Kartezjusz miał klawe życie!
Z okazji premiery ukazującego się w serii BKF (Biblioteka Klasyków Filozofii) wydawnictwa PWN mojego przekładu „Medytacji o filozofii pierwszej” przesławnego Kartezjusza przedkładam uczonej Publiczności krótkie słowo o jego pięknym żywocie. A było to wszystko lat temu czterysta…
Zmienił wszystko w filozofii, postawił milowy krok w rozwoju matematyki, był jednym z największych fizyków i fizjologów swego czasu, pozostaje największą chlubą nauki francuskiej. Nazywa się go „ojcem filozofii nowożytnej” i doprawdy trudno znaleźć kogoś, kto w ciągu ostatnich czterech stuleci wywarł większy wpływ na nasze rozumienie świata i pojęcie o zadaniach nauki. Jego życiowym marzeniem było stworzenie jednego wielkiego systemu naukowego, który zaczynałby się od filozoficznej refleksji na temat zasad naukowego poznania oraz określenia fundamentalnych prawd o świecie, a następnie obejmowałby fizykę, poszukującą matematycznie ścisłych praw rządzących światem materialnym, wszystkie szczegółowe dyscypliny przyrodoznawcze, medycynę oraz naukę o duszy ludzkiej. System ten miał być jak drzewo, którego korzenie to filozofia, pień – fizyka, a gałęzie – dyscypliny szczegółowe.
Nie udało mu się w pełni zrealizować swego zamiaru, ale zrobił ogromnie wiele, i to w wielu odległych od siebie dziedzinach, od teorii poznania po matematyczną teorię muzyki. Gdy w szkole uczymy się wykreślać funkcje (analiza matematyczna) albo poznajemy równanie koła i elipsy (geometria analityczna), to naszym nauczycielem jest właśnie Descartes. Używamy też np. wprowadzonych przez niego oznaczeń potęgowania i pierwiastkowania, a „iloczyn kartezjański” to podstawowe pojęcie dla kilku działów matematyki, np. rachunku prawdopodobieństwa.
René Descartes był raczej drobny i słabego zdrowia. Portrety przedstawiają go z pięknymi włosami, ale to peruka – naprawdę był łysy. Na dodatek miał na nosie brodawkę. A jednak te francuskie, rozmarzone oczy przydają mu swoistego uroku. Z charakteru był Descartes dość himeryczny i trudny – przeczulony na swoim punkcie, impulsywny, raczej zarozumiały niż skromny. Jednocześnie był człowiekiem wielkiej wrażliwości, delikatnym i szczerym. Do przyjaciół i uczniów zwracał się z tkliwością, a głębokie załamanie, jakie przeżył po śmierci, zmarłej na szkarlatynę, pięcioletniej córeczki Francine, uchodziło zawsze za szczególny dowód delikatności uczuć, zwłaszcza zważywszy, że śmierć dzieci była jeszcze w tamtych czasach zjawiskiem powszechnym.
Descartes szukał zawsze kontaktu z ludźmi, ale jednocześnie nade wszystko cenił odosobnienie i spokój, pozwalający oddawać się w skupieniu studiom i pracy naukowej, którą uważał za jedyny i wyłączny cel swego życia; zamiarom tym sprzyjało zresztą szlacheckie pochodzenie i zamożność rodu. W rezultacie żył zwykle sam, ciągle zresztą zmieniając miejsce pobytu, lecz korespondował bez mała z całym kulturalnym światem. Nie założył nigdy normalnej rodziny, za to bardzo emocjonalnie oddawał się licznym przyjaźniom z kolegami uczonymi, a również z uczonymi paniami. Był też zapewne dość kochliwy, zwłaszcza że posunął się kiedyś, we Włoszech, do pojedynku o dobre imię pewnej damy. Podczas tej samej podróży do Italii odbył pielgrzymkę do sanktuarium maryjnego w Loreto, co pokazuje, że mimo złożonych i burzliwych stosunków z katolickim i protestanckim światem duchownym był bardzo religijny. Problematyka Boga, a zwłaszcza dowody na istnienie Boga zajmują zresztą w jego filozofii poczesne miejsce.
