Religia musi zniknąć ze szkół
W związku z batalią sądową, jaką z pomocą pierwszej prezes Sądu Najwyższego Małgorzaty Manowskiej oraz trybunału Julii Przyłębskiej Kościół katolicki wytacza przeciwko MEN, planującemu łączne lekcje religii dla klas, w których bardzo niewiele dzieci chce w nich uczestniczyć, pragnę przypomnieć, że prowadzenie przez szkoły publiczne lekcji religii katolickiej jest niezgodne z konstytucją, niemoralne i sprzeczne z polską racją stanu.
Przypomnieć, bo nie ma tu żadnego pola do dyskusji. Polska nie będzie niepodległa dopóki, dopóty w jej konstytucji zapisany będzie szczególny status relacji ze Stolicą Apostolską, wyrażający się w obowiązku zawarcia z tym państwem tzw. konkordatu, a w tymże konkordacie zapisany będzie obowiązek organizowania w szkołach publicznych lekcji religii. Konkordat powinien zostać wypowiedziany, a lekcje religii całkowicie usunięte ze szkół publicznych.
Polskie państwo deklaruje w swojej konstytucji pewną aksjologię i każdy organ państwa oraz urzędnik państwowy powinien przestrzegać jasno wskazanych w niej wartości. Są to takie wartości jak szacunek dla godności każdego człowieka, niedyskryminowanie nikogo z racji jego pochodzenia, przekonań czy wiary, respekt dla równości i wolności wszystkich obywateli oraz kierowanie się prawem w sprawowaniu rządów.
Dla zapewnienia równego traktowania w art. 25 konstytucji państwo obiecuje nie wyróżniać ani nie dyskryminować żadnego światopoglądu ani wyznania. Względem wszystkich przekonań odnośnie do istnienia takich czy innych bóstw, ważności takich czy innych przekonań religijnych i praw uznawanych przez jakąkolwiek religię państwo polskie zachowuje neutralne stanowisko. Tym samym nie uznaje żadnych tez teologicznych ani ich zaprzeczeń, nie wypowiadając się w tych sprawach ani – tym bardziej – nie opierając stanowionego prawa i rządów na tego rodzaju tezach. W szczególności z art. 25 wynika, że prawo polskie nie może być stanowione na podstawie prawa wyznaniowego. Sama zaś ranga konstytucji jako deklaracja wartości nadrzędnych, jakimi kieruje się państwo polskie, wyklucza, aby ze środków publicznych finansowane było promowania systemów przekonań jawnie z nim sprzecznych. Tymczasem doktryna katolicka stoi w dramatycznej sprzeczności z wartościami państwa polskiego, a tym samym nie może być promowana przez system szkolnictwa publicznego, zwłaszcza zaś ze środków publicznych.
Zacznę od tej ostatniej kwestii. Skoro państwo polskie jest neutralne religijnie, to nie może uważać propagowania żadnej z nich za rzecz dobrą i słuszną. Może najwyżej uważać jakąś religię za zbieżną pod względem głoszonych wartości z aksjologią państwa polskiego, jakkolwiek nie jest na razie znana żadna religia, która (tak jak czyni to konstytucja) stawia na równi swoich wyznawców i pozostałych. Skoro więc propagowanie katolicyzmu nie jest z punktu widzenia państwa ani żadnym dobrem (z racji neutralności państw w tej materii), ani nie jest spójne z jego najwyższymi wartościami, to tym samym nie może być celem działalności instytucji państwowych ani być przez nie finansowane. Finansowanie nauczania religii w szkole nie jest obowiązkiem wynikającym z konkordatu, a skoro formacja katolicka – powtórzmy – nie jest z punktu widzenia państwa dobrem, to finansowanie takie jest niegospodarnością. Organy władzy publicznej i inne instytucje państwa mogą bowiem wydawać środki wyłącznie na cele zgodne z celami państwa i jego aksjologią.
