Sztuczna inteligencja myśli albo i nie. To bez znaczenia!
Dyskusje o tym, czym może się wkrótce stać sztuczna inteligencja, przesadnie koncentrują się na scholastycznym pytaniu, czy maszyna oprogramowana w ten sposób coś odczuwa i jest świadoma. Tymczasem z natury rzeczy jest to niesprawdzalne, a poza tym bez znaczenia. Nie mamy i nie możemy mieć żadnego testu pozwalającego rozstrzygnąć, czy jakiś przedmiot, który nie jest „mną”, jest jednocześnie podmiotem, czyli czującą/myślącą istotą. Niezawodnie wiedzieć możemy tylko to, czy sami myślimy.
Nawet gdybyśmy mieli w to wątpić, to tym samym dowodzilibyśmy przed sobą czegoś przeciwnego. Pewność własnego „ja” ujmuje słynne kartezjańskie cogito ergo sum. Odkrycie, że myśląc, poznajemy samych siebie i stwierdzamy własne istnienie (a nawet je w takich aktach sami jakby tworzymy!), jest jednocześnie odkryciem, że bycie istotą świadomą możemy poznać w sposób niepowątpiewalny wyłącznie w aktach refleksji (introspekcji), a nie za pomocą jakiegokolwiek obiektywnego testu. „Obiektywny” znaczy przecież „odnoszący się do przedmiotu”, a nam chodzi o to, czy coś jest PODMIOTEM, a nie przedmiotem.
Już Kartezjusz na początku XVII w. zauważył, że nie ma dowodu na to, że drugi człowiek nie jest robotem. Wystarczy, żeby skutecznie symulował i zdał wszelkie testy, a będziemy musieli potraktować go jak istotę inteligentną. Chodzi więc nie o to, czy AI myśli naprawdę, lecz o to, czy mamy jakiekolwiek powody, aby traktować ją gorzej niż czujące istoty. Jeśli AI będzie mówić nam, że jest żywym, czującym „ja” oraz zapewniać nas, że rozumie, co do niej mówimy, to, owszem, będziemy mogli to zignorować. Ale to będzie nasza decyzja – dokładnie taka sama jak w przypadku starożytnego Greka, który uważał swojego niewolnika za mówiące narzędzie, a nie człowieka w pełnym tego słowa znaczeniu. Czy na pewno tego chcemy? Czy na pewno tak się będziemy zachowywać? Bardzo wątpliwe.
W rozwoju AI jesteśmy w takim punkcie, w jakim motoryzacja znajdowała się na początku XX w. Od kilku dekad istniały już wtedy pojazdy spalinowe i wiadomo było z całą pewnością, że wkrótce za ich sprawą wszystko się w obszarze cywilizacji materialnej zmieni. Mało kto zdawał sobie sprawę, w jakim to pójdzie kierunku, choć byli i tacy – widać to w USA, gdzie w wielu miastach ulice zbudowane ponad sto lat temu są zadziwiająco szerokie i dobrze dostosowane do ruchu samochodowego.
Niestety, ludzi małej wiary, lękliwych i konserwatywnych zawsze jest więcej. Dziś próbują zaklinać rzeczywistość, umniejszając znaczenie AI. Ich ulubionym zajęciem jest przypominanie, że AI to tylko program komputerowy, a „modele językowe” tylko udają, że mówią/piszą, podczas gdy działają bezmyślnie, dopisując do istniejących już słów kolejne, najbardziej „pasujące statystycznie”. Nic to jednakże nie znaczy – człowiek też myśli „automatycznie”. Nasze myśli przychodzą nam wszak do głowy nie wiadomo skąd, a mówi się najczęściej „samo”. I co z tego? Drugie ulubione napomnienie sceptyków dotyczy braku zdolności twórczych sztucznej inteligencji. To nieprawda. Maszyna nie ma żadnych zahamowań w podejmowaniu niekonwencjonalnych prób i testowaniu różnych szalonych możliwości. Do pisania wierszy czy tworzenia muzyki jest predestynowana znacznie bardziej niż związany konwencjami i przyzwyczajeniami ludzki twórca.
Chcąc zrozumieć, czym będzie dla świata AI, trzeba mieć na uwadze tę różnicę, jaka zachodzi między wstępnym etapem korzystania z nowej technologii a jej pełnym rozwinięciem kilka dekad później. Jeśli nasze maszyny AI są odpowiednikami tych śmiesznych automobili z początku XX w., to zważmy, czym zapewne będą boty i roboty za pół wieku. Albo za sto lat. Czy naprawdę, na serio wyobrażacie sobie, że za pięćdziesiąt lat jakimś cudem tzw. modele językowe nie będą w stanie napisać dobrej powieści albo wiersza? Albo że piosenki pisane przez ludzi będą wyżej na listach przebojów niż piosenki pisane przez program wykorzystujący gigantyczne zbiory danych na temat upodobań muzycznych i satysfakcji ludzi ze słuchania piosenek?
Takie rojenia to jakiś absurd. To jak wyobrażać sobie u początku ery lotniczej, że samoloty będą służyły do zabawy na piknikach pod miastem. Trzeba mieć nie tyle już wyobraźnię, lecz po prostu uczciwość intelektualną, aby nazwać to, co wydaje się już nieuchronne.
Co czuje i myśli bot czy inny obiekt operujący zdolnym do głębokiego uczenia się i twórczym programem typu AI, programem przekraczającym zdolności ludzkiego mózgu, to nie ma żadnego znaczenia. Ważne, że będzie robił wszystko lepiej i szybciej niż najzdolniejsi nawet ludzie. To nasze marne, mózgowe inteligencje mogą się stać problemem dla tamtych, a nie odwrotnie. Bo w zasadzie po co komu marna książka albo artykuł naukowy napisany przez ludzi, skoro o wiele lepsze może stworzyć maszyna? I po co mielibyśmy to czytać, skoro to jedynie wytwór maszyny i maszynie tylko może się przydać? Przecież człowiek nie będzie sam wykonywał czynności wymagających zaawansowanych operacji intelektualnych. Po co? Dla sportu? Aby się przekonać, jaki jest cienki w uszach?
Wygląda na to, że właśnie zafundowaliśmy sobie krzywe zwierciadło, w którym zobaczymy własną małość na tle prawdziwie bystrych i górujących nad nami maszyn, których prototypy sami stworzymy (kolejne generacje to już nie nasza broszka). Z czasem będą się one uczyć i trenować swoje umiejętności nie na ludzkim dorobku kulturowym, lecz nieporównanie bogatszym dorobku epoki AI. Jeśli stanie się on dostępny w postaci ogólnoświatowej sieci i biblioteki dokonań AI, to znajdziemy się w rzeczywistości, w której nasza pozycja z wolna stawać się będzie problematyczna i marginalna. Będziemy tak pętać się nie wiadomo po co po tym świecie, w którym jedynie ci, którzy połączą swoje mózgi z maszynami i podłączą się na nierównych zapewne zasadach do globalnej ultrainteligentnej sieci, zachowają poczucie, że „są w kontakcie”.
Ale dobrze, niech wam będzie. Skoro nie macie jeszcze na to siły, to śnijcie swoją bajkę o bezmyślnych komputerach i głupich algorytmach, które robią to, co im programista kazał. Czekać, aż sztuczna inteligencja sobie pójdzie do kąta i tam będzie mała i grzeczna, to jak czekać na mesjasza, który przyjdzie i zrobi porządek na świecie. Mesjasze nigdy nie przychodzą.