René (a imię to znaczy „odrodzony”; po polsku mamy tylko żeńską formę Renata) wychowywała babka ze strony matki oraz dobra niania, o której byt zadbał w ostatnim liście, napisanym na łożu śmierci. Matka bowiem osierociła go, gdy miał rok, a ojciec Joachim Descartes, będąc wysokim urzędnikiem w stolicy Bretanii, Rennes, głównie tam przebywał, założywszy drugą rodzinę. René miał starszą siostrę Jeanne (Jasię) i brata Pierre’a (Piotrusia). Idylla dziecinna trwała krótko. Rodzina rozsypała się, a uraz do ojca zachował René do końca życia.
Dom Descartes’ów znajdował się w La Haye (dzisiaj: Descartes), niedaleko Poitiers, w środkowo-zachodniej Francjii. Była to okolica hugenocka (protestancka), lecz Descartes’owie byli katolikami. Niezwykle skomplikowane stosunki i spory doktrynalne między rozmaitymi odłamami katolicyzmu oraz poszczególnymi wyznaniami protestanckimi stanowiły nieodłączne tło życia Kartezjusza już od dzieciństwa, wiele razy dramatycznie wpływały na jego los. Wyrazem tego rodzaju konfliktów społeczno-ideowych była wojna trzydziestoletnia, w której Kartezjusz będzie brał udział jako oficer na służbie książąt wiernych katolickiemu cesarzowi. W roku 1618 zaciągnął się bowiem do wojska holenderskiego, otrzymując przydział do korpusu inżynieryjnego, który stacjonował w Bredzie, w południowej Holandii. Znajdowała się tam również szkoła oficerska, w której być może Descartes nawet uczył, a w każdym razie uczył się sam. Prawdopodobnie zajmował się jednak głównie projektowaniem uzbrojenia. Tam też właśnie stał się matematykiem, a zawdzięczał to kontaktom z wybitnym uczonym Isaakiem Beeckmanem, który uczył go matematyki oraz wiedzy muzycznej. Wkrótce Descartes będzie miał okazję zadedykować swemu mentorowi młodzieńcze dzieło, zatytułowane „Kompendium muzyki”.
Musimy cofnąć się jeszcze do dzieciństwa i lat młodzieńczych René. Jak wspomniałem, niedługo cieszył się beztroską. Już w wieku ośmiu lat posłano chłopca do szkoły z internatem w La Fleche. Było to ogromne kolegium królewskie, prowadzone przez jezuitów – zapewne najlepsza szkoła we Francji. Uczył się pilnie wszystkich przedmiotów – od literatury i muzyki, poprzez matematykę, inżynierię i administrację wojskową, po metafizykę i teologię – lat dziesięć. Był uczniem wybitnym i uprzywilejowanym, a tradycyjna, scholastyczna (czyli oparta na Arystotelesie i powagach akademickich średniowiecza) treść nauczania zarówno ukształtowała umysłowość Kartezjusza, jak i wywołała w nim głęboki sprzeciw wewnętrzny, z którego wyrosła jego rewolucyjna filozofia. W La Fleche ukształtowały się też religijne i moralne przekonania Descartes’a, które w jakimś stopniu zmodyfikuje wpływ Różokrzyżowców, wśród których znajdzie kiedyś przyjaciół. Po maturze udał się Descartes na dwuletnie studia prawnicze do pobliskiego uniwersytetu w Poitiers (ojciec chciał widzieć w swym synu parlamentarzystę), a później na roczne studia matematyczno-inżynierskie do Bredy, połączone, jak już wiemy, z pracą dla wojska.
Począwszy od roku 1619, kiedy neutralna wcześniej Holandia stanęła po stronie protestantów, Kartezjusz porzucił służbę u holenderskiego księcia Maurycego Nassauskiego i zaciągnął się u katolickiego Maksymiliana Bawarskiego. Odtąd podróżuje po Niemczech i Europie, „studiując księgę świata”. W pobliżu Ulm 10 listopada 1619 roku miał owe słynne prorocze sny, które uznał za nadprzyrodzone wezwanie do poświęcenia się misji poszukiwania prawdy w oparciu o własne siły naturalnego rozumu.
