedy zechce, można mieć pewien wpływ.
Właśnie ten potworny, niepojęty upór sprawia, że Rosja ma w ostatecznym rozrachunku przewagę nad Zachodem i Ukrainą. Może bez końca rzucać na szaniec kolejne miliony żywych kamieni, podczas gdy kraje cywilizacji Zachodu w pewnym momencie się poddają. Dlatego trzeba się liczyć z tym, że Rosja w końcu podporządkuje sobie Ukrainę i zainstaluje w Kijowie wygodny dla siebie rząd. Nie ma sensu zaciskać powieki i wmawiać sobie, że jeśli nie będzie się na tę możliwość patrzeć, to ona się nigdy nie ziści.
Musimy być odpowiedzialni i zacząć liczyć się nie tylko z przegraną Ukrainy, lecz również z dalszą agresją w kierunku innych byłych republik sowieckich oraz państw funkcjonujących w orbicie Rosji po roku 1945. Aż w końcu, może za dwie dekady albo za trzy (a dekady mijają jak szalone!), przyjdzie czas i na Polskę. Może to się odbyć wedle scenariusza Hitlera, w formie ultimatum żądającego eksterytorialnej drogi przez tzw. przesmyk suwalski, może być potraktowanie polskich dostaw broni dla państw zaatakowanych przez Rosję jako casus belli albo jeszcze inaczej. Jakiś tam pretekst się znajdzie, a Rosjanie go zaakceptują, bo w końcu Rosja, od kiedy istnieje, zawsze prowadzi wojny z sąsiadami. Widocznie tak już musi być, myśli sobie skłonny do fatalizmu i uległości zwykły Rosjanin.
Przelanie się wojny przez polską granicę za życia współczesnych pokoleń jest moim zdaniem bardzo prawdopodobne. A uczyniliśmy niewiele, aby to prawdopodobieństwo zmniejszyć.
Zmarnowaliśmy trzy dekady, w czasie których mogliśmy przekonać społeczeństwo rosyjskie, że je szanujemy i pragniemy mieć z nim dobre i rozwinięte relacje kulturalne, naukowe, biznesowe i turystyczne. Rosja tego chciała i na to czekała. A my odwracaliśmy się od niej plecami. Gdyby tysiące Rosjan należących do elit społecznych miały za sobą studia w Polsce albo przynajmniej kilka udanych pobytów w naszym kraju (i vice versa), gdyby na dużą skalę organizowano koncerty, konferencje naukowe i inne wydarzenia służące zacieśnianiu więzi między naszymi społeczeństwami, bylibyśmy dzisiaj w innym miejscu. Niestety wygrała polityka utożsamiająca społeczeństwo z władzą, czyli z Putinem.
I dziś mamy tej polityki kulminację. Wszystko, co rosyjskie, jest złe i trędowate. Stosunki z Rosją zostały niemalże całkowicie zerwane. To wielki błąd i prosta droga do zbudowania między nami muru nienawiści. I któregoś dnia ten mur zostanie zburzony – przez ruskie tanki.
Polska powinna pomagać Ukrainie – dostarczając broń i wspierając ukraińskie rodziny, a także ukraińską gospodarkę. Jednocześnie w naszym żywotnym interesie jest głośno mówić, że Polska nie jest w sporze z rosyjskim społeczeństwem, rosyjską nauką i rosyjską kulturą.
Bojkot rosyjskich sportowców i artystów wygląda dobrze i wzmacnia moralnie naszych przyjaciół Ukraińców. Ale musimy też zadbać o siebie i swoje bezpieczeństwo. NATO i zakupy broni nam go nie zapewnią, jeśli Rosja będzie naszym wrogiem, a my jej wrogiem. Czołgi i rakiety oraz życie żołnierzy kupują tylko czas, a nie pokój i bezpieczeństwo.
Pomagajmy więc Ukrainie realnie, lecz nie popadajmy w egzaltację i nie palmy mostów. Los naszego narodu i państwa zawsze splatał się z losem Rosji i tak już zostanie. A ten wspólny los będzie pokojem, a nie wojną, pod warunkiem że będziemy się szanować, poznawać i ze sobą – na ile to możliwe – współpracować. Dlatego gorąco apeluję: walczmy z reżimem Putina, lecz nie bojkotujmy Rosjan. Rosjanie to nasi sąsiedzi, i to bardzo bliscy, i wbrew niemądrym mitom sąsiedzi kulturowo pokrewni. Tak samo jak Ukraińcy, Czesi i Słowacy. Rosja ma swoje miejsce w polskim kosmosie symbolicznym i wymazywanie jej z mapy polskiego nieba grozi powstaniem kulturowej próżni, łatwej do wypełnienia nienawistną propagandą. Na tej niwie i my zresztą, bywało, hasaliśmy nieładnie.
Zacznijmy od tego, żeby nie niszczyć już rosyjskich pomników i nie odwoływać koncertów rosyjskich muzyków. Rosjanin, dowiadując się o tego rodzaju faktach z reżimowej telewizji, może poczuć jedynie rozżalenie i wściekłość. I po co to? Czemu ma to służyć? Chyba tylko wojnie za dwadzieścia lat.