Deklerykalizacja Polski kuleje
Być może nawet Polacy rozumieją, że „Sosnowiec” zaczyna się w Watykanie, i być może cieszą się, widząc kilku zdeprawowanych księży w więzieniu, ale nie znaczy to jeszcze, że są przygotowani na ukaranie wszystkich przestępców w sutannach. Kilku, może kilkunastu i basta. Wie to rząd i wie to sam Kościół.
Rozliczenie PiS to jedno, a rozliczenie Kościoła to drugie. Poza osądzeniem kilku najbrutalniejszych malwersacji zapewne nic się pod rządami koalicji 15 października nie wydarzy. Ba, słyszymy dziś o kuriozalnych planach likwidacji całkowicie bezprawnie działającego Funduszu Kościelnego (miał rekompensować utratę majątku kościelnego, dawno już, i to z gargantuiczną nawiązką, zwróconego) celem wprowadzenia o wiele bardziej intratnego dla Kościoła i o wiele bardziej obciążającego państwo odpisu na rzecz związków wyznaniowych.
Oczywiście, płacąc PIT, od dawna każdy obywatel może przekazać 1,5 proc. na rzecz katolickiej i należącej do Kościoła organizacji pożytku publicznego. Nie ma tu żadnych ograniczeń, choć zbieranie przez państwo za pomocą systemu fiskalnego pieniędzy na rzecz podmiotów całkowicie podporządkowanych innemu państwu (Stolicy Apostolskiej) samo w sobie jest obrazą polskiej suwerenności. Przynajmniej jednak jest to zgodne z konstytucją, bo niewierzący również będą mogli skorzystać z odpisu 1,5 proc., przekazując je bezwyznaniowym fundacjom. Jednakże ewentualne wprowadzenie drugiego odpisu „na związki wyznaniowe” oznaczać będzie, że niekorzystający z tych możliwości obywatele nienależący do żadnego takiego „związku” będą po prostu płacić wyższe podatki.
To oczywista dyskryminacja, i to na poziomie praw konstytucyjnych. Poza tym jest coś diabolicznie absurdalnego w tym, aby państwo w jednakowy sposób dopomagało w zbieraniu pieniędzy przez często zwalczające się i nienawidzące wzajemnie organizacje. To czysty cynizm i najlepszy dowód, że nikt nie traktuje doktryn religijnych i ich roszczeń do wyłącznej prawdziwości ani trochę poważnie. Państwo – zupełnie bezmyślnie i bez zastanowienia – traktuje religię jak zoo, gdzie przecież z równą troską otacza się opieką lwy i antylopy, wilki i sarenki.
Niewiele dobrego możemy się spodziewać w sprawie deklerykalizacji Polski pod rządami obecnej koalicji. Będzie ją blokował Szymon Hołownia, a zwłaszcza Władysław Kosiniak-Kamysz. Dla Donalda Tuska sprawa jest zaś po prostu drugorzędna. O ile wiem, wyznaje on pogląd, że „to się musi wypalić samo”, a politycy nie są od tego, żeby wyprzedzać naturalny tok zmian kulturowych. Cóż, moim zdaniem jest dokładnie odwrotnie. Na tym polega wielkość polityka, że potrafi przeciwstawić się wciąż silnemu anachronizmowi i wskazać społeczeństwu drogę ku zmianom. Oportunizm nie jest dobrym doradcą w polityce. Nie jest nim również rewolucyjny zapał. Za to mądra odwaga i prawość – jak najbardziej.
PSL jest zawsze trudnym koalicjantem. Interes przedsiębiorców rolnych oraz Kościoła katolickiego stawia zawsze na pierwszym miejscu. Tak jest również obecnie. To z powodu oporów katolickich polityków, na czele z wicepremierem Kosiniakiem-Kamyszem, nie możemy się doczekać cywilizowanych standardów regulowania aborcji. Zmieniony w połowie XX w. (w wyniku odkrycia DNA) dogmat kościelny, mówiący obecnie o stworzeniu nowej duszy przez Boga w momencie zapłodnienia (a nie po 40 lub 90 dniach), skutkuje wymuszaniem na państwach kontrolowanych przez Kościół karania za aborcję.