Poruczenia wojenne zawiodły Kartezjusza m.in. na Węgry, Śląsk i do Pragi, bo to właśnie Czechy były największą ofiarą tamtej wojny. Do wojaczki zresztą niezbyt się przykładał, uważając ją właściwie za głupie i niegodne zajęcie, a w najlepszym wypadku za okazję do podróży, na czym to właśnie mu zależało. Najlepsze chyba lata tego okresu życia Kartezjusza to pobyt w Paryżu (1622-28, z przerwami na podróże, w tym w 1623 do Włoch). Pędził tam światowe życie, niestroniące od rozrywek, lecz poświęcone głównie nauce oraz naukowym i światopoglądowo-religijnym sporom, którymi żyła wówczas Europa. Należał do kręgu uczonych skupionych wokół czegoś w rodzaju salonu prowadzonego przez sławnego jezuickiego uczonego Marina Mersenne’a. Tam poznał największych, poza sobą oczywiście, filozofów swoich czasów: B. Pascala, T. Hobbesa, A. Arnaulda i P. Gassendiego; w zebraniach brał udział także ojciec Kartezjusza. A jednak, mając już dość swawoli oraz intelektualnych awantur, Descartes opuścił Francję – i to na długo, bo na całe 16 lat – udając się na emigrację do Holandii, gdzie słusznie spodziewał się więcej spokoju i wolności słowa. W Paryżu coraz bardziej bowiem dawała się we znaki katolicka ortodoksja, kontrreformacja i pruderia. Prześladowano żydów i protestantów, a krytyka Arystotelesa została nawet prawnie zabroniona. Cóż, jako miłośnik świeckich nauk i krytyk arystotelizmu Descartes nie mógł czuć się w ojczyźnie całkiem bezpiecznie. Wracał do niej tylko na krótkie pobyty w latach 1644, 1647 i 1648.
W Holandii Descartes spędził aż 22 lata, mieszkając w 18 miejscach i przeprowadzając się zawsze w poszukiwaniu świętego spokoju. Jak bowiem napisał w swej słynnej „Rozprawie o metodzie”, najszerzej czytanym nowożytnym dziele filozoficznym, starał się „być raczej widzem niż aktorem we wszystkich komediach, jakie się [w świecie] odgrywa”. Pobyt w Holandii rozpoczął od studiów i pracy na uniwersytetach – najpierw we Franeker, a potem w Lejdzie. W roku 1631 odbył naukową podróż do Danii, a w okresie 1633-34 znów przebywał w Niemczech – tym razem nie dla wojny i snów proroczych, lecz dla nauki. Był już w owych latach całkiem dojrzałym uczonym i zdobył tyle autorytetu, że zaczęto wykładać jego system na holenderskich uniwersytetach.
Właśnie wykłady profesora medycyny Henryka Regiusa, propagującego kartezjanizm na uniwersytecie w Utrechcie, wywołały święty gniew prominentnego protestanckiego teologa Gisbertusa Voetiusa, który z pozycji fundamentalistycznych zwalczał Kartezjusza wszelkimi dostępnymi środkami, łącznie z procesem sądowym. Bezpośredni spór z Voetiusem i jego poplecznikami trwał pięć lat, przybierając niekorzystny dla Descartes’a obrót. Zaczęło się od ataków na Regiusa, wykładającego kartezjanizm, na co z czasem musiał zareagować sam Descartes, tym bardziej że Regius dopuścił się plagiatu z Kartezjusza. Jedyna dobra rzecz, jaka z całej sprawy wynikła, to dzieło „List do Voetusa”, które napisał Kartezjusz w reakcji na opublikowane przez Voetusa i spółkę napastliwe i niesprawiedliwe książki, zarzucające mu amoralny sceptycyzm i ateizm. Właśnie „List do Voetusa” spowodował oskarżenie Descartes’a przed sądem o oszczerstwa. Było to w roku 1643. Ostatecznie dopiero interwencja zaprzyjaźnionego z Kartezjuszem ambasadora francuskiego w Holandii pozwoliła mu uniknąć skazania.
