Nowe prawo o gwałcie zaszkodzi wszystkim

Jestem socjaldemokratą, a prawa kobiet są dla mnie bardzo ważne. Przemoc seksualną uważam zaś za jedną z najgorszych rzeczy, jaką człowiek uczynić może człowiekowi. A jednak nie zgadzam się propozycją redefinicji gwałtu w polskim prawie.

Przyjęta przed 13 laty przez Radę Europy tzw. konwencja stambulska o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet w art. 36 („Przemoc seksualna, w tym gwałt”) głosi:

„Strony przyjmą konieczne środki ustawodawcze lub inne środki w celu zapewnienia, by za następujące umyślne czynności groziła odpowiedzialność karna:

a. penetracja waginalna, analna lub oralna o charakterze seksualnym ciała innej osoby jakąkolwiek częścią ciała lub przedmiotem, bez jej zgody,

b. inne czynności o charakterze seksualnym wobec innej osoby, bez jej zgody,

c. doprowadzenie innej osoby, bez jej zgody, do podjęcia czynności o charakterze seksualnym z osobą trzecią.

2. Zgoda musi być udzielona dobrowolnie jako wyraz wolnej woli, co należy oceniać w świetle danych okoliczności.

3. Strony przyjmą konieczne środki ustawodawcze lub inne środki w celu zapewnienia, by postanowienia ustępu 1 stosowały się również do czynów podejmowanych wobec byłych lub obecnych małżonków, lub partnerów, zgodnie z tym, jak to uznaje prawo wewnętrzne”.

Wykonując podjęte w tym dokumencie zobowiązanie, kolejne kraje zmieniają swoje przepisy odnoszące się do gwałtu w taki sposób, że w miejsce definicji gwałtu jako wymuszenia stosunku siłą, szantażem, groźbą lub podstępem wprowadza się definicję znacznie szerszą, w myśl której gwałtem jest każdy stosunek, na który jedna ze stron nie wyraziła zgody. Inaczej mówiąc, w każdym przypadku partnerzy muszą sobie w sposób dobrowolny i jednoznaczny dać znak – gestem lub słowem – że zgadzają się na seks. Jeśli tego nie ma, to mamy do czynienia z gwałtem. Na przykład w małżeńskim łożu, w ciemności, w środku nocy, gdy żona nic mówi i nie robi, lecz do stosunku doszło.

Teraz przyszła kolej na Polskę. Właśnie przeszła przez Sejm i będzie dalej procedowana nowelizacja kodeksu karnego, w której zmienia się przepis odnoszący się do gwałtu i zastępuje go nowym, zgodnym z konwencją stambulską. Art. 197 kk, par. 1, brzmi obecnie następująco: „Kto przemocą, groźbą bezprawną lub podstępem doprowadza inną osobę do obcowania płciowego, podlega karze pozbawienia wolności od lat 2 do 15”. Jeśli zmiany wejdą w życie, będzie zaś brzmiał następująco: „Kto doprowadza inną osobę do obcowania płciowego przemocą, groźbą bezprawną, podstępem lub w inny sposób mimo braku jej zgody, podlega karze pozbawienia wolności od lat 2 do 15”.

Nie ulega kwestii, że zwrot „mimo braku jej zgody” oznacza konieczność uzyskania zgody, a więc wejścia z drugą osobą w relację komunikacyjną (rozmowa, gesty), której osnową będzie z jednej strony zadanie pytania bądź sformułowanie prośby, a z drugiej wyrażenie jednoznacznej aprobaty. Od tego momentu nasza intymność będzie legalna pod tym warunkiem, że występować w niej będzie każdorazowo taki właśnie dialog. Można różnie na to patrzeć, lecz z całą pewnością jest to bardzo daleko idąca ingerencja w prywatność.