Do tych państw, na równi z kilkoma karaibskimi dyktaturami i Maltą, należy również Polska. Są to kraje, w których wpływy Kościoła są tak potężne, że nawet opozycja nie jest zdolna zakwestionować ich w oparciu o ideę suwerenności państwowej. Suwerenność wobec Watykanu jest w kilku krajach takim tabu, że nawet światli ludzie nie dopuszczają do siebie tej kwestii i dziwują się, że w ogóle można ją poruszać. Chyba nie trzeba dodawać, że w Europie Zachodniej czy USA rzecz ma się (a raczej miała – setki lat temu) zgoła odwrotnie.
Partie katolickie, w mniejszym czy większym stopniu kontrolowane przez Kościół, za nic mając nakaz konstytucji, aby w tworzeniu prawa nie kierować się religią, twardo pilnują ideologicznego i politycznego interesu organizacji religijnej, która jednocześnie jest obcym państwem. I to państwem, które zawarło z Polską wiernopoddańczą (ze strony RP) umowę międzynarodową, w której długiej liście przywilejów dla Kościoła katolickiego towarzyszy jedna jedyna gwarancja ze strony Stolicy Apostolskiej – że mianowicie nie będzie się wtrącać do naszych spraw i naruszać polskiej suwerenności. Oczywiście była to czysta obłuda. Nikt się nie spodziewał, że Kościół zrezygnuje z posługiwania się swoimi członkami w Sejmie i na stanowiskach rządowych do tworzenia przepisów gwarantujących ogromne przywileje dla Kościoła oraz zachowanie przez niego częściowej suwerenności w dziedzinie prawa medycznego i edukacji.
Przestrzeganie przez Kościół konkordatu było od początku tak samo niewyobrażalne, jak jego łamanie przez Polskę. Nie do pomyślenia jest to, żeby Polska domagała się od Stolicy Apostolskiej wprowadzenia demokracji albo równości praw kobiet i mężczyzn, tak samo jak nie do pomyślenia jest, aby nuncjusz apostolski został wezwany do MSZ, by odebrać reprymendę z powodu wywierania przez biskupów nacisku na państwo polskie w celu zaostrzenia prawa aborcyjnego. W sferze symbolicznej jest jeszcze gorzej – przywódcy Polski klękają przed majestatem Stolicy Apostolskiej, a czy można sobie wyobrazić polskiego, niemieckiego czy argentyńskiego papieża klękającego przed majestatem Najjaśniejszej (i jakże katolickiej!) Rzeczypospolitej?
To, że w przestrzeni publicznej dosłownie nikt nie podnosi kwestii niepodległości Polski w stosunku do Watykanu i że rozmawia się o zbieraniu przez fiskus danin na występujący wobec Polski w roli obcego państwa Kościół katolicki, tak jak gdyby była to jakaś tylko „kwestia techniczna”, świadczy o tym, jak niska jest wciąż świadomość narodowa i poczucie narodowej godności. Polscy posłowie należący do Kościoła ustanowili prawa pozwalające zbywać ziemię i nieruchomości na rzecz Kościoła za 1 proc. wartości oraz wiele równie haniebnych praw w oczywisty sposób niekorzystnych dla Polski, a korzystnych dla Stolicy Apostolskiej i w pełni kontrolowanych przez nią „polskich osób prawnych”.
Czy ktoś w ogóle widzi w tym zdradę? Nie spotkałem się z czymś takim. Ślepota jest zupełna. I nie zanosi się na prędką zmianę. Nazbyt długo Polska była wasalem Kościoła, a Polacy klęczeli przed księżmi (że niby to przed Bogiem…), aby teraz „stanąć w prawdzie”, że Pan Jezus jednak nie przyszedł z nieba zlikwidować Polski i włączyć jej do Królestwa Bożego, a za to Kościół pasożytuje na państwie polskim i (bez wyjątku zawsze, gdy ma w tym interes) brata się z jego wrogami już od ponad tysiąca lat. I choć z dawnej złowrogiej i trzęsącej połową świata potęgi został już tylko marny szczątek, to akurat siedzi ten szczątek jak drzazga w ciele Polski i nieprędko Polacy odważą się tę zastarzałą drzazgę wyrwać.