Cofnijmy się teraz kilka lat. Rok 1635 był jednym z najszczęśliwszych w życiu Kartezjusza. Służąca Helena, z którą żył w na poły rodzinnym związku, urodziła mu córeczkę, którą uznał i pokochał; w tym samym też właśnie czasie jego nauka zaczęła być wykładana w Utrechcie przez jednego z jego uczniów, H. Reneriego, oraz przez Regiusa. Kartezjusz, który nigdy nie miał regularnych wykładów na uniwersytecie, zawsze zabiegał o powodzenie w tych kręgach, a najważniejsze dzieło filozoficzne – „Medytacje o filozofii pierwszej” – chciał nawet zarekomendować teologom z Sorbony do oficjalnego uznania przez ten konserwatywny, katolicki uniwersytet. Nic z tego nie wyszło, a publikacja „Medytacji” (1640), z którą wiązał wielkie nadzieje, zbiegła się ze śmiercią Francine, jak również ojca i siostry Descartes’a.
Lata poprzedzające smutny rok 1640 nie były jednak złe. W 1637 Kartezjusz ściągnął Helene i Francine do Holandii i przez pewien czas mieszkał z nimi. Wtedy też ukazała się jedna z najważniejszych prac Kartezjusza, wspomniana „Rozprawa o metodzie”. Był to zbiór trzech rozpraw naukowych (o prawie załamywania się światła, o tęczy i innych zjawiskach meteorologicznych oraz o geometrii) poprzedzony wstępem prezentującym zasady filozofii Kartezjusza. Właśnie ten wstęp, w który autor w dodatku wplótł jeszcze rewelacyjny na owe czasy opis krążenia krwi, jest do dziś powszechnie czytany, w wielu krajach to obowiązkowa lektura licealistów (po polsku mamy to dzieło w przepięknym, wciąż wznawianym tłumaczeniu Boya). Kartezjusz opublikował zresztą tę książkę poniekąd w zastępstwie innego dzieła naukowego, które zatytułował „Świat”, a które miało treść w głównej mierze astronomiczną. Jako że przyjmował tam założenia kopernikańskie, mógł spodziewać się reakcji Kościoła równie nienawistnej jak ta, z którą spotkał się w 1633 inny wielki filozof i uczony – Galileusz. Galileusz omalże nie skończył na stosie, więc nic dziwnego, że Kartezjusz zrezygnował z wydania „Świata”. Pewne fragmenty tej pracy odnajdujemy w innych dziełach, w tym w „Rozprawie”.
Życie Kartezjusza poświęcone było prawie wyłącznie nauce. Mimo to miał także bardziej ludzkie namiętności. Największą z nich była znajomość i korespondencja z piękną księżniczką Elżbietą Czeską z rodu Stewartów (córką palatyna reńskiego, przez krótki czas króla Czech Fryderyka V), trwająca od 1643 do śmierci Descartes’a. W stosunkach tych łączyły się fascynacja niezwykłą kobietą z prawdziwą pasją intelektualną, wyrażającą się w poważnej polemice wokół podstawowych tez Kartezjusza. Księżniczka była bowiem filozofką, bystrym krytykiem słabości Kartezjuszowego systemu. Dla niej też napisał on swe dzieło psychologiczne „Namiętności duszy”, w którym m.in. stara się odpowiedzieć na pytanie, w jaki sposób świadomość, pozbawiona wszelkich własności materialnych, może wpłynąć na zachowanie ciała, które jako coś materialnego podlega ścisłym prawom mechaniki. Kartezjusz poznał Elżbietę w Hadze, gdzie przejściowo, z powodu okoliczności wojennych, znajdował się dwór jej matki; sam filozof mieszkał tymczasem tuż za rogatkami tego miasta. Niestety dla siebie, a z korzyścią dla nas, po jakimś czasie przeprowadził się i znajomość spełniała się dalej tylko w korespondencji; dzisiaj możemy ją czytać, również w polskim przekładzie. Są to listy głównie o treści naukowej i moralnej, chociaż często dochodzą w nich do głosu sprawy osobiste. Losy księżniczki były niełatwe – jej wuja, króla Anglii, ścięto, a ona sama w związku z dworskimi intrygami musiała powrócić do rezydencji w Krośnie Odrzańskim, gdzie spędziła dzieciństwo. Potem dworskie losy rzucały tę niezwykłą kobietę w różne miejsca, z których ostatnim był kalwiński klasztor.