Zaczyna się w naszym kraju dyskusja, która przetoczyła się już przez pół zachodniego świata. Dyskusja na temat zbalansowania dwóch wielkich wartości, jakimi są bezpieczeństwo kobiet (bo o kobiety tutaj przecież głównie chodzi) oraz prywatność. W tle widnieją wartości porządku prawnego, które zmiana definicji gwałtu może naruszyć: domniemanie niewinności i prawo do obrony. Tragicznej wizji zgwałconej kobiety, która nie może dojść sprawiedliwości, gdyż na jej ciele nie ma obrażeń dowodzących, że broniła się przed gwałcicielem, przeciwstawiana jest tragiczna wizja mężczyzny fałszywie oskarżonego o gwałt i niemającego szansy, aby wykazać, że uzyskał zgodę, skoro kobieta twierdzi, że tak nie było.

Ruch na rzecz redefinicji gwałtu jest naturalną konsekwencją masowego, spotykanego we wszystkich częściach świata ignorowania przemocy seksualnej wobec kobiet, jeśli tylko nie wiązała się z pobiciem czy uszkodzeniem ciała, a więc nie polegała na zgwałceniu brutalnym i niepozostawiającym wątpliwości co do natury zajścia. Każdego dnia na świecie gwałconych jest tysiące kobiet, które nawet nie składają skarg na policji, świadome nie tylko bezskuteczności takiego działania, lecz przede wszystkim dezaprobaty społecznej. W wielu społeczeństwach bycie ofiarą gwałtu uchodzi za hańbiące – nawet bardziej niż sam gwałt. Do pewnego stopnia było tak i w naszym kraju, o czym opowiada wzruszający i mądry song Perfectu „Co się stało z Magdą K.?” (słowa: Andrzej Mogielnicki).

Nikt się nie spiera o to, że tak być nie może. Wiadomo, że policja i sądy w większości krajów są zbyt łagodne dla gwałcicieli i niepokojąco nieufne lub nieczułe w stosunku do ofiar. To musi się zmienić i co do tego sporu nie ma. Spór dotyczy tego, jakie powinny zostać zastosowane środki. Czy obowiązująca definicja gwałtu niedostatecznie chroni kobiety, czy też problem tkwi w orzecznictwie.

Stoję po stronie tych, którzy uważają, że dotychczasowa definicja gwałtu wystarczająco chroniła kobiety, a łagodność sądów nie wynika ze złych przepisów, lecz ma powody kulturowe i obyczajowe. Nadal uważa się, że kobieta wyzywająco ubrana czy nieskromnie się zachowująca albo też idąca wieczorem do domu zalecającego się do niej mężczyzny ma mniejsze prawo do obrony swej czci, a w konsekwencji również swojej fizycznej i psychicznej integralności, którą brutalnie narusza gwałt. Taki pogląd – choć przez elity społeczne dawno już uznany za niesłuszny – jest wciąż dominujący, z ogromną szkodą dla sprawiedliwości. Bo wielu policjantów i sędziów ten pogląd po prostu podziela. Na to nakłada się funkcjonujący w krajach islamskich, także np. w Indiach, atawizm kulturowy, polegający na postrzeganiu gwałtu jako stanu napiętnowania i hańby zgwałconej kobiety. Dochodzi dość powszechne przekonanie, że wiele oskarżeń o gwałt ma charakter oszczerczy i wynika z zemsty albo ogólnego stanu niezadowolenia czy zbrukania po stosunku z mało znanym mężczyzną. Pewnie takich sytuacji nie ma wiele, co nie zmienia faktu, że wielu policjantów i sędziów na świecie dość podejrzliwie podchodzi do oskarżeń o gwałt w sytuacjach, gdy brak obrażeń bądź zgłoszenie nastąpiło z dużym opóźnieniem.

