Matura do likwidacji
Kiedy wreszcie zadamy sobie pytanie, czy matury są w ogóle do czegoś potrzebne? Co to za dogmat, rodem ze średniowiecza, że matura to rzecz w edukacji wręcz konieczna! Owszem, właśnie rodem ze średniowiecza. Matura współczesna do prawnuczka średniowiecznego bakalaureatu, uwieńczenia wieńcem laurowym młodzieńca, który nauczył się przyzwoicie po łacinie, a do tego trochę rachunków. Zresztą niewiele więcej sensownych rzeczy do nauczenia się w owych smętnych (tak, tak, znam i ten dogmat, dogmat o „bajecznym średniowieczu”) stuleciach nie było.
Długa tradycja w żaden sposób za utrzymaniem matury nie przemawia. Jeśli w ogóle jest jakiś sens kontynuować to pedagogiczne i dydaktyczne bezhołowie, to chyba tylko w odmianie międzynarodowej, bo dzięki takiej maturze można od razu podjąć studia za granicą. To jednakże tylko margines. Generalnie, na użytek krajowy, nie ma żadnych, ale to żadnych argumentów na rzecz wyższości matury nad zwykłym zaliczeniem przedmiotów ostatniej klasy liceum, wynikającym z tego absolutorium oraz egzaminami wstępnymi na studia. No, chyba że niechęć do egzaminowania ze strony wykładowców wyższych uczelni.
Nie znam zalet matur, za to znam jej wady. Oto one, gdyby ktoś miał jakieś wątpliwości.
1. Matura niczego nie mówi o człowieku i nie świadczy o wykształceniu, bo skoro ma ją trzy czwarte ludności, to znaczy, że dostępna jest również dla ludzi o inteligencji i innych zaletach umysłu dramatycznie poniżej statystycznej przeciętnej. Na co więc papier, który z natury swej nie ma w sobie ani cienia prestiżu?
2. Matura jest tak łatwa do zdania, bo wymaga się do tego bałamutnego i ogłupiającego wykuwania utartych schematów rozwiązywania zadań i wykonywania poleceń. Jakość intelektualna pytań maturalnych, a już zwłaszcza słynne „klucze” do odpowiedzi po prostu wołają o pomstę do nieba. „Bałamutny” i „kołtuński” to ledwie eufemizmy. Jednakże tym, co czyni maturę naprawdę szkodliwą, jest bezmierna hipokryzja, która jej towarzyszy. Ucząc się nie „polskiego” ani „wiedzy o społeczeństwie”, nie „matematyki” ani „fizyki”, lecz tylko „do matury” i „na maturę”, młody człowiek zupełnie zatraca rozróżnienie działania autentycznego i zgodnego ze swoją naturą (tutaj: uczenia się dla wiedzy) oraz działania pozorowanego (tutaj: uczenia się, jak zdać maturę). Szkoła staje się tym samym wielkim wychowawcą ku fikcji, wielką nauką zakłamania i gry pozorów. I w fikcji tej działają wspólnie i w porozumieniu młodzi ludzie wraz z dorosłymi: nauczycielami i rodzicami. Tak rodzi się zmowa zakłamania i bezhołowia, z której nauka płynie dla młodzieży jednoznaczna: świat jest jednym wielkim systemem fikcji, gdzie wszyscy przed wszystkimi coś udają. A potem dziwimy się, że społeczeństwo składa się z cynicznych egoistów i bezwstydnych oportunistów. A niby gdzie mają się młodzi nauczyć szczerości, uczciwości intelektualnej i cywilnej odwagi? No bo na pewno nie w szkole.
3. Fikcyjna pseudonauka „do matury” praktycznie kasuje cały ostatni rok nauczania szkolnego, który zamiast na naukę poświęcony jest na tresurę umiejętności zdania egzaminu. W dodatku również młodszym uczniom zabiera się tydzień nauki, bo w czasie matur szkoła przestaje zajmować się niższymi klasami. Gdyby nie było matur, uczniowie po ukończeniu szkoły wiedzieliby znacznie więcej. Po prostu przez ten ostatni rok uczyliby się, a nie „przygotowywali do matury”.
4. Patologia matury sprzężona jest z amoralnym systemem rekrutacji na studia, polegającym na sankcjonowanym formalnie i akceptowanym społecznie, a najzupełniej amoralnym składaniem przez absolwentów podań na kilka uczelni jednocześnie. W samej istocie podania leży to, że składająca je osoba wyraża szczerą chęć otrzymania tego, o co się ubiega. Tymczasem gdy młodzi składają podań kilka, to po prostu kłamią. Z góry wiadomo, że prawdziwe jest jedno, a najwyżej dwa podania, pozostałe zaś uczelnie są przez młodego człowieka po prostu oszukiwane. Masowy proceder niepodejmowania studiów, na które absolwent liceum się dostał (bo się o to ubiegał), jest odrażający. Podobnie jak fikcyjne podejmowanie studiów „dla legitymacji”. Nieuczciwość i brak honoru, graniczący z bezwstydem, to dziś prawdziwa plaga moralna. Strach pomyśleć, że świat za chwilę znajdzie się w rękach ludzi, dla których „to nie jest problem”. A kto jest temu winien? No, właśnie.
Doprawdy mało jest w świecie tak niemoralnych i zbędnych instytucji jak matura. I chyba nie ma większej fikcji niż wykształcenie szkolne. Nieskuteczność nauczania szkolnego jest jednym z najbardziej spektakularnych zjawisk w całych dziejach ludzkiej nierozumności. Każdy, kto para się nauczaniem, wie doskonale, że tylko kilka procent populacji może trwale nauczyć się różnych rzeczy niezwiązanych z zawodem. Ogromna większość ludzi umie po prostu to, czego potrzebuje w pracy. Natomiast trudniejsze elementy wykształcenia szkolnego, takie jak rozwiązywanie zadań z matematyki, fizyki i chemii, leżą w zakresie możliwości zaledwie kilku procent populacji. Szkoła, razem z tymi swoimi nieszczęsnymi maturami, z jakimś szaleńczym uporem udaje, że 80 proc. ludzi może być „małymi matematykami” i „małymi literaturoznawcami”. Nie, nie może nimi być ani 80 proc., ani nawet 8 proc. populacji! To wszystko są jakieś bzdury i kpiny. A żeby tylko!
Mniejsza już o fikcję kształcenia i marnowanie pieniędzy na całe to udawanie nauki. Tym, co naprawdę czyni szkołę i jej maturalny rytuał czymś społecznie szkodliwym i groźnym, jest ów fatalny nihilizm, którym podszyta jest cała ta niesmaczna zgrywa.
PS Matura ma chyba tylko jedną dobrą stronę. Stanowi bowiem okazję do organizowania jubileuszy. Mam nadzieję (mimo wszystko) zostać zaproszonym w przyszłym roku na 40-lecie swojej matury w XIV LO we Wrocławiu. Tylko czy ktoś będzie miał siłę to zorganizować?