Lekcje religii służą indoktrynacji dzieci i młodzieży w zakresie przekonań religijnych, etycznych, społecznych i politycznych w wielu bardzo ważnych kwestiach pozostających w skrajnej niezgodzie z aksjologią polskiego państwa. I choć treści dyskryminacyjne, np. w odniesieniu do osób LGBT+, również do nich należą i samo głoszenie treści homofobicznych jest już wystarczającą podstawą do tego, aby w polskich szkołach nie było miejsca dla propagowania katolicyzmu, to sprzeczność z uznawanym przez państwo porządkiem moralnym jest znacznie głębsza, bo dotyczy samej istoty katolicyzmu i chrześcijaństwa w ogóle.
Chrześcijanie wierzą, że są lepszymi ludźmi od pozostałych, gdyż dzięki chrztowi otrzymali specjalne tzw. łaski, które wyposażają ich w cnoty niedostępne dla nieochrzczonych. Co więcej, wierzą, że w przyszłości wszyscy ludzie, jacy kiedykolwiek żyli na ziemi, zostaną osądzeni, w wyniku czego część z nich znajdzie się w szczęściorodnym stanie zbawczym, podczas gdy wszyscy ci, którzy nie będą członkami Kościoła, wierzącymi w boskość Jezusa z Nazaretu, znajdą się w fatalnym i wypełnionym cierpieniem położeniu, zazwyczaj opisywanym jako piekło. W tzw. niebie nie ma miejsca dla nikogo, kto nie „nawróci się” na chrześcijaństwo. Co więcej, owi zatwardziali nienawróceni słusznie będą cierpieć, gdyż odrzucili prawdziwego Boga. Chrześcijanin przyjmuje wyroki Boga i ich nie kwestionuje. Nie może więc powiedzieć, że wyznawcy islamu albo ateiści, którzy pozostali wierni sobie i pomimo pełnej miłości oferty ze strony chrześcijan nie przyjęli chrztu, nie zasługują na cierpienie, które ich czeka. Wręcz przeciwnie! Wszyscy zasługują na to, co przygotował dla nich Bóg.
Tym samym chrześcijanie dzielą ludzkość na dwie części: członków Kościoła świętego, którzy mają szansę na niebo, oraz całą resztę, która skazana jest na ogromne cierpienie. W obrębie członków Kościoła wyróżniają ponadto tych, którzy zostali lub zostaną zbawieni. Nazywają się świętymi. Owi święci (być może w ostateczności cała wspólnota Kościoła) w oczywisty sposób stoją moralnie i ontologicznie wyżej do tych, którym Bóg nie udzielił swej zbawczej łaski.
Te skrajnie dyskryminacyjne doktryny są moralnie odrażające, zwłaszcza w połączeniu z niedwuznacznymi sugestiami kapłanów katolickich, że wyznawcy chrześcijaństwa górują nad resztą ludzkości pod względem zdolności do kochania (miłości bliźniego). Nie trzeba chyba tłumaczyć nikomu, że tego rodzaju niemoralna pycha stoi w rażącej sprzeczności z polską konstytucją, która uznaje równość i równą godność wszystkich ludzi, pod żadnym względem nie stawiają chrześcijan wyżej niż pozostałych.
Istnieje jeszcze wiele innych niemoralnych i niezgodnych z moralnością państwa polskiego (aksjologią konstytucyjną) przekonań głoszonych przez Kościół i nauczanych przez niego na lekcjach religii. Jedno z tych przekonań stanowi, że wszyscy ludzie muszą być posłuszni prawu bożemu (zwanemu prawem naturalnym) i mogą łamać prawo stanowione, gdy pozostaje w sprzeczności z owym prawem bożym – dokładnie tak zinterpretowanym, jak poda to do wierzenia Kościół. Tylko on bowiem jest do tego upoważniony i to on wie najlepiej, co jest, a co nie jest zgodne z wolą bożą. Co więcej, wedle nauk Kościoła osoby niewierzące mają bardzo ograniczony dostęp do świadomości moralnej, gdyż ich sumienia nie są należycie wychowane. Wiara chrześcijańska i wychowanie chrześcijańskie uczą prawdziwej moralności i sprawiają, że wychowana w taki sposób osoba jest bardziej niż ateiści albo innowiercy przygotowana do czynienia dobra. Innymi słowy, ma moralną nad nimi przewagę. Nie trzeba chyba wyjaśniać, że pogląd ten jako wyraz skrajnej pychy jest obrazą dla moralności publicznej, a moralności konstytucyjnej w szczególności.
Lekcje religii w szkole odbywają się dzięki władzom publicznym i są opłacane w całości ze środków publicznych. Jednakże uniwersalną zasadą wykonywania władzy suwerennej jest sprawowanie kontroli nad wszystkim, co władza ta organizuje i finansuje. Tymczasem w tym jedynym przypadku państwo organizuje i płaci, a jednocześnie zrzeka się jakiegokolwiek wpływu zarówno na obsadę kadry nauczycielskiej, jak i na treści nauczane. Kościół ma całkowicie wolną rękę w indoktrynowaniu już trzyletnich dzieci (w przedszkolach), podczas gdy władze polskie muszą znosić bez sprzeciwu wpajanie im treści skrajnie niemoralnych i sprzecznych z porządkiem konstytucyjnym. Tego rodzaju ubezwłasnowolnienie państwa stanowi oczywiste naruszenie zasady suwerenności, nie mówiąc już o upokorzeniu, z jakim się to wiąże.
Obecność lekcji religii w szkole stanowi nie tylko usankcjonowane bezprawie, nie tylko upokorzenie państwa, lecz ponadto pogwałcenie wolności sumienia i wyznania. Dzieci niechodzące na religię oraz ich rodzice wciąż w wielu miejscowościach doznają przykrości, których mogą uniknąć, jeśli na udział w takich lekcjach się zdecydują. W rezultacie nawet ludzie niewierzący często posyłają swoje dzieci na lekcje religii katolickiej. Oznacza to, że podlegają presji, i to presji, w której pośrednio bierze udział państwo.
Na tym jednakże wpływ Kościoła na edukację się nie kończy. Obecność religii w szkole, a zwłaszcza obecność na terenie szkoły księży i katechetów, jak również symboli religii katolickiej, skutkuje ogromną presją psychologiczną i moralną, utrudniającą, a właściwie uniemożliwiającą przekazywanie młodzieży prawdy na temat historii Kościoła katolickiego i popełnianych przez niego przez kilkanaście stuleci odrażających zbrodni, nie mówiąc już o współczesnej demoralizacji środowiska kleru katolickiego, począwszy od Watykanu, a skończywszy na parafiach.
Gdy za ścianą trwają katolickie modły, nauczyciel historii znajduje się pod presją, aby o tragicznej roli Kościoła w dziejach świata i Polski nie mówić wcale lub kłamać na ten temat. Zresztą najczęściej sam jest głęboko zindoktrynowany i wierzy w kłamstwa, które przekazuje swoim uczniom. Podobnie ma się rzecz z upowszechnianiem wiedzy społecznej i kulturowej. Szkoła, na terenie której prowadzona jest „formacja katolicka”, nie jest w stanie przekazać młodzieży istotniej dla rozumienia rzeczywistości społecznej wiedzy na temat źródeł i prawideł rozwoju oraz zaniku formacji religijnych, na temat psychologicznych, społecznych i politycznych funkcji religii oraz prawidłowości, wedle których religie ewoluują i zanikają.
Polska nigdy nie będzie wolnym krajem, póki funkcjonariusz obcego państwa, jakim jest ksiądz katolicki, składający przysięgę wierności biskupowi, który przysięgał posłuszeństwo papieżowi, za pieniądze polskiego państwa będzie szerzył amoralne i obrażające moralność publiczną treści w imieniu państwa i organizacji religijnej od tysiąca lat pasożytującej na polskiej państwowości i zachowującej się wobec Polski (z rzadkimi wyjątkami) jak wróg, którego jedynym celem jest zwiększanie swojej władzy i wpływów na zdominowanym przez siebie terytorium.
Sprawa usunięcia religii z polskich szkół to sprawa polskiej suwerenności, naszego honoru i naszej moralności publicznej. I choć wydaje się to dzisiaj niemalże niemożliwe, religia zniknie ze szkół w ciągu niewielu dekad. Nie dlatego, że zjawią się odważni politycy, inni od tych, którzy sprawują władzę w naszych czasach, lecz dlatego, że postęp moralności publicznej na naszych oczach dosłownie z roku na rok podkupuje niewzruszoną, jak mogło się wydawać jeszcze dwadzieścia lat temu, potęgę Rzymu.