Czy zmiana definicji gwałtu skłoni lekceważących skargi kobiet bądź zbyt wyrozumiałych względem gwałcicieli policjantów i sędziów do zmiany zachowania? Pewnie tak, skoro liczba wyroków, jakie zapadają w Holandii czy Hiszpanii, a więc w krajach, które zmieniły prawo w sposób podobny do tego, co usiłuje się obecnie zrobić w naszym kraju, wyraźnie wzrosła. Zapewne również w Polsce łatwiej będzie trafić za kratki z art. 197. Pytanie tylko, ilu wśród tych więźniów będzie takich, którzy wcale nie dopuścili się przemocy seksualnej. Jak donoszą media, liczba wyroków za fałszywe oskarżenie o gwałt nie wzrasta. To bardzo niepokojące, bo znaczyłoby, że nikt nie ulega pokusie, aby oskarżyć mężczyznę, że nie zapytał/poprosił o zgodę i takowej nie uzyskał. Jak można by taką zdumiewającą odporność na pokusę stwarzaną przez nowe prawo wytłumaczyć? Wydaje się o wiele bardziej prawdopodobne, że fałszywie oskarżani mężczyźni nie tylko nie mogą skutecznie dochodzić sprawiedliwości, lecz w wyniku fałszywych oskarżeń bywają niesłusznie skazywani.

Złe nawyki sędziów trzeba zmieniać. Do tego służą odpowiednie szkolenia. Ale zły sędzia, który bagatelizuje krzywdę kobiety, nie stanie się dobry, gdy dostanie sygnał, że powinien wydawać więcej wyroków skazujących za gwałt. Zły sędzia to zły sędzia, a gwałt to przemoc seksualna, a nie dysfunkcja łóżkowej komunikacji. Żadne przepisy i ich nowelizacje tego zmienią. To naiwne i niebezpieczne w swej naiwności, gdy myśli się, że jest inaczej.

A co do praktyki sądowej i orzeczniczej, to uczciwy i poważny sędzia niewiele zyska przez uchwaloną zmianę ustawy. Będzie zobowiązany zapytać oskarżonego, czy prosił o zgodę na seks. On oczywiście odpowie, że tak. Kobieta zaprzeczy. I co? Słowo przeciwko słowu. W takich przypadkach rozstrzygają obiektywne dowody, a w bardziej wyrazistych sytuacjach również to, komu sędzia da wiarę. Oczywiście, ten drugi przypadek powinien być wyjątkiem wynikającym z jednoznacznej oceny postawy oskarżonego, w wyniku której de facto załamuje się obowiązujące sędziego domniemanie niewinności. Jednakże w zdecydowanej większości przypadków zmiana przepisu nie będzie miała opartego na prawie wpływu na praktykę orzeczniczą, która zmieni się jedynie pod wpływem nacisku kulturowego i obyczajowego. Po prostu sądy będą surowsze, na czym zyskają ofiary, choć odbędzie się to kosztem pewnej (niemożliwej do ustalenia) liczny „niewinnych skazań”, czyli pomyłek sądowych.

Jednakże oprócz samego kontekstu prawnego zmiana przepisów musi być rozpatrywana w kontekście obyczajowym i aksjologicznym. Bez wątpienia nowe przepisy będą dalekoidącą ingerencją w naszą prywatność. I to ingerencją fatalną. Nasze życie płciowe znajdzie się pod wirtualnym nadzorem, który będziemy świadomie bojkotować, aby bronić swojej intymności i prywatności. Nie będziemy pytać swoich partnerek o zgodę, bo i tak wiemy, kiedy oboje „mamy ochotę”. Nie pozwolimy sobie na to, aby reżim policyjny wdarł się nam do łóżka. Ale też tym samym wszyscy zostaniemy przestępcami. Ja zostanę. Pan zostanie. I Pan też. Tak działają ustroje autorytarne. Z każdego robią przestępcę, aby w razie czego każdego można było oskarżyć i posadzić.

Drodzy politycy, nie ulegajcie tej presji i nie głosujcie za niemądrym i szkodliwym rozwiązaniem. Nowa definicja gwałtu to krok w stronę społeczeństwa policyjnego i psucie naszej prywatności. Niewiele osób na tych zmianach zyska, a stracimy wszyscy.