Jeszcze możniejsza pani, i trochę tylko mniej od Elżbiety uczona, pragnęła poznać sławnego męża: szwedzka królowa Krystyna, córka Gustawa Adolfa II Wazy, triumfatora wojny trzydziestoletniej. Zmęczony i pognębiony sporami z kalwińskimi teologami, a może też licząc trochę na to, że nowe wielkie koneksje pomogą zawikłanym sprawom Elżbiety, Kartezjusz zdecydował się skorzystać z zaproszenia swej nowej admiratorki i w roku 1649 udał się na dwór w Sztokholmie. Proszono go na lato – udał się na zimę. Okazało się, że popełnił wielki błąd.
Młodziutka królowa nakazała starszemu panu uporządkować wszystkie dzieła, jakie napisał (ale zostawił je w domu!), a także zaprojektować organizację akademii nauk. Trochę się na gościa boczyła, kto wie, czy nie z zazdrości o Elżbietę. Po dwóch miesiącach zarządziła wreszcie dworskie lekcje z zakresu etyki. Trwały aż pięć godzin trzy razy w tygodniu, począwszy od piątej rano! Kartezjusz miał od dziecka szczególną namiętność do ciepłej pierzyny i porannego wylegiwania się, wobec czego taka pora zajęć była mu nie w smak. W dodatku ostry klimat i krótki dzień źle wpływały na jego nastrój. Na początku 1650 przeziębił się, a następnie zachorował na zapalenie płuc. Umarł 11 lutego 1650. Odchodził w glorii geniusza. Ten, który sam z wielką namiętnością krajał zwłoki ludzi i zwierząt, sam doczekał się skalpela. Kartezjuszowi odcięto głowę, a wypreparowaną czaszkę zachowano. Znajduje się w Musée de l’Homme w Paryżu. Czaszka jak czaszka…
Nie ma tu miejsca, by referować filozofię Kartezjusza. Poprzestanę na wyjaśnieniu, co oznacza słynne cogito ergo sum (myślę, więc jestem). Otóż zamiarem Kartezjusza było osadzenie nauk na całkowicie pewnej, niepowątpiewalnej podstawie. Oznaczało to, że – po pierwsze – trzeba odłożyć na bok wszystkie dotychczasowe przekonania naukowe (jako niebędące ostatecznie i bezspornie pewnymi), po drugie, trzeba znaleźć tezę absolutnie pewną, której bez popadania w absurd nie da się podważyć, a po trzecie – taką metodę naukową, która pozwala od jednej prawdy w sposób niezawodny przejść do kolejnej, dzięki czemu wznosić się będzie niewzruszony gmach wiedzy. Cogito dotyczy właśnie punktu drugiego. „Myślę, więc jestem” to teza, której nie da się podważyć, bo nawet samo wypowiedzenie jej niemądrego zaprzeczenia (np. „myślę, lecz mimo to mnie nie ma”) oznacza, że coś się jednak pomyślało, wobec czego był ktoś, kto coś takiego pomyślał.
Inaczej mówiąc, skoro czegoś jestem świadoma, to istnieję – jako ta, która jest tego czegoś świadoma. Mylić się można w każdej innej sprawie, np. że istnieje to, co się widzi (bo może to wszystko jest jakimś złudzeniem!), ale nie można mylić się co do tego, że istnieje umysł. Suma pewności własnego istnienia i pewności istnienia Boga (idea Boga może pochodzić, twierdzi Descartes, tylko od Niego samego) daje dopiero podstawę zaufaniu do poznania zmysłowego. Gdyby to ostatnie bowiem nie prezentowało świata, który rzeczywiście istnieje, to trzeba by uznać Boga, każącego nam wierzyć w istnienie świata, za kłamcę. Tzw. doktryna prawdomówności Boga jest węzłowym motywem Kartezjańskiej